Wszędobylskie oko rosyjskich służb
Wszędobylskie oko rosyjskich służb
Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
574
BLOG

Człowiek z sedesem

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Rozmaitości Obserwuj notkę 25

         Bohaterem znanego filmu Siergieja Jutkiewicza ,,Człowiek z karabinem”, a znanego, bo w latach jedynie słusznego ustroju indoktrynowano nim odpornych wtedy jeszcze na propagandę Polaków, jest wysłany z frontu z listem od kolegów, skierowanym do towarzysza Lenina, żołnierz Iwan Szadrin. Przez znaczną część filmu ten snujący się po Smolnym jak smród za bolszewicka armią delegat, na dodatek z przyklejoną na stałe do łapy trochę służbistością, a trochę brudem pukawką Mosina wz.1891, nieufny choć pozornie dobrodusznie durny, czyli ze wszech miar niczym Rosja, szuka - jakbyśmy to dziś powiedzieli -  dojścia do Władimira Iljicza. A kiedy już przypadkowo zamienia z nim kilka słów, nie wiedząc kim jest jego rozmówca, poinformowany później o tym przez innych nadziwić się nie może ruski mużyk, że niby Lenin, a taki miły, normalny, ludzki, swój prawie, a zarazem jakby inny – ważny dla świata, dla Rosji, dla rewolucji.

         Застенчивыйпростой и милыйОн вроде сфинкса предо мнойЯ не пойму

какою силой Сумел потрясть он шар земнойНо он потряс... 

        Ładne, prawda? Co, nie znacie rosyjskiego? E tam, no to zaraz poznacie – dzięki internetowemu tłumaczowi natychmiast poszerzycie wiedzę, na zasadzie: twoja mojej zrobić łaska. A mam na myśli wiedzę typu instant, czyli jak to coś, co udaje kawę, tylko że błyskawiczną.

         Hm, a może to i dobrze, że nie znacie, zważywszy na wymuszoną polityczną służalczość dawnej edukacji… Chociaż nie, źle, bo język wrogów należy jednak znać. Choćby jednego z dwóch bandyckich narodów, żyjących po sąsiedzku. Jedni to kumuniści, a drudzy – faszyści, innych nie kojarzę, choć chwała Bogu, że oba te ludy już wymarły. Ale mniejsza z tym. Tam wyżej, te dwie linijki, to prawie to samo, co powiedziałem o stosunku Szadrina do wodza, tyle że cyrylicą wyraził to pięknie otumaniony Iljiczem Jesienin, na co Szadrina nie byłoby stać. A więc myśleli identycznie, choć wyrażali inaczej – jeden rosyjski chłop-intelektualista i drugi, prosty ruski chłop, ciemny jak sumienie rosyjskiego narodu. Człowiek z karabinem, który to złom czynił go strażnikiem nowego ładu, a zarazem  symbolem wstającej z kolan poddaństwa Rosji.

         K…a, jakże pieknie piszę o tym Październiku. Czekajcie, wzruszyłem się, muszę łzę otrzeć i się wysmarkać.

         No już dobrze, mogę kontynuować. Otóż film Jutkiewicza utrwalił pewien schemat myślowy – dojrzewania prostego ludu do wyzwań rewolucji, a więc nowego światowego ładu. W prostym człowieku, myślącym dotąd o sobie i postrzegającym świat przez pryzmat wyłącznie chłopskich interesów, rodzi się zrozumienie stawianych mu zadań, kiełkuje  nowa świadomość, powiedzmy że idea dobra wspólnego, o które należy walczyć, a nawet za nie zginąć. I on, czieławiek z rużjom, staje się świadomym obrońcą komunistycznych idei. A dlaczego? Bo z rużjom właśnie – inaczej by przegrał, jako że sama idea nie wszystkich mamiła i przyciągała. Wtedy ciemny chłop nie wiedział jeszcze, że dobro wspólne, jako to skolektywizowane, pozwoli mu kiedyś faktycznie za nie zginąć, ale z głodu. Całkiem możliwe, że nawet wraz z fajnie wyszkieletowaną jeszcze za życia rodziną.

         I oto minęły lata. Komunizm okradziony przez jego obywateli i skostniały w biurokratycznym bajzlu odszedł na śmietnik historii. No ale co stało się w tym czasie z naszym bohaterem, człowiekiem z karabinem?

         Jest rok 2008, trwa krótka i szczęśliwie mało bolesna wojna rosyjsko-gruzińska. Jednostki 58 Armii Federalnej i wspierające je oddziały osetyjskich separatystów posuwają się w kierunku Tibilisi. I wtedy właśnie, w jednym z reportaży z prowadzonych na terenie Gruzji działań, widzę taki oto obrazek.

          Ulica ze skwerkiem w jakimś miasteczku. Na poboczu stoi kolumna rosyjskich samochodów i transporterów. Na jezdni walają się różne przedmioty codziennego gospodarczego użytku. Można rozpoznać meble i ich części, jakieś firanki, rozbite szkło. Cywilów nie widać, tylko wojskowych. Stoją przy maszynach, palą, coś popijają – należy sądzić, że trwa krótka przerwa w walkach. W pewnym momencie z jednego z domów wychodzi żołnierz. Bez bluzy, tylko w tielniaszce, czyli wojskowej podkoszulce w paski i jak byśmy to dziś powiedzieli – z olewacko zsuwającym się na tył głowy hełmem. Ale najważniejsze jest to, co trzyma w rękach - jakże dwie ważne na wojnie rzeczy. W jednej kałacha, a w drugiej muszlę klozetową. Oczywiście z deską, klapą i bujającymi się w otworach śrubami mocujacymi. Ponieważ nie wyszedł ze sklepu, tylko z jednorodzinnego domu, należy się domyślać, że sracz został właśnie wyrwany z podłogi i jako trofeum niesiony jest do budy samochodu ciężarowego, gdzie ostatecznie wylądował, pchnięty w głąb niedbale przez imperialnego zwycięzcę.

         I tak oto, moi kochani, po ponad siedemdziesięciu latach cywilizacyjnych zdobyczy komunizmu i kilkunastu latach złodziejskiej transformacji, jaka przybliżyła Zachód obywatelom wielkiej Rosji od strony dżinsów, pornusów i smakowych prezerwatyw, ale Boże uchowaj nie w dziedzinie demokracji, zwykły cyryliczny człowiek stanął przed nowym wyzwaniem. Oto byt, który określa jego głodną wszystkiego świadomość, a ta podpowiada mu złodziejskie potrzeby, zdecydował, że dla ich zaspokojenia musi posiąść sedes. Z deską rzecz jasna. I dlatego ukradł go nie ze sklepu, gdzie nie był pewny czy go znajdzie, ale używany – z prywatnej łazienki. Znaczy trafiejnyj.

         Ustalmy zatem, że rosyjski człowiek z karabinem, idący z duchem czasów, dodał sobie - oprócz tym razem już automatycznego kałacha, a nie Mosina - kolejny atrybut imperialnej pozycji jego państwa – skradziony kibel. A ewolucja, jaką przeszedł w omawianym okresie, polega na tym, że nauczył się, iż owa ceramiczna muszla nie służy do mycia, jak mylnie sądził wcześniej, wkraczając do Europy w czasie ojczyźnianej wojny, tylko do zupełnie innych czynności. Zatem postęp. A tak, kochani, właśnie tak – postęp. Mimo wszystko i na złość niedowiarkom, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę fakt, że po drodze nasz bohater poleciał w kosmos. I gdybyśmy podzielili teraz oba osiągnięcia przez dwa, to uzyskalibyśmy całkiem przyzwoitą średnią.

         A może jednak się mylę, może sedes, ten prywatny, domowy, w przeciwieństwie do publicznych, szeroko otwartych na podgląd ruskich szaletów, ma nie być wcale spełnieniem marzeń o wygodzie, ale ostoją poszukiwanej przez wieki prywatności. Tym odosobnieniem, w którym choć nie wypić, ale zapalić już można, a nawet należy, gdy pod czerepem kłębią się myśli o … Nie, nie o wolności, o praworządności - Panie, uchowaj od takiej antpaństwowej zadumy, bo oczy i uszy kremlowskiego włodarza  nawet i w muszli ukryte być mogą. Nie, bardziej prozaiczne, dopuszczane prawem lub nawet całkowicie władzy obojętne. No żeby na przykład ruskie świnie z dwiema dupami się rodziły a kłos miczurinowskiej pszenicy miał wagę kiści bananów, by wódka staniała i żeby Steiepana Stiepanycza, tego sąsiada z lewej, co sobie używany niemiecki samochód kupił, drań jeden, szlag nagły trafił.

         No ale marzenia marzeniami, a fakt pozostaje faktem – Rosja zmierza ku lepszemu. Sprzedając nieprzetworzone surowce, kradnąc i podbijając, bo inaczej nie potrafi. I nawet jest trochę lepiej, jako że niedawno jeszcze - dwie, trzy dekady temu, komputerów i smartfonów tam nie było, a teraz, proszę, są. Pytaniem bez odpowiedzi pozostaje tylko, dlaczego karabinów i rakiet zawsze u nich pod dostatkiem, a zwykłych sedesów, nie wspominając o szarym mydle i papierze toaletowym, ciągle brak?

         Ot i cywilizacyjny dylemat.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości