Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
508
BLOG

KILKA SŁÓW O DŁUGOŚCI

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Rozmaitości Obserwuj notkę 20

         Są rzeczy, których nie da się zmierzyć calówką, tylko stopniem znużenia. Co, już niektórych zniechęciłem? Dobra, to wynocha! A teraz ad rem.        

         W zeszłym tygodniu obejrzałem dwa filmy. Jeden, cholernie długi, bo trwający aż trzy godziny ,,Wilk z Wall Street” na pewno nie wpisze się na listę arcydzieł kinematografii, ani nawet obrazów znaczących, choć na pewno przyczyni się do ustalenia nowych granic zawartośći seksu w filmie nieopowiadającym o seksie. Niemniej dzięki sprawności warsztatowej Scorsese, dobremu tempu akcji, zapamiętanemu na resztę życia epizodowi z udziałem Matthew McConaughey i wreszcie erotyce przechodzącej w obscenę, obraz do nudnych absolutnie nie należał. To znaczy, że podczas siedzenia na kanapie i oglądania ciurkiem przez sto osiemdziesią minut, można zmęczyć tyłek, ale nie mózg.

         Natomiast drugi, ten który wygrał tegorocznego Oscara dla najlepszego filmu - ,,12 Years a Slave”, był też długi, ale nie tak bardzo jak poprzedni, bo trwał ,,tylko” dwie godziny i czternaście minut. I jeśli w ogóle wypada cokolwiek złego powiedzieć o ,,dziele” z tak wielkim humanistycznym przesłaniem, jak potępienie niewolnictwa, to nagrodzenie tego obrazu było zwykłym wymuszonym ukłonem w stronę politycznej poprawności. Bo tak naprawdę film jest zły. Raz dlatego, że odbiega od realizmu, przekazując w retrospekcjach jakiś idylliczny obraz życia Murzynów w Nowej Anglii, wiodących tam normalny, jeśli nie sielankowy niemal byt posród miłych ludzi i czystych miast, gdzie czarni wraz z białymi jadają w restauracjach. Po drugie, w kontraście do idylli, południe to świat niemal samych potworów, zaniedbanych rezydencji z odpadającą farbą, na froncie których, zamiast tradycyjnego i zawsze reprezentacyjnego podjazdu dla kolasek, tuż przed wejściem ulokowany jest chlew z zagrodą, w której – jakby to był wschód Polski -  uwalone w nieczystościach po same cycki, brodzą nie za duże świnie. Co ciekawe, w tym  niecywilizowanym świecie białych osobą z prawdziwą klasą, podkreślaną piciem kawy z filiżanki z odchylonym małym palcem i uprzejmym stosunkiem do nigrów, jest była niewolnica, korzystająca ze szczególnego statusu w jakim się znalazła, zostając żoną plantatora, czyli Mistress Shaw. I jej dom jest oczywiście najpiękniejszy, tonący w kwiatach, a świnie widziano tam zapewne tylko w postaci pieczonego schabu. Rzecz jasna bez kości, bo te, szczególniue w wersji mocno wybielonej i spętanej zardzewiałymi łancuchami źle się Murzynom kojarzą. No a  jeśli dodać do tego aktorstwo Chiwetela Ejiofora, który przez cały film obnosi się z takim wyrazem twarzy, jakby starał się nas przekonać, że jako filmowa gwiazda najlepiej wypadłby w scenie w sławojce z przeżywanym tam ostrym zaparciem – takim do tryskających łez, to mamy prawie komplet tendencyjności, przewidywalności i nudy. Totalnej nudy, której nie zdołałby uratować nawet Matthew McConaughey. No chyba żeby dla przysłowiowych jaj scenę z ,,Wilka” wmontować w ten nieudaczny i przeziewany film.

         Dalczego o tym piszę? Hm, tak po prostu – obejrzałem, więc postanowiłem podzieliłć się wrażeniami. Przecież mi wolno. Mało tu takich, którzy coś tam zeżrą i pomiędzy przełknięciem a strawieniem pędzą do kalwiatury, by zaraz o tym opowiedzieć? Oczywiście skłamałbym, gdybym nie dodał, że długości filmów skojarzyły mi się z objętością salonowych notek – tych długaśnych właśnie. A te, bez względu na język i treść, jeszcze przed wprowadzonym zwyczajem ciapania ich na częci zniechęcały swoja rozwlekłością do czytania. Teraz, po pochlastaniu ich w plastry jak marchew, odstraszają od zapoznania się z nimi jeszcze bardziej, tym razem już nie tyle widzianą długością, co przewidywaną po ilości ciapnięć. A czym jest przewidywalność? Jest taką wiedzą nie do końca, często błędną, która w połączeniu z negatywnym nastawieniem potrafi - w przeciwieństwie do normalnej wiedzy - zniechęcić niekiedy jeszcze bardziej.

         Nic innego zatem nie pozostaje, jak pisywać krótko, by nieznużony długością wywodów salonowy czytacz mógł dostrzec wszystko tak, jak lubi, czyli krótko i oddzielnie: Że dom… że Stasiek… że koń…że drzewo… Inaczej pójdzie sobie szukać krótkich ciekawostek na innych blogach. No i koniecznie należy uatrakcyjnić treść, podążając metodą Scorsese, to znaczy zafundować gościom trochę seksu. Im bardziej wyuzdanego, tym lepiej. A że od seksu nikt jeszcze nie umarł, poza nieostrożnymi i zawałowcami, zatem nic złego nie zrobimy. Ba, możemy nawet pomóc, zachcając do czytania, a później działania tych młodych, wstydliwie opryszczonych i nawet niekoniecznie z wielkomiejskich  ośrodków. 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości