Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
1883
BLOG

PRZEPYCHANKA Z FRANCEM FISZEREM

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Polityka Obserwuj notkę 38

         Franc Fiszer, jak na krew niemiecką w jego żyłach przystało, był człowiekiem mądrym, choć kombinacja płynu ustrojowego z wielopokoleniową  polskością nakazuje dodać, że mądrym z przypadku. A przy okazji będąc niedoukiem, żarłokiem, biboszem i utracjuszem jakich mało, spełniał wszelkie krajowe wymogi, by dopychany nogą przez różnej maści zgrywusów i traktujących ich serio idiotów, trafić do panteonu narodowych autorytetów, choć na pewno nieco lżejszego kalibru. Tak się jednak nie stało, mimo mody na Franca i jego powiedzonka, często głupawe ale śmieszne, jaka zapanowała w pierwszej połowie ubiegłego dziesięciolecia. No i dobrze, bo Fiszer  potrafił paskudnie się mylić, co autorytetom przecież nie uchodzi. Na przykład powiedział kiedyś, że w Polsce nie będzie porządku dopóki się nie rozstrzela 750 000 szubrawców. A na sceptyczną uwagę jednego z obecnych, czy aby tylu się znajdzie, odrzekł, że nic nie szkodzi, bo dobierze się z uczciwych.

         Otóż problem w tym, że o ile myśl wyrażająca konieczność pielenia społeczeństwa z chwastów jest zasadna, podobnie jak i nie budzi sprzeciwu - o dziwo! - drastyczność przewidzianych środków, o tyle to nie skala proponowanego przedsięwzięcia przeraża, co infantylna wiara, jakoby znajdą się w wiekszej liczbie jacyś uczciwi. A chyba nie dziesięciu miał na myśli stary pieczeniarz, kierując się biblijnymi wzorcami z Sodomy.

         Odwracając więc sens fiszerowego witzu można powiedzieć, że dowcip tkwi nie tyle w pedantycznej, typowej dla Niemców buchalterii, której należy się podporządkować za wszelka cenę, co de facto w naiwności autora. No i w tym, że w ostateczności to nie jego żart, ale on sam stanie się przedmiotem śmiechu, czego zapewne nie przewidział.

         Dowcip Fiszera przychodzi mi zawsze na myśl, kiedy dochodzą mnie informacje o głupieniu polskiego społeczeństwa. No dobrze, ktoś powie, ale w żarcie mowa jest o uczciwości, a nie o mądrości. Tak, to fakt. Ba, powiem więcej. Otóż zdaniem wielu, uczciwość raz, że nie popłaca, a dwa, że jest świadectwem głupoty. A dlaczego głupoty? No bo nie popłaca właśnie – proste jak cele moskiewskiej polityki, prawda? No może nieprawda, bo na przykład platformerskie władze geniuszy dotkniętych przez Boga nie potrafiły przez kilka kolejnych lat tych celów odczytać, ale o tym potem. W każdym razie idąc tropem uczciwości jako głupoty, zauważamy, że Polacy jak mało który naród nie chcą być uznani za durni. Dlatego robią wszystko, by być nieuczciwymi, głównie wobec siebie, w czym pomaga im usprawiedliwiany zaborami, okupacją i latami komuny garb złodziejstwa, szwindlu i powszechnej korupcji. I to dlatego właśnie - na przykład poza krajem - największym zagrożeniem dla Polaka jest drugi Polak, który jeśli tylko nie życzy rodakowi źle, co jest planem minimum wzajemnej znajomości i potwierdza wrodzoną solidarność plemienną, tyle że widzianą inaczej, to w wersji zaawansowanej kończy się bardziej lub mniej naganną próbą wykorzystania ziomala, obgadania go za plecami, dokuczenia mu czy doniesienia na niego. Na przykład do wydziału imigracyjnego, co przekonuje, że szmalcownictwo i donosicielstwo, mimo oporów z akceptacją tych zjawisk w naszej historii - zwłaszcza z podziemna armią, Powstaniem i żołnierzami wyklętymi w tle - naprawdę miały miejsce. I dlatego obserwując życie poza krajem, mogę zaświadczyć, że choć indywidualnie jesteśmy w stanie kosztem katorżniczej często pracy szybko się bogacić, to jako grupa nie stanowimy żadnej siły, bo szybciej potrafimy sobie zaszkodzić, niż się wspomóc. W przeciwieństwie do Żydów, którzy wzajemnie się wspierając i pomagając sobie, osiągnęli bogactwo jako jedostki i siłę wraz ze znaczeniem jako mniejszość.  Czyli będąc uczciwi i solidarni względem siebie, okazali mądrość, którą my postrzegamy diametralnie różnie.

         Ustalmy zatem, że człowiek uczciwy to człowiek mądry, który wie lub instynktownie przeczuwa, że nieuczciwość - nawet gdy nie jest ścigana prawem - stając się społeczną przywarą, w ostateczności nie popłaca, z czasem osłabiając nieuczciwego poprzez osłabienie zbiorowości, w jakiej przyszło mu żyć. Amen.

         Jeśli zatem teraz zestawimy powyższe rozumowanie z dowcipem Franca Fiszera, dojdziemy do przekonania, że na przykad gdyby dziś przyszło dobrać z uczciwych, przy których postawilismy znak równości z mądrymi, nie mielibyśmy problemów moralnych, bowiem materiał ludzki jest na tyle wybrakowany intelektualnie, że dobieralibyśmy z głupich. A ci, odwracając rozumownie, są nieuczciwi z definicji. Oczywiście jako rozumowanie odwrócone razi ono uproszczeniem, bo nie każdy głupek jest szachrajem, ale z drugiej strony, skoro nie każdy, to ilu tych mądrych zostało? Ot, troszkę. Czy zatem można żałować durną wiekszość? No można, tylko po co zaraz jakieś wyrzuty sumienia, szczególnie że cały czas przemieszczamy się w umówionej konwencji żartu.

         Tak sobie o tym myślę, o tych szubrawcach i głupkach, przy okazji przedwyborczej atmosfery, gdy bombardowani jesteśmy informacjami o nawrocie popularności Platformy Obywatelskiej i zrównaniu się z PiS, a w niektórych sondażach nawet o prześcignięciu przez PO partii Kaczyńskiego. No ale czy zmiana nastrojów społecznych sama w sobie może stanowić podstawę zarzutu głupoty? Ależ skąd, bywają bowiem określone sytuacje, nie te wykreowane socjotechnicznie, ale prawdziwe, które spowodują wyborczą woltę. Dobrze, a jeśli sytuacje nakręcone są właśnie przez propagandę, to co wtedy? A wtedy to co innego, bo propaganda święci triumfy tylko w społeczeństwach słabo wyedukowanych, w których emocje stadne, do których przemawiają magowie piaru, narzucają sposób widzenia rzeczywistości znacznie silniejszy od indywidualnych prób zrozumiena i zakwestionowania politycznej agitacji. Ale może na początku przykład.

         Otóż wyobraźmy sobie człowieka, który od lat, powiedzmy że pięciu, leczy się na jakieś przewlekłe choróbsko. Problem jednak w tym, że prowadzący go lekarz, który postawił diagnozę i zgodnie z nią stosuje określona terapię, musiał popełnić błąd w sztuce, skoro choroba postępuje. Mimo to ów lekarz absolutnie ignoruje uwagi kolegi po fachu, który stara się przekonać go, że czas zmienić rozpoznanie dolegliwości, a w związku z tym sposób jej leczenia. Ale ani nasz konował, ani pacjent, który mu ufa, mało sobie z tego robią. Sytuacja zmienia się dopiero wtedy, gdy inny pacjent z podobnymi objawami, leczony tą samą metodą, popada w stan krytyczny,  a i temu pierwszemu dzieje się gorzej. I wtedy kiepski lekarz przychyla się do opinii kolegi, stosując od tej chwili terapię, jaka została mu podpowiedziana. Ale, co ciekawe, przy okazji przekonuje pacjenta, że na dotychczasowym etapie rozwoju choroby jego diagnoza i stosowane kolory tabletek były jak najbardziej słuszne.        

         No dobrze, a co na to sam pacjent, który przecież w tym trójkącie choroby, braku fachowości i kompetencji jest najbardziej zainteresowany? Czy zmienia lekarza, widząc zawodowy blamaż pierwszego? Nie, on nie tylko, że nie wyrzuca go na zbity pysk, to na dodatek obdarza go jeszcze większym zaufaniem niż dotychczas, z jednoczesnymi oznakami podejrzeń i rosnących zastrzeżeń wobec tego kompetentnego.

         Czy taka sytuacja mogłaby zaistnieć w rzeczywistości? Ależ tak, pod jednym wszakże warunkiem – pacjent musiałby byc totalnym idiotą, na dodatek pozbawionym samozachowawczego instytnktu.

         Zdaję sobie oczywiście sprawę, że wielu osobom niemile się to czyta. Może nawet niektórzy z nich, poruszeni oczywistą oczywistościa, że zacytują klasyka, pójdą do lustra szukać na twarzy symptomów intelektualnego upośledzenia. Może, ale durniom ktoś musi powiedzieć wreszcie, choćby na odchodnym, że są durniami, a kanaliom, które prowadzą tych pierwszych na propagandowych postronkach, że są kanaliami. No bo, stety czy niestety, ale metod Franca Fiszera stosować nie możemy.

         W każdym razie szok, bo już nie rozczarowanie, jakiego doznałem po wzroście notowań Platformy, na który przełożył się rosyjsko-ukraiński konflikt, po prostu mnie osłabił. Nie w znaczeniu fizycznym albo psychicznym, ale obniżającym poziom polskości w myślach i marzeniach. Bo moja polskość i ich polskość, to dwie zupełnie inne wartości, a ja swoją mogę tylko proponować, a nie narzucać. A skoro jej nie chcą, to ściągam ją z lady i pakuję w toboły, albo wyrzucam, póki historycznie nie zrobi się nieświeża.

         Oto nadszedł czas, czas już nie przemyśleń czy mglistych rojeń, ale doświadczeń, jakie obnażyły i skompromitowały politykę Tuska wobec Rosji, politykę wymuszoną przez berliński dwór i stosowaną w jego interesach, które wynoszą obecnie ponad sto miliardów euro niemieckich inwestycji w Rosji. Ale gdy wydawało się, że ta właśnie ośmieszona polityka zawali ostatecznie piarowski domek z kart politycznego poparcia dla PO, okazało się na odwrót. I nic tych otumanionych ludzi nie skłania do myślenia. Nawet to, że ich premier zmienia zdanie, raz nie chcąc wypruwać sobie żył dla Ukrainy, by później żądać dla niej europejskiego poparcia i sankcji dla Rosji. Ani że jego szef dyplomacji angażuje się w sprawę poparcia dla uwięzionej złodziejskiej polityk, by kilka miesięcy później publicznie wyśmiewać się z korupcyjnych praktyk ukraińskiego rządu i biznesu. I że ten sam dyplomatoł, niczym kameleon, raz nawołuje o zastosowanie sankcji gospodarczych wobec Rosji, by kilka dni później, skarcony przez broniacych swych interesów Niemców i postawiony w pionie, zmienić zdanie, strasząc tym razem skutkami tych sankcji dla Europy.

         Nic, ani dotychczasowa polityka podkulonego ogona wobec Moskwy i Berlina, ani jej nagła zmiana w stosunku do Rosji, tym razem na śmiesznie buńczuczną, nie zapala motłochowi czerwonej lampki. Lampki ostrzegającej, że coś nie tak, że ludzie, którym zawierzyli swoją teraźniejszosść i przyszłość, mylili się i mylą dalej, że niekompetencją i uległością narażają na szwank interesy Polski, a tym samym interesy Polaków. A skoro sprawy innych w myśl polskiego sobkostwa mają gdzieś, to choćby ich własne egoistyczne interesy.

         Nic z tych rzeczy. Polak wybierze zawsze, co potwierdza historia, rządy słabszej ręki, która zapewni mu komfort robienia szwindli, jakie ma we krwi. Stąd też biorą się platformerskie sympatie i zaufanie do premiera, który dał im nadzieję pokoju w orędziu. W orędziu do nich, do tych głupszych, ale nie do narodu. Bo narodu już nie ma.

         Patrzę czasem na wystapienia Donalda Tuska, jak przemiawiając, zwiesza przed sobą dłonie w charakterystycznym dla niego układzie dwóch garstek, podtrzymujących jedna drugą. I nie wiem dlaczego, ale miewam wtedy złudzenie, że w tej górnej, asekurowanej przez dolną, niesie kroplę mleka dla niepełnosprawnych dzieci, dla niedożywionych, dla potrzebujących. Choć to tylko złuda właśnie, bo faktycznie jest to kropla piaru, która w państwie idiotów i niegodziwców zawładnęła morzem potrzeb.

         Więc tak sobie czasem myślę, czy przypadkiem historia nie poszła zbyt dużym skrótem myśli Franca Fiszera, roztrzeliwując w czasie tragicznych zawirowań zeszłego stulecia wyłącznie tych uczciwych i mądrych.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka