Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
1025
BLOG

JUTRO BĘDZIE KONIEC ŚWIATA

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Polityka Obserwuj notkę 10

         Na wojnie jak na wojnie – tak powiadają Francuzi, którzy przez stulecia zebrali rozległe doświadczenie w zakresie zabijania i bycia zabijanymi, w tym dla idei, dla pieniędzy i po prostu tak sobie, a precyzując tak sobie - dla honoru i czasem z nudów. Ale od końca pierwszej wojny światowej ten dumny naród, którego lwie serca udpodobniły się do serc zajęczych, a sery ostatecznie ujednoliciły zapach z noszoną przez tambylców bielizną, a może na odwrót – nieważne, poczynił wielkie humanistyczne postępy, przerzucając zainteresowania w kierunku pacyfizmu, i jeśli już musi zabijać, to z  niesmakiem i tylko znacznie słabszych, głównie w Afryce. Tu jednak trzeba oddać Francuzom sprawiedliwość, albowiem technicznie znacznie łatwiej jest strzelać do białych niż czarnych, których kolor skóry zlewa się z kolorem muszki. Tak więc noszenie z upodobaniem przez Afrykanów białych czy jasnokolorowych koszul jest przejawem tendencji do samounicestwienia, podobnie jak panująca wśród nich moda, dziwna i niezrozumiała wśród Europejczyków, na zarażanie się wirusem HIV.

         No ale naprawdę to nie o Francuzach chciałem na wstępie wspomnieć, tylko o powodach ich wojskowych interwencji, a te na ogół bywają humanitarne, jak to miało niegdyś miejsce w Zairze, Gabonie czy Rwandzie, i sprowadzają się do obowiązku ochrony własnych obywateli zamieszkałych na Czarnym Lądzie. I gdzie tylko stanie się im krzywda, tam zaraz są francuzcy spadochroniarze. A czasem nawet, gdy trzeba, trochę przed krzywdą.

         Skąd my to znamy? Wiadomo – w  Rosji zawsze panowała moda na Francję, bo ta kojarzy się ludziom z waciaka, o ile tylko są trzeźwi, z wyższą cywilizacją. A to notabene nie jest trudne, bo patrząc ze szczytu Uniwersytetu Łomonosowa na wschód, zachód i południe, wszędzie cywilizacja stoi na wyższym poziomie. Tu przyznaję, że celowo nie rzuciłem okiem w kierunku północy, by niegrzecznie nie zestawiać kulturowych sukcesów myśli cyrylicznej z osiagnięciami populacji morsów. Natomiast moda na Rosję nad Sekwaną wzięła się, podobnie jak w Niemczech, ze strachu, co dowodzi, że nie za częste aby, ale jednak obicie komuś mordy owocuje szacunkiem i sympatią obitego do obijającego.

         Tak więc skoro Francuzom wolno bombardować afrykańskie miasta, a komanda Legii Cudzoziemskiej mogą pcyfikować rzekomo suwerenny kraj w obronie kilkudziesięciu rodaków – miejscowych farmerów i ich rodzin, to czemu Moskwa nie może podobnie zadbać o los swoich krajan prześladowanych przez obecne reżimy dawnych republik Związku (Zd)Radzieckiego? Może, a jakże – na zasadzie analogii. Mocno naciąganej, bo ci nie są prześladowani, niemniej powód jest dobry. Albo może być dobry, bo jeśli nie miało się oporów wysadzić kilka bomb w rosyjskich miastach, by mieć pretekst do najechania na Czeczenię, to nic nie powstrzyma euroazjatów od zamordowania własnych rodaków na Ukrainie i obciążenia odpowiedzialnością za mord rządu w Kijowie.

          A wszystko to jest możliwe, biorąc pod uwagę postawę Niemiec, Francji i nawet USA, które w trosce o swoje interesy nie podjęły żadnych kroków dla zmuszenia Rosji do wycofania się z Krymu. Te niby-sankcje, przerzuty dwóch eskadr myśliwców do Polski i Rumunii i kilka okrągłych słów poparcia dla Kijowa są jedynie propagandowym parawanem, oddzielającym międzynarodową opinię społeczną, czyli ciemny lud od realiów. Francuzi sprzedadzą zamówione przez Moskwę lotniskowce desantowe, z których jeden będzie stacjonować w Sewastopolu, podobnie Niemcy nie zrezygnują z lukratywnych kontraków z Rosją. Najdalej w kreowaniu niby-napięcia zaszli Amerykanie, przy czym mam na myśli nie tyle śmieszne rządowe decyzje, co głos mediów, które w niezwykle surowym tonie oceniły działania Moskwy, mniej więcej w takim samym, jak w przypadku łamania praw w Chinach. I tyle. A przecież wystarczyłoby schłodzić zapędy agresorów, doprowadzając do spadku cen ropy i podjęcia decyzji eksportu gazu do Europy. Jest to jedyny miernik szczerości i prawdziwości polityki Waszyngtonu wobec ekspansji Rosji. Ale skoro dziś cena ta wynosi 101 dolarów za baryłkę, a przewidywania na rok do przodu szacują ją na poziomie116 dolarów, to znaczy, że trend jest odwrotny, sprzyjający Moskwie. Koniec, kropka, dyskusja zakończona - oczekiwanej dintojry Zachodu nad Rosją nie ma.

         I wreszcie nie oszukujmy się - w dzisiejszym świecie żaden ruch o znaczeniu strategicznym jednego mocarstwa, taki jak w przypadku bombardowań Serbii, inwazji na Irak czy Afganistan, a obecnie wzorowanej  na Sudetach aneksji Krymu, nie dzieje się bez powiadomienia i zgody innych mocarstw. Tyle że dla celow wizerunkowych dodaje się pozory.

         A skoro jest tak, jak to opisałem, więc jaką mamy gwarancję, że jeśli nawet PiS zdobędzie władzę - co jest nierealne, ale załóżmy – to zrobi wszystko, by nasi papierowo-traktatowi sojusznicy pomogli nam w ustaleniu odpowiedzialnych za smoleński zamach? Bo jeśli stoją za nim Rosjanie, nie mamy żadnej. Zatem sprawa i na dziś, i na jutro ma się tak, że Rosjanie stoją  tam gdzie stali – kompletnie bezkarni, a świat dalej będzie udawał, że nie rozumie o co chodzi. Będzie udawał w interesie ochrony własnych interesów, pieniędzy i tajnych porozumień, a my, naciskani przez ten świat, będziemy ustami politycznych kanalii zapewniać ( czytaj okłamywać ) społeczeństwo ( czytaj motłoch ), że jest tak, jak jest, czyli jak Berlin z Moskwą i inni to ustalili.

         Zaciekawiło mnie jednak jeszcze coś, a mianowicie to, ile można ugrać na wojnie, której nie ma. Bo że na wojnach i zagrożeniach nimi powodowanych, jak na przykład na wywieranej presji militarnej można zarobić, to wiadomo, ale żeby zyskiwać na niewojnach i na niezagrożeniach podniesionych do rangi wojen i zagrożeń, to coś nowego. Oczywiste jest bowiem, że żaden zbrojny konflikt obecnie nam nie zagraża, podobnie jak nie zagraża Ukrainie, bo tej grozi nie wojna tylko masakra, gdyby amputacja kolejnych regionów spowodowała militarną reakcję Kijowa. Sądząc jednak z zachowania garnizonów krymskich, którym zabrakło albo patriotyzmu, albo wódki –  no w każdym razie czegoś tam zabrakło – Ukraińcy wykazują tę samą wolę niewalki, co niegdys Czesi w reakcji na apetyczne połykanie ich państwa w ramach kilku kolejnych dań.

         Co zatem powinniśmy zrobić, by zabezpieczyć się przed losem Ukrainy? Może wywalić z kraju na zbity pysk wszystkich Rosjan, ich sympatyków i prorosyjkich propagandzistów – polityków, dziennikarzy, blogerów i wszelką inną swołocz, by osobnik piarowsko półnagi niczym jakiś Hun, tyle że współczesny, czyli Wowa z Kremla, o nich się nie upomniał - wraz ziemią, która zamieszkują? To dobry pomysł, należący do czynności oczywistych – jak mycie zębów i codzienna zmiana bielizny - bo Rosjan zawsze należy wawalać na zbity pysk. Inaczej, jeśli go wetkną, a nie daj Boże dostawią nogę i zostaną, tam jest kłopot. Tylko że… No tak, my nie posiadamy dopustu rosyjskiej mniejszości, a jedynie rosyjską polityczno-gospodarczo-publicystyczną piątą kolumnę. Natomiast mamy mniejszość niemiecką i oscylującą wokół podobnych ambicji i sentymentów oraz tych samych  sponsorów ludność śląską, więc zapewne nie minie dziesięciolecie, jak pierwszy niemiecki referendalny ,,Krym” odnotujemy na Opolszczyźnie. Bo zwracając całą uwagę na wschód, nie zauważymy nawet, jak z tyłu kłapną zębami, odgryzając nam ogon. Mówię jak jest, czyli jak niejaki Max Kolonko, z tym że ja nie klękałem przed Jolantą Kwaśniewską z domu Konty, w związku z czym dla polskiego pustogłowia jestem mniej wiarygodny.

         Dobrze, ale miało być o dorabianiu się na wojnie, przez co mam na myśli przysporzenie politycznego poparcia. Otóż premier Tusk i szef  jego dyplomacji, którzy do tej pory nie dostrzegali żadnego rosyjskiego zagrożenia i starali się zagłaskać niedźwiedzia z włosem, a nawet i pod włos, raptem przestrzegają nas przed wojenną pożogą. - Rzecz jasna wojny nie będzie, ale – pozostawiają w niepewności zdrętwiałych ze strachu ciemniaków – w większości wyborczą klientelę ich partii. Ci lada chwila rzucą się do sklepów, wykupując makę, cukier, olej i papier toaletowy, a także spirytus – konieczny do oczyszczania postrzałowych ran. I tylko ci najbardziej zapobiegliwi, no i ci bez dużych spiżarek oczywiście, kopną się do najbliższych agencji turystycznych, by zaopatrzyć się w bilety na zagraniczne wycieczki –  najlepiej do Rzymu.

         Niemniej, póki są jeszsze na miejscu i trzeźwi, jednoczą się wokół rządu, w którym szukają wsparcia. A rząd, ten zakłamany do szpiku kości, który mamił ich przyjaźnią z Moskwą przez szereg lat, a teraz nie potrafi sprzedać tam ani świni, ani jabłek, tym razem zręcznie żonglując wojną i pokojem, raz ich straszy, innym razem daje nadzieję, z przewagą nadziei oczywiście, czym zjednuje sobie motłoch. Zatem cieszmy się, bo premier odwołał wojnę i dzieci pójdą jednak do szkoły pierwszego września. Hurra, wesprzyjmy premiera!

         Co zatem może zrobić szef pisowskiej opozycji? Oto zaczął nieśmiało uderzać w te same tony rosyjskiego zagrożenia, odbierając Polakom przekonanie, że agresję rozpoczną krasnoludki. Czyli że prezes, ten w wersji na dzień dzisiejszy, bo prezes ma wiele wcieleń i wersji - takich w zależności od zależności, również straszy powtórką wojny polsko-bolszewickiej, choć z innym zakończeniem. A jest to błąd, bo żeby zdobyć serca Polaków, należy przebić ich skalą zastraszenia. Czyli co, trzeba czym prędzej wycofać się z wojennej narracji i zafundować rodakom zagrożenie końcem świata. Przed takim zagrożeniem nic nas nie uratuje – ani amerykańskie Patrioty, których  nie mamy, ani izraelskie przeciwpancerne pociski Spike, których z kolei mamy za mało, ani nawet fracuska Legia Cudzoziemska, która i tak nigdy nie przybędzie nam na pomoc – co najwyżej dojedzie, żeby dopilnować referendum w opolskiem. Nie, przed końcem świata może ustrzec nas tylko ten, który go przepowiedział. Tusk przepowiedział wojnę, a później ją odwołał, czym zyskał sympatię hołoty. Zatem jeśli prezes stanie na wysokości zadania, albo w innym równie widocznym miejscu – na przykład na cokole, i niczym Herhor, który cofnął zaćmienie Słońca, odwoła koniec świata, zyska sobie szacunek ludu i wyborcze poparcie. No bo jak nie kochać kogoś, kto odwołał klęskę, na ktorą nie pomogą ani mąka, ani cukier, ani olej, ani papier toaletowy, ani spirytus nawet. Zatem alleluja, bracia i siostry! Niech żyje prezes! Alleluja!

         Spokojnie, to nie takie proste, jakby się mogło wydawać. W przypadku końca świata zarządzanie kryzysowe państwa przejmie premier, więc łatwo będzie przekonać Polaków, że to prezes zesłał na ludzkość zagładę, a Tusk przed nią ochronił. I znów sympatię społeczną zagospodaruje szef rządu. Tym bardziej, że i prezydent – ten jowialny gośc od żyrandoli, wleje ludziom do głów wodę… Zaraz, no co ja plotę? Wleje im nadzieję do serc oczywiście, zapewniając ich, iż końce świata mają to do siebie,  że tak samo jak nadchodzą, tak samo spływają do Bałtyku. To znaczy tym razem, rzecz jasna, odchodzą, choć dokładnie nie wiadomo gdzie. Ale czy to ważne gdzie, skoro ani spirytusu, ani mąki, ani nawet papieru toaletowego przed takim końcem, a zwłaszcza po nim, szczęśliwie nie zabraknie?

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka