Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
699
BLOG

BOISKA BEZPRAWIA

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Rozmaitości Obserwuj notkę 50

         - No i po zawodach – westchnęli nieutuleni w żalu kibice, którym koniec wielkiej fety odebrał na trochę radość życia. I faktycznie, miesiąc zmagań minął jak z bicza trzasł, a przecież przez cztery lata niemal cały świat czeka na to wydarzenie, gdzieniegdzie nawet tak intensywnie, że zapomina na śmierć dojeść lub z tym samym skutkiem odwadnia się z wrażenia. Z tym że czekając, dostaje w międzyczasie drobniejsze porcje futbolowej strawy, choć bez rozdawanego chleba, przeżywając po drodze Mistrzostwa Europy, coroczną Ligę Mistrzów, Puchar Narodów Afryki, Ligę Europy, Puchar Konfederacji, rozgrywki Copa America i inne pomniejsze piłkarskie atrakcje, z których jedni mają upragnione emocje, a inni zbite na tych emocjach ciężkie fortuny. I gdyby Bóg ni z gruchy, ni z pietruchy zbiesił się - co może brzmi głupio i przewrotnie, ale co czasem odczuwamy jednak na własnej skórze -  odbierając ludziom piłkę nożną, wielu z nich straciłoby sens życia, stając przed hamletowskim dylematem: być albo nie być? Oczywiście nie wszędzie, ale czy jest w ogóle sens zajmować się obrzeżami cywilizacji, gdzie popularną kopaną traktuje się po macoszemu? I to na korzyść czego, jakiegoś palanta?  W społeczeństwach wysoko rozwiniętych, szczycących się kulturą łacińską, takich jak Polska, palant i owszem, przyjął się. Całe szczęście jednak, że tylko częściowo - od strony specyficznej funkcjonalności drewnianej pały, odliczającej z powodzeniem żebra i potylice. No i głównie w kręgach marginesu społecznego, a zatem nie oszukując się ustalmy, że został zaakceptowany dość powszechnie. Natomiast piłką numer jeden pozostaje nadal futbolówka.

         I dobrze, bo jest to sport drużynowy, w którym myśli się nie tylko za siebie i przeciwnika, ale i za partnera, a w zasadzie za jedenastu przeciwników i dziesięciu patrtnerów, co sprawia, że dobremu piłkarzowi mózg paruje od nadmiaru przemyśleń. I o ile arcymistrz szachowy przewiduje ileś tam ruchów, to przecież pionki i figury nie biegają mu samodzielnie po polach, zwiekszając stopień trudności i intensyfikując do stopnia wrzenia pracę mózgu. Albo brydż, też podobno wymagający główkowania, choć nie do bramki. No ale skoro mistrzem tej gry jest facet, któremu się wydaje, że zarządza w Południowej Karolinie fermą uprawy bawełny w epoce przed mechanizacją rolnictwa, to musi  być coś niedopowiedzianego w brydżu, co w wymaganiach intelektualnych stawia tę grę poniżej futbolu. Bo piłkarz może być prostakiem, chamem, może mieć zły gust, ale nie może być totalnym idiotą. I jeśli nie ma nic mądrego do powiedzenia, to milczy, jak niegdyś Kazio Deyna, z którego słowa wyciskano wyżymczaką, a Korwina od plecenia do mikrofonu kompromitujących jego rodaków bzdur buldożerem się nie odciagnie . Chyba że całkiem niechcący wrzuci się wsteczny i równie niechcący doda na pedał gazu do dechy – wtedy może się zamknie.

         W porządku, ustaliliśmy czym były mistrzostwa, znaczy globalnym eventem, jak mawiają Polacy. A jak w telegraficznytm skrócie wygląda to wydarzenie od strony finansów? I tu można wskazać kilku głównych beneficjentów. Największymi, tymi nieoficjalnymi, są złodzieje spod dwóch głównych sztandarów. Pierwsi to przekupieni, skorumpowani do szpiku kości działacze FIFA, przyznający za łapówki prawo do organizacji mundialu, o czym każdy wie, a rzadko kto pisze. Drugimi – wykonawcy zamówień państwowych związanych z mistrzostwami, w tym głównie obiektów sportowych, którzy podobnie jak ci z Soczi kompletnie stracili umiar, kradnąc ponad wszelkie ustalone normy obyczajowe zaakceptowane do tej pory w złodziejstwie. I jeśli za sam stadion w stołecznej Brasilii zapłacono trzykrotnie więcej niż planowano, to wszelkie rozważania dlaczego tak się stało wydają się stratą czasu. Tu trzeba wieszać, a nie myśleć. Niestety, rzucono inne propozycje. No bo po co zawracać sobie głowę korupcją? Wystarczy zaakceptować filozofię członkini komietetu organizacyjnego mundialu, brazylijki Joany Havelange, wnuczki wieloletniego przewodniczącego FIFA Joao Havelange’a i jednocześnie największeo hochsztaplera w dziejach tej oraganizacji. Otóż odpowiadając na głosy protestu odnoszące się do korupcji przy przygotowaniach do imprezy, pani Joana zakomunikowała z wdziękiem, że ,,co miało zostać skradzione, już zrabowano, a teraz trzeba się cieszyć piłką“. No i miej tu za złe rewoluycyjnej Francji, że ta wymyśliła gilotynę.         

         Kolejnym profitentem jest FIFA, tym razem postrzegana jako organizacja, bo jej działacze, o czym pisałem, kradną indywidualnie. Otóż na przygotowania imprezy Federacja wydała około dwóch miliardów dolarów, zarobiła na niej cztery, więc osiągnęła dwa miliardy czystego zysku, w tym ponad półtora miliarda na samych transmisjach. Wreszcie trzecim wygranym są wielkie firmy bukmacherskie, których zysk szacuje się na około trzydzieści miliardów dolarów.

         No dobrze, a jak wyszła na tym Brazylia? Cóż, chyba tak, jak Zabłocki na mydle. Wspomniałem już, że brazylijscy inwestorzy, czyli złodzieje, nakradli się wprost znakomicie. Natomiast państwo będące płatnikiem, które kraść nie może, a zaledwie w osobach skorumpowanych urzędasów wspiera ten proceder lub przymyka na niego oko - już gorzej, jeśli nawet nie całkiem źle. Do czerwca, czyli do otwarcia imprezy łączny jej koszt obliczono na czternaście miliardów dolarów. Natomiast przewidywane wpływy przez najbliższe siedem lat optymistycznie oceniano na dziewiętnaście miliardów, przy założeniu, że Canarinhos zdobędą złoto. Jeśli nie, tylko czternaście. Canarinhos jednak zawiedli i to w kompromitującym stylu, grajac na poziomie podkarpackiego Inter Gnojnica, w związku z czym już teraz straty oszacowano na cztery miliardy dolarów. Mówiąc kolokwialnie, ruch w interesie przy organizacji tego typu imprez, w tym przyrost zatrudnienia jest tylko czasowy – później wszystko w kraju ponownie ,,siada“, łacznie z zapałem, ambicjami i obrotami, a klęska własnej reprezentacji dopełnia miary niepowodzenia i społecznnego marazmu. Jeśli natomiast o siadaniu już mowa, to tylko tłuste misie z FIFA, brazylijskiego biznesu budowlanego i ich ,,zaufani“ we władzach państwa zasiądą wygodnie w fotelach, dziękując Bogu za to, że dał ludziom piłkę nożną i frajerów do ogrania – w ich przypadku nie strzelonymi bramkami i punktami, ale na grube miliardy.

         No a jak wyglądał sam przebieg mistrzostw, bo wydawałoby się, że na to oczekujemy przez cztery lata? Cóż, porównując z poprzednimi, rozgrywanymi w RPA, było więcej tatuaży i śmiesznie wygolonych łbów, natomiast reszta taka sama – dwie bramki, dwudziestu dwch facetów uganiających się za piłką z różnym skutkiem, zależnym od techniki, formy i planu gry, a wreszcie zapamiętane pomyłki sędziów, często decydujące o wynikach spotkań.

         I tu wypada zastanowić się czy nie czas, by na tego typu imprezach wprowadzić obowiązek korzystania przez sędziów z zapisu filmowego, tak, jak stosuje się to w tenisie. Bo nie do pomyślenia jest fakt, że arbiter widzi i ocenia przebieg wydarzeń na boisku zupełnie inaczej, niż kilkaset milionów widzów przez telewizorami, którzy mogą oglądąć powtórzoną akcję w zwolnionym tempie, i to z kilku ujęć. W wiązku z tym to my, siedzący czasem o tysiące kilometrów od przebiegu akcji, wiemy co się stało, nie mając wpływu na przebieg gry, a mylący się, czy może nawet drukujący wynik sędzia - ma.

         Dobrze, to już na koniec słówko o pladze tych mistrzostw, jaką było aktorzenie wielu graczy, w tym tych czołowych, czyli symulowanie popełnionego na nich faulu. A to, o ile było powodem decyzji o przyznaniu rzutu karnego lub wolnego w okolicy bramki, kończyło się często zmianą wyniku i przegraną ukaranej drużyny. Co ciekawe, do tego typu sztuczek zniżają się takie gwiazdy futbolu, jak Brazylijczyk Neymar, Holender Robben, Niemiec Müller czy Grek Samaras. I o ile Müller próbuje, ale mu się to jakoś nie udaje, to pozostali uczynili aktorzenie częścią swojego fachu, prezentując w tym nie mniejsze mistrzostwo jak w samej grze i wypaczając nieuczciwymi zagrywakmi - do spółki z sędziami, rzecz jasna - wyniki spotkań. A jest to o tyle dziwne, że na przykład Arjen Robben, faulowany czy nie, po prostu już nie potrafi się nie przewrócić wpadając na pole karne, zatem jego intencje powinny być czytelne. Bezczelnośc tego typka przekracza wszelkie granice, bo jak drwili z niego amerykańscy komentatorzy, efektowne przewrotki z rozpaczliwym machaniem łapami zaczyna, zanim ktokolwiek go dotknie. No a mimo to niejednokrotnie udało mu się przechytrzyć sędziów.

         Diving, czyli nurkowanie symulujące popełniony faul, w tej skali, w jakiej to zjawisko występuje obecnie, stał się zmorą futbolu, z którą FIFA nie zamierza jakoś walczyć, choć wie, że nauka boiskowych oszustw jest jednym z elementów współczesnego piłkarskiego treningu. A to rodzi pytanie: czym jest naprawdę piłka nożna ?

         Zakładając bowiem, iż jest sportem wyczynowym, w skrócie po prostu sportem, bo innego nie ma, musimy uznać, że ludzie oszukujący w grze nie mogą być określani mianem sportowców, ponieważ ich postawa pozostaje w sprzeczności z duchem sportowej rywalizacji. A zatem ich obecność na boiskach, wobec faktu dopuszczania się przez nich naruszeń podstawowych pryncypiów, czyli istoty współzawodnictwa i akceptacja tych zachowań przez ludzi nadzorujących przebieg zawodów, odbiera imprezom  z ich udziałem miano zawodów sportowych.

         Natomiast jeśli piłka nożna jest tak zwanym sportem zawodowym, czyli faktycznie biznesem takim samym jak inne, wtedy oszukiwanie ma wpływ na wyniki finasowe drużyn i zawodników, czyli pracowników biznesu. Przechodząc dzięki upozorowanemu karnemu do dalszej fazy rozgrywek czy to mundialu, czy Ligi Mistrzów, drużyna zapewnia sobie bezprawne przysporzenie majątkowe, pozbawiając go tym samym ich rywali. A mówiąc wprost okrada ich. I o ile w sporcie chodzi wyłącznie o zasady, to w biznesie, oprócz zasad, liczą się już głównie pieniądze. No a gdzie się je kradnie, tam nie skorumpowana FIFA, ale policja, prokuratura i sądy władne są decydować.

         I o tym, co naprawdę oglądamy i jak bardzo relatywizujemy obowiązujące normy – i prawne, i moralne, dopuszczając do przepoczwarzenia się piłkarskich boisk w enklawy bezprawia, chyba wszyscy, będąc w futbolowym amoku, zapomnieliśmy.

 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości