Honda CBR 125R
Honda CBR 125R
Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
459
BLOG

W wielu krajach europejskich...

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Rozmaitości Obserwuj notkę 13

         Taką właśnie wiekopomną myślą opatrzył swój komentarz, zaprezentowany w TVN24 a dotyczący zmian w ruchu drogowym w Polsce, prezes Krajowego Stowarzyszenia Ośrodków Ruchu Drogowego, niejaki Łukasz Kucharski. Konkretnie zaś chodzi o to, że łaskawe państwo polskie, nowelizując ustawę o kierujących pojazdami, zezwoliło posiadaczom prawa jazdy kategorii B na prowadzenie motocykli małej pojemnośći silnika, a konkretnie do 125 cm szcześciennych, które nie przekraczają mocy 11 KW. Przepis wszedł w życie z dniem 24 sierpnia.

         Jak cudownie, prawda? Władza jak to się mówi odpuszcza, w życiu szczęśliwych obywateli coraz mniej głupich restrykcji, a wszystko po to, by żyło się łatwiej. I dobrze, tak trzymać! Zwłaszcza, że jak podkreśla szef instytucji, której zadaniem jest stać na straży bezpieczeństwa w ruchu drogowym, zmiana przepisów nie spowoduje zwiększenia zagrożeń. Nie, na pewno nie, a gdzieżby tam! Tym bardziej że w innych krajach europejskich już tak zrobiono i to coś działa tam wspaniale.

         No tak, Polacy zawsze lubili owoływać się do przykładów gdzieś zza miedzy albo mówiąc językiem peerelowskiego inteligenta – nawet z tamój. Dlatego posiadamy spółkę PGE Energia Jądrowa, bo inni też podobne mają. I choć wiadomo, że powołano ją głównie w celu stworzenia luksusowej przechowalni dla byłego ministra skarbu państwa Aleksandra Grada, to przecież nikt nie zaprzeczy, że w ogóle jest, choć z energią jądrową nic wspólnego nie mamy. Albo taki Parlamentarny Zespół ds. Przestrzeni Kosmicznej. Przecież do wymyślenia tego poziomu bzdury potrzeba czegoś wiecej, niż tylko kawaleryjskiej fantazji. No ale skoro inni mają, to czemu my nie mielibyśmy mieć? A co to, my gorsi, od macochy, czy jacy tacy, chłopcy krakowiacy, czerwona czapeczka?

         Nasi włodarze również nie stronią od obcych wzorców. I to zarówno wtedy, gdy trzeba udowodnić, że robi się coś tak samo dobrze, jak gdzie indziej, jak i wtedy, gdy chce się uspokajająco powiedzieć ogłupiałemu społeczeństwu, iż jest równie źle. Na przykład zbudujemy tarczę rakietową, bo w Ameryce budują. Fakt, że ani finansowo, ani technologicznie do takiego wyczynu nie dorośliśmy, jest już mało ważny, skoro baranom nastroje mocarstwowe zwyżkują jak po vigrze. Albo odwrotnie – korki na autostradach. No ale gdzie nie ma korków, jeśli są autostrady? Nawet dziecko wie, że wymyślono je po to tylko, by właśnie korki były, a nie po to, by je rozładować. Wszędzie, i w Ameryce, i w Europie i w Japonii nawet się zdarzają, choć w tej ostatniej dużo mniejsze, żółte i jakby skośne, ale są, więc morda w kubeł, wieczni malkontenci!

         Na pewno na niezorientowanych uspokajająco podziałała wypowiedź w tym samym reportażu posła SLD Piotra Chmielewskiego, który z rozbrajającą wręcz szczerościa uznał, iż niepotrzebny jest specjalny kurs jazdy na motocyklu, bo znaki są przecież te same. Co, że matoł z posła? Nie, matoł to byłby komplement. No i żeby w reporterskim materiale nie zabrakło głosu fachowca, wgrano również jakiego policjanta z drogówki, który stwierdził, że lekkie jednoślady to małe zagrożenie, a ciężkie– to duże. Jak mawiaja amerykańscy Polonusi – siur, że tak. bo przecież trudno się oprzeć zabójczej wprost sile argumentu. Czyli nic dodać, nic ująć.

         A mnie tylko zastanawia, dlaczego od ćwierćwiecza III RP za jej stan odpowiadają niemal wyłącznie kanalie i matoły? Bo przecież kompromitujący się swoją wypowiedzią Chmielewski nie jest jedyny, skoro nowelizacja ustawy wymaga sejmowej większości. Jeśli jednak ci, którzy stanowią prawo są debilami, to niech chociaż ci inni, którzy stoją na jego straży lub w inny sposób sa odpowiedzialni za nasze bezpieczeństwo, cokolwiek w swojej dziedzinie wiedzą i podpowiadają tym pierwszym. Ale w Polsce to za trudne i nie wymagajmy od razu za dużo. Tym bardziej że jak mawiała niegdyś pewna moja znajoma, usprawiedliwająca każdą polską aferę i bzdurę tym samym argumentem, jesteśmy jeszcze młodą demokracją, a ta ma prawo popełniać błędy. Bo młoda, więc głupia, i należy jej wszystko wybaczać.

          A jak sprawy rzeczywiście się mają z tym motocyklami o pojemności 125 cm sześciennych? Otóż poprzednio obowiązujce prawo nakładało obowiązek zrobienia kursu jazdy motocyklem i zdania egzaminu na prowadzenie każego jednośladu, którego skokowa pojemnośc silnika przekracza 50 cm sześciennych. I takie ustawodawstwo obowiązuje nie tylko w Polsce, ale – tu wesprę się argumentem oponetów - w wielu innych państwach, między innymi w USA. Jednym słowem chętnym przejażdżek na jednośladzie, ale bez specjalnego prawa jazdy, pozostawał motorower, z czego korzystały głównie szczeniaki. Ci jednak, żądni mocniejszych wrażeń niż te, jakie zapewniał im fabryczny skuter czy moped rozwijający 50-60 km/godz, dokupowali zestaw Malossi, obejmujący cylinder, głowicę i tłok, zwiekszjące pojemnośc do 70 cm, i stosownie moc oraz prędkość – nawet do 80 km/godz. Policjant się nie zorientował, bo przeróbka nie wprowadzała zmian wizualnych, za to szczeniak mógł sobie poszaleć. Sęk w tym, że motorowery konstrukcyjnie, w tym wagowo, nie są dostosowane do tego typu osiągów. Miałem okazję przejachać się takim małym rasowanym jednośladem i twierdzę, że bardziej pewnie czułem się na swoim BMW K1300S, jadąc 120 mil/ godz. Jaka była wypadkowość spowodowana przeróbkami, tego nie wiem. Wiem jednak, że na kręgosłupy, obojczyki, piszczele i łokcie dobrego wpływu nie miała. Ale można skonstatować, że kto karku nie skręcił za młodu, ten się tylko wzmocnił, nabrał doświadczenia i rozsmakował w prędkośi. A gdy wreszcie wydoroślał, zrobił prawo jazdy i kupił już prawdziwy motocykl, na przykład superszybki Suzuki Hayabusa, mając z nabytym doświadczeniem więcej szans na przeżycie, niż nowicjusz rozpędzony na małym ścigaczu, jakim jest na przykład Yamaha R 125 lub znacznie lepsza od niej Aprilia RS 125 i jej wersja z silnikiem czterosuwowym - Aprilia RS4 125. Ta pierwsza, dwusuwowa, posiada moc 33 koni, czyli o ponad 1/3 więcej od małego Fiata 650 i rozpędza się do ponad 150 km/godz, a zatem na niej nie pojeździmy, bo ustawodawca zastrzegł moc maksymalną silnika do 11KW. I właśnie tyle ma wersja czerosuwowa Aprilii, a jej maksymalna prędkość wynosi 105 km/godz. Mało? Dla początkujących jak znalazł, by spowodować tragiczny w skutkach wypadek. A przecież oprócz Yamahy i Aprilii, w kolejce po polskiego motocyklistę bez prawa jazdy, czyli klienta-samobójcę, ustawiają się już inne marki: Honda CBR125R i KTM Duke 125.

         Problem ze 125-tkami polega na tym, że wyobraźnia ludzi odpowiedzialnych za treśc przepisów nie nadąża za postępem technologicznym i coraz bogatszą ofertą rynku – bogatszą tym bardziej, jeśli durny ustawodawca inspiruje złym prawem producenta. Poza tym zmienia się sam wygląd małych motorów. O ile dawna Honda CB125 miała kształt klasycznego motocykla, zachęcającego do jazdy w znaczeniu funkcjonalnym lub przejażdżkowym, to ta nowa, CBR 125R, została zaprojektowana na wzór ścigacza i inspirując swym kształtem wyścigowe fantazje kierowcy, wprost popycha do zwiąkszenia prędkości i motocyklowego szaleństwa.

         I wreszcie jeszcze jeden drobiazg, niemniej bardzo istotny. Ten, kto  dotychczas chciał zażyć przyjemności jazdy jednośladem, musiał skorzystać z motoroweru albo małego skuttera, którym nie mógł wyjachać na autostradę. Ale już motocykle z silnikami 125 cm są dopuszczone do poruszania się po autostradach i eskpresówkach. Co to oznacza? Ano tyle,  że kierowca motocykla musi korzystać z pełnego gazu, by nie stawać się powodem zwalniania ruchu, bowiem prędkość innych na nim to niejako wymusza. A zatem automatycznie zwiększa się, zwłaszcza przy braku doświadczenia, ryzyko spowodowania wypadku.

         Oczywiście o zaletach ukończenia kursu na prawo jazdy, który nie tylko uczy prowadzenia, ale i pozostawia w głowie potencjalnego motocyklisty pożyteczny osad wiedzy,  nie wspominam, bo jest to sprawa tak oczywista, że przywoływanie jej w charakterze argumentu ośmieszałoby mnie do cna.        

         Trudno jednak byłoby przekonywać o tym naszych ustawodawców, stróżów prawa i i innych gamoniów troszczących się o bezpieczeństwo na polskich drogach. Idea popularyzacji jednosladów i wiedza o tym, że w wielu krajach europejskich tak jest, w zupełności im wystarcza do podjęcia durnej decyzji.

         Okazuje się jednak, że argument typu a u nich ma taką moc rażenia, że idiocieją trafieni nim nawet całkiem przytomni dziennikarze. Przekonałem sie o tym czytając w tygodniku ,,Do rzeczy” krótki felieton pióra Piotra Gabryela, zatytułowany ,,Pistolet w każdym domu”. Tu od razu wypada zauważyć, że kanarki w głowie podpowiadają autorowi ideę, jakoby zezwolenie na posiadanie broni przez obywateli wzmacniało zdolność obronną kraju. Myśl ta, całkiem fajnie durna, wraca ostatnio do łask z uwagi na rosyjskie zagrożenie, z tym że w wydaniu szwajcarskim, to znaczy wysyłania szkolonych ludzi z karabinem i wyposażeniem do domu. Gabryel niby załapał się do tego propagandowego pociągu, ale albo czegoś do końca nie zrozumiał, albo poszedł chorą myślą dalej, drugim torem jakby, propagując tezę, iż zagożeniem dla wroga mogą być prywatni posiadacze broni, zwykle krótkiej, strzelajcy z niej być może raz w życiu, a na co dzień trzymający ją rdzewiejącą między gaciami w szafie albo pod łóżkiem. Pomysł jest tak kuriozalny, że chyba przestanę Gabriela czytywać, by nie pokazywano mnie palcami. Chłop po prostu zapomina, iż potencjalny okupant wezwałby zaraz pierwszego dnia wszystkich posiadaczy broni do jej zdania, a wiedziałby imiennie do kogo mówi i do kogo ewentualnie ma pójść ,,po prośbie” na podstawie przejętych policyjnych kartotek. Koniec, kropka. Chyba że żurnalista ma na myśli udział posiadaczy pistoletów w regularnych działaniach zbrojnych. Jeśli tak, proponuje od razu go odstrzelić – z pistoletu na wodę. Rzecz jasna zimną, bo to schładza gorący od głupich myśli i emocji łeb.

         O czym jednak wspomniałem poprzednio, Gabryel również powołuje się na przykłady amerykańskie i europejskie, z zazdrością patrząc na Niemców, Austriaków, Norwegów czy Szwedów, gdzie na 100 obywateli przypada 30 sztuk broni, a u nas 1.3. A zatem znów niczym cień towarzyszy nam ta sama myśl, zatytyłowana: w wielu krajach europejskich…

        No więc ja, by ostatecznie przeciąć to chore rozumowanie naśladowania obcych wzorców w każdej sytuacji, a zwłaszcza w opisywanych w tym felietonie, proponuję taki oto przykład do przemyślenia.

         Załóżmy, że Piotr Gabryel ma trzy domy: jeden na peryferiach Warszawy, jeden na peryferiach Oslo i jeden na peryferiach Kolonii. I niech za zgodą magistratów zasadzi sobie na trawiastym pasie chodnika przed każdym z nich brzoskwinię. Wtedy ilość zebranych dojrzałych owoców da mu prostą i ostateczną odpowiedź na pytanie, czy poziom kulturowo-cywilizacyjny zezwala na recepcję przepisów z ,,innego świata” w każdej sytuacji.

         No i smacznego!, tu w Warszawie, o ile będzie do czego, panie Piotrze!

Zobacz galerię zdjęć:

Przyszłość polskiej obronności
Przyszłość polskiej obronności

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości