Posługując się medialno-sportowo-sprawozdawczym językiem miłości, oficjalnie propagowanym w naszym kraju od 2007 roku - nie tylko zresztą w sporcie - Agnieszce Radwańskiej ponownie ( ewentualnie tym razem, co brzmi lepiej ) nie udało się zmieść z kortu, a przedtem zmiażdżyć, zniszczyć, rozbić, upokorzyć i ośmieszyć swojej przeciwniczki.
Sorry, takie życie. Biedni rodacy będą musieli dowartościować się w innych dyscyplinach. Może uda się kogoś skompromitować w grze w picipolo na małe bramki albo w zawodach w cymbergaja.
Oczywiście istotne jest, zwłaszcza dla prawicowej prasy, by nasz zawodnik nie tylko prezentował walory mięśniaka, ale i te duchowe, znaczy będąc głęboko wierzący publicznie, tak dla przykładu, czcił ojca swego, krzycząc do niego spierdalaj, i nie tylko żył w ubóstwie, ale i je zalecał. No i żeby jeszcze swoją katolickość łączył na przemian z udziałem kryptopornolskich sesjach zdjęciowych, jakie w mrugającym okiem założeniu propagują zdrowy, sportowy tryb życia, skutecznie rozładowujący różnego rodzaju napięcia.
Howgh!