Tomaszewski koryguje ,,sny o potędze" Adama Hofmana
Tomaszewski koryguje ,,sny o potędze" Adama Hofmana
Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
2638
BLOG

Tomaszewski na lodzie

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Rozmaitości Obserwuj notkę 120

          Lubię sytuacje proste, czytelne i poukładane w jakimś logicznym porządku, szczególnie wtedy, gdy te rzutują nie tylko na moje życie. Konkretnie zaś chodzi o to, by ludzie, zwłaszcza ci odpowiedzialni za innych, zajmowali się tym, na czym wyrośli, na czym się znają i co zapewniło im niekiedy światową sławę. Oczywiście nie gwarantuje to jeszcze sukcesu, niemniej zapewnia, przynajmniej wstępnie, pewien komfort wyluzowania się i względnego spokoju. Jeśli więc Jan Tomaszewski znalazł się w Sejmie, gdzie zajmuje się sprawami sportu, to nie widzę w tym nic złego – ani dla mnie, ani dla Polski, ani tym bardziej dla samego sportu. Powiedziałbym nawet, że wręcz przeciwnie. Natomiast gdy człowiek, którego wiedza o obronności kojarzy się z ochronnym chitynowym pancerzem chrząszczy, kieruje sejmową komisją obrony, to przyznam, iż odczuwam irytującą dokuczliwość tego faktu.

         Uznajmy zatem, że nazywanie Tomaszewskiego celebrytą jest nieporozumieniem, bowiem jego życiorys zdecydowanie zaprzecza tezie, jakoby był znany z tego, że jest znany. Jeśli jednak poseł Mastalerek tak twierdzi i dodaje, że zawsze był przeciwnikiem celebrytów nieprzygotowanych do pełnienia funkcji publicznych, to niech ma pretensje do swojego prezesa, który trzy lata temu popularnego ,,pana Janka" na liście wyborczej PiS do Sejmu zatwierdził. Nie wspominając już o tym, że sam, jako Marcin Mastalerek -  poseł znany z tego głównie, że jest posłem i z niczego więcej - powinien wziąć na wstrzymanie, zanim coś publicznie czknie.

         Jest oczywistym faktem, że sprawa organizacji mistrzostw świata w piłce nożnej w Moskwie przestała mieć charakter jedynie sportowy, stając się bardziej, a zdaniem wielu - wyłącznie problemem o charakterze politycznym. Uważam jednak tego typu myślenie za błędne, albowiem pogląd jakoby upolitycznienie spraw futbolu nakazywało zapomnienie o nim samym, to znaczy o roli, jaką ten spełnia w życiu społeczeństw, mających przecież całkiem niepolityczne preferencje, jest nieporozumieniem. Poza tym, jak uczy historia, ani z bojkotu olimpiady w Moskwie, ani w ramach zastosowanej przez Wschód retorsji w przypadku Los Angeles, nic dobrego dla sprawy samego sportu oraz polityki odprężenia nie wynikło. Raczej odwrotnie – zwiększyło niechęć i napięcia we wzajemnych relacjach oraz odebrało wielu zawodnikom szansę zaistnienia. A wreszcie, co też istote, ukradło ludziom to, na co w szarości dnia powszedniego liczą i na co oczekują – tę lekkość ducha igrzysk, ten okres wielkiej fety, gdy i chleba u wszystkich za dużo nie ma. To ten powód właśnie, a nie dostrzeżona przez prezesa proputinowskość, przyświecał Tomaszewskiemu. Powód, którym jest oddzielenie sportu od polityki, by go nie ześwinić. Dodajmy: ześwinić do końca po ranach, jakie zadała mu powszechna komercjalizacja.        

         I jeszcze jeden szczegół omawianej sprawy. Otóż o ile stosunki  Zachodu i Rosji bardziej się nie zantagonizują, projekt bojkotu mistrzostw nie ma szans na realizację. Pytanie więc jest takie: dlaczego Jan Tomaszewski, który analogicznie jak krowa w jego dowcipie, nieopatrznie wszedł na lód polityki, ma być jej ofiarą? A w zasadzie dopiero ofiarą hasła, jeszcze póki co mglistego projektu, a nie politycznych faktów? I czy jeśli Putin lubi schabowe, a ja jako poseł starałbym się zwiększyć eksport wieprzowiny do Rosji, to też byłbym proputinowski?

         Żeby Moskwę rzucić na kolana, należałoby umiejętnie manewrować cenami surowców energetycznych, więc andronki o bojkocie moskiewskiej imprezy, który poirytowałby Rosjan i pognębił ich głównie wizerunkowo, tak naprawdę mają wymiar propagandy dla motłochu.

         Natomiasat warto tu przypomnieć Jarosławowi Kaczyńskiemu, że na miesiąc przez Euro 2012, wsparł niemiecki projekt odebrania Ukraińcom organizacji mistrzostw. I o co mu wtedy chodziło? Otóż ówczesny stan jego umysłu podpowiadał mu, bez względu na koszty poniesione przez Ukrainę, wizerunkową solidarność z Julią Tymoszenko. Hochsztaplerką, która ograbiła własny, durny naród na miliardy, czyli na gigantyczną skalę, jaką w aspekcie malweresacji można określić skalą cyryliczą.

         I może lepiej nie nazywać tamtej inicjatywy prezesa po imieniu, znaczy  proputinowską, by przypadkiem - w ramach wymaganej konsekwencji, rzecz jasna - sam siebie nie wykluczył z klubu PiS.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości