Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
3526
BLOG

WSKAŹNIKI OGŁUPIENIA

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Rozmaitości Obserwuj notkę 50

O czym tu pisać, no o czym, a zwłaszcza dziś – dziś znaczy w obecnych czasach wyjątkowego zdziczenia mediów i ich odbiorców – gdy bez oporów ze strony tych drugich pierwsze serwują papkę informacyjnego miszmaszu. I nie żeby wiadomości nieprawdziwych albo celowo zakłamywanych sprytnym komentarzem – nie, nie w tym rzecz. Robi się to znacznie prościej. Wiadomo, że istnieją sprawy istotne - obiektywnie istotne, i przemieszanie ich z nieistotnymi albo wręcz nadawanie preferencji tym nieistotnym nie tylko zaspokaja zainteresowanie pospólstwa, ale wczesniej czy później, degenerując gusta, wykreowuje gawiedź z dotychczasowej niegawiedzi. Natomiast pytanie, czy o to właśnie chodzi w tej grze w głupa, jest tylko pytaniem retorycznym. Im mniej wymagający jest odbiorca prasowego niusu, tym bardziej łatwowierny, a im bardziej łatwowierny, tym mniej odporny na manipulację. Tu koło socjotechnicznych zabiegów się zamyka. I o to właśnie toczy się gra – wszędzie, nie tylko w Polsce, by zmanipulowany robił to, do czego się go chce przekonać. A jakie są tego efekty? No więc są takie, że gdyby nie było czasem śmiesznie, zrobiłoby się strasznie. Jak na pogrzebie narodowego instynktu samozachowawczego. Zresztą weźmy pierwszy z brzegu przykład

         Nie tak dawno opublikowano sondaż, który ustalił, kto zdaniem Polaków był ich najlepszym prezydentem. I okazało się, że wygrał Kwaśniewski przez Komorowskim, Kaczyńskim i Wałęsą. A co w tym dziwnego? Otóż sposób myślenia motłochu wygląda na efekt zastosowania przez pewnego politycznego szkodnika grubej kreski, która nie tylko przekreśliła odpowiedzialność komunistycznych zbirów i ich mocodawców, nie tylko zezwoliła wzbogacić się bolszewickiej nomenklaturze na uwłaszczeniu dokonanym na narodowym majątku, ale w ogóle wycięła ze społecznej świadomości okres istnienia PRL. A co to był ten PRL? Przypomnę, że był to system polityczno-ekonomiczny, który Polacy rzekomo zwalczali i rzekomo obalili. Oczywiście nie sami, bo nie wszyscy skakali przez płot do milicyjnej motorówki albo z motorówki przez płot – przy czym kolejność tych czynności można zapomnieć z uwagi na upływ czasu, podobnie jak i nie wszyscy podpisywali się zdrobnieniem Bolek na ,,listach płac”. Ale obalili, bo tym szczycą się w rozjazdach po świecie, choć fakt, że ograniczonym do zaplecza jakiejś jadłodalni, w której -  w oparach gorącej wody i historycznego absurdu - w nagrodę za uratowanie ludzkości zaoferowano im zmywak.

         Ogólnie rzecz ujmując, to niewiedza sprawia, że życiorys byłego komunisty, pupilka promoskiewskiej władzy, będącej de facto agenturą Kremla w zniewolonym kraju, że ten życiorys właśnie w rozumieniu ankietowanych, a zatem w świadomości reprezentatywnej dla społeczeństwa częsci obywateli zaczyna się w dopiero od okresu powstania socjaldemokracji w III Rzeczypospolitej i poczatków jej fajowego przywódcy. A więc nie w czasach tamtego ustroju oddzielonego krechą w ludzkiej świadomości, w którym Kwaśniewski swoim nazwiskiem firmował totalitarne, znienawidzone przez nich państwo. Nie, już w tych nowych, demokratycznych niby, w czasach nowego Olka,  co to i poromansuje gdy trzeba, i upije się w trupa, i do bagażnika samochodwego się pcha nie będąc porwanym, a na spotkaniu za granicą owinie się polską flagą niczym togą. Jednym słowem swojak, brat łata niemal. A na dodatek ma taką równiachę za małżonkę, która celowo występując w mini ośmieszyła swojego gościa - krzywokopytną Hillary Clinton, wykazując przy okazji dobitnie naszą wyższość nad amerykańskim imperializmem. Bo jak to w piosence Donowana śpiewają: ,, My Słowianki wiemy jak użyć mowy ciała. Wiemy jak poruszać tym co mama w genach dała”. Tak, wiedzą rozgrzewając rzeszę samców, a przy okazji wyrabiają szacunek dla swych mężów, którzy jurni i łebscy być muszą, żeby jak to mówi lud, a lud mówi uczenie – ,,na taką fajna d…ę się załapać”.

         Gdy więc słyszy się, że Kwaśniewski reprezentował godnie państwo polskie, można poczuć się bezczelnie oszukiwanym, natomiast na wzmiankę o umacnianiu przez pomienionego demokracji przychodzi chętka dać po zakłamującym rzeczywistość pysku. Bo pytaniem jest zawsze – demokracji dla kogo? Dla elit władzy z okrągłostołowego nadania, w tym też i dla komunistycznej nomenklatury oraz ludzi służb?

         Natomiast żartem historycznym tego sondażu jest fakt, że ostatnie miejsce w prezydenckim rankingu zajął Lech Wałęsa – człowiek oskarżany o agenturalnośc wobec komunizmu, z którym ponoć wojował. Byłby to więc pierwszy w historii przypadek wspierania czegoś, co jednocześnie się zwalcza. Chyba że zwalcza się oficjalnie, a nieoficjalnie wspiera. A to co innego – ta wersja jest do zaakceptowania, zresztą podobnie jak inne, też bardzo śmieszne, odnoszące się do oficjalności i nieoficjalności. Bo oficjalnie można być nauczającym młodzież księdzem, a nieoficjalnie pedofilem, oficjalnie przestrzegającym prawa ministrem, a nieoficjalnie obdarowywanym kolecjonerem drogich zegarków, oficjalnie akademickim profesorem, a nieoficjalnie maturzystą, oficjalnie teatralnym reżyserem, a nieoficjalnie niebezpiecznym dla społeczności pseudoartystycznym prowokatorem. To przypadki typu dwa w jednym, ale bywają i liczniejsze wersje. Na przykład zmarły ostatnio z przedawkowania Phillip Seymour Hoffman oficjalnie był aktorem, zresztą wspaniałym, nieoficjalnie zdegenerowanym narkomanem, a jeszcze bardziej nieoficjalnie – przestępcą naruszającym prawo o zakazie posiadania narkotyków. No ale gdyby zgodnie z zapomnianym dla artystcznych elit prawem był zamykany w więzieniu za zażywanie, które towarzyszyło mu od młodych lat, nie mógłby wykazać się znakomitym aktorstwem. Czyli ćpając, fascynował nas artystycznie, a jeszcze inaczej – grzesząc czynił dobrze. Zatem zupełnie jak Lech, który obalał komunizm, jednocześnie podpierając go. Ach, cóż za wspaniałe paradoksy!

         Dobrze, to na tyle dygresji – wracajmy do sondażu. A wynika z niego, że społeczeństwo polskie stosuje najwyraźniej prawidłowe standardy, wyżej oceniając zleceniodawców niż zleceniobiorców, mistrzów niż wyrobników, przełożonych niż podwładnych. I to dlatego właśnie niżej ocenia Lecha, o którym już niemal oficjalnie przyjęło się mówić i myśleć jako o Bolku  - współpracowniku bezpieki, niż Kwaśniewskiego, reprezentującego kierownictwo państwa, jakie tysiącami takich Bolków kierowało. Który z nich był bardziej zły, bo przecież trudno zmienić kategorie rozumowania i starać się odnaleźć bardziej dobrego? Co jest gorsze – rządzić złem czy wspierać zło? Co jest ważniejsze w kategoriach grzechu – namawiać do niego i rozliczać, czy ulegać namowom? I czy w ogóle zasadne jest pytanie, kto był lepszym prezydentem, skoro z uwagi na przeszłość żaden z nich nie powienien pełnić tej funkcji w wolnej Polsce? Bo pytanie, podobnie jak odpowiedź, potwierdzają akceptację wydarzeń, które nigdy nie powinny zaistnieć  - z uwagi na rację stanu, na honor, na logikę i nawet na dobre obyczaje. Czy były komunistyczny aparatczyk jest dobrym prezydentem? A czy może dobrym prezydentem jest tajny współpracownik bezpieki? Jest, tak? No a czy dobrym lekarzem był … doktor Mengele? Może w jakimś zakresie był, ale czy powinien nim zostać? Co jest w ocenach tych postaci ważne – skala szkód czy skala tak naprawdę iluzorycznych dokonań, win czy zasług, faktów czy mitów? Jaką hierarchię wartości, w tym rzeczy ważnych, mało ważnych i zupełnie nieistotnych reprezentują Polacy, skoro dają się łapać na podobne pytania?

         No ale dziwić się nie należy, skoro żyją w kraju, gdzie tematami ważnymi, często otwierającymi serwisy informacyjne, są mama Madzi, zarobki Lewandowskiego, przypadkowe zwycięstwo Radwańskiej, spuchnięta stopa Justyny Kowalczyk, przytulango z umywalką w publicznym kiblu w wykonaniu Urbańskiej i inne, zupełnie nieważne sprawy. A te ważne?

         Gdy w ubiegłym roku, w kwietniu, rząd upublicznił zamiar skoku na kasę, czyli chęć przejęcia przez ZUS części zasobów OFE, zaś media usłużnie kompromitowały zarzadzanie funduszami, raptem pojawiło się w przestrzeni publicznej pytanie, czy wypłata tych emerytur  ma charakter dożywotni, czy czasowy. I gdy ktoś z zarządu OFE oznajmił, że czasowy, w okresie dziesięciu lub pietnastu lat, wybuchła burza. Ale nieważne jest to, co było dalej, bo owo dalej nie ma już posmaku sensacji. Przysłowiową bombą jest bowiem fakt, że ileś tam milionów frajerów płacących składki w OFE nie miało zielonego pojęcia o zasadach należnych im wypłat, a dyskusja o tym prozpoczęła się w czternaście lat po powołaniu Funduszy. Czyli że w skali masowej ludzie nie wiedzieli, co im się należy. Mało, nie byli świadomi, czy gdyby nawet udało im się przeżyć dziesięć lat po przejściu na emeryturę, to oprócz wody mieliby jeszcze co włożyć do garnka z zamiarem ugotowania zupy, czy też musiałby im wystrarczyć popularny na głodnym i chłodnym Wschodzie kipiatok, gdyby na pokrycie kosztów życia pozostał im jedynie ZUS.

 

         Mogę zrozumieć różne formy zidiocenia, ba – zbydlęcenia nawet. Wiadomo, zdarza się. Na przykład manifestowanie własnej apolityczności, po której pustkę w worku z zainteresowaniemi wypełnia taraz sprawa tak ważna, jak finały tańca z gwiazdami. Mogę, w ramach tej apolityczności właśnie, pojąć, choć już nie zaakceptować, społeczne przyzwolenie na ataki czołowego esbeka Aleksandra Makowskiego na Antoniego Macierewicza, jednego z tych, któremu to durne społeczeństwo zawdzięcza ocalałe resztki godności i honoru. Ale nie potrafię zrozumieć baranów, którzy za życiowe motto przyjęli powiedzonko: ,,Kasa Misiu, kasa”, traktując pieniądz niczym fetysz, a jednocześnie, żyjac w błogiej nieświadomości, nie wiedzą ile i w jakiej formie im się go należy.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości