Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
1254
BLOG

Rzecz o zagrożeniach jądrowych

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Polityka Obserwuj notkę 77

         Nie ma to jak dobra nowina. Na przykład taka, że gdzieś tam w łódzkiem, a zatem w kraju okrutnych prządek, żona sąsiada ucięła mu żyletką w czasie snu jedno jądro, co – tu bądźmy do bólu moszny szczerzy - odkłada na plan dalszy mniej ciekawe, bliskowschodnie przypadki dekapitacji. A ponieważ podejrzewała go o zdradę, uchlastany ochłap można bez cienia pomyłki nazwać jądrem zazdrości.

         W tym momencie wypadałoby może wejść w obszar wielkiej literatury, jako że temat podsuwa nam na myśl tytuł dzieła Conrada, nota bene tak samo mrocznego jak wspomniana historia, z tym że tę obecną pisało samo życie. A konkretnie żyletką właśnie. Tak więc choć moglibyśmy robić literacke porównania, to jednak nie będziemy, by nie mieszać łódzkiej rzeczywistości z kongijską fikcją.

         No dobrze, ale dlaczego miałaby to być żona sąsiada? Durne pytanie, a co, inwalida nie miał sąsiada, osoby jak to w Polsce najbardziej zainteresowanej sprawą? Oczywiście, że miał. Przy czym o tym, że nowina nosi charakter dobrej, decyduje od tej chwili jednojajeczność poszkodowanego, którą bogobojna sąsiedzka polskość ubiera w miłe sercu wizje poderżnietej jurności – od teraz już tylko ograniczonej, czyli takiej na pół gwizdka. Natomiast element złej nowiny, jako iż zło i dobro kroczą zawsze razem, ramię w ramię niemal, polega na tym, że niestety, zazdrośnica zza ściany nie sprawdziła się, karząc tylko jednego winowajcę małżeńskiej zdrady.

         O przypadku doniosły polskie media, starające się w natłoku wydarzeń ważnych wysekelcjonować te najważniejsze, zaraz obok niezniszczalnej mamy Madzi, gejowskiego wesela czy jakiejś kolejnej baby z brodą, które gdy tylko podglądane przez magiczne szkiełko mędrca, czyli denko wielkomiejskiego słoika, zaraz urastają do rangi niusów dnia. I nie ma w tym przesady, bo ucięcie komuś jądra czy zarost na twarzy Anny Grodzkiej są historiami prawdziwymi, takimi jak to się mówi na serio, namacalnymi niemal, choć w tym pierwszym przypadku, niestety, już nie. Mogą przerażać, zniesmaczać lub bawić, notabene nie zawsze w dobym guście, ale jedno jest pewne – nie sprowadzają życia na dno absurdu, zwłaszcza gdy ten potrafi upodlić, odsłaniając przy okazji ludzką gębę tak, jak ta na to załuguje, choć wcale nie za sprawą krzywego zwierciadła.

         Tak sobie o tym myślałem, a powód miałem dobry, bo szczyt NATO w Newport skłaniał do zdecydowanie pesymistycznych rozważań nad kondycją ludzkiego gatunku. Tego lepszego rzecz jasna, bo wyrosłego na kulturowym nawozie rzymskiego prawa, greckiej filozofii i chrześćijańskiego ducha, postrzeganego tak w wersji bezpośredniej, katolickiej, jak i protestancko-zmodyfikowanej. Czyli mówiąc krótko w cywilizacji łacińskiej. A to, zdaniem wielu, zapewnia znak najwyższej jakości w dziedzinie kształtowania indywidualnych postaw obywatelskich, przenoszonych następnie na całe społeczeństwa, które żyją z Bogiem na zachód o Bugu.

         Wróćmy jednak do Newport. Otóż wypasieni na katolickich i protestanckich korzeniach, a więc moralnie lepsi politycy Zachodu, zaoferowali Ukrainie nie byle co, tylko 15 milionów euro wsparcia, jednak, co ciekawe, głównie w postaci pomocy w rehabilitacji weteranów. Dobry Boże, co za przezorność, jaka zapobiegliwość. No bo nietrudno się domyślić, że skoro NATO nie da grosza w postaci nowoczesnych zbrojeniowych technologii, pozwalających Kijowowi jeśli już nie przewyższyć, to chocby wyrównać militrane potencjały z moskiewskimi agresorami, zwiększy się ilość wymagających rehabilitacji ukraińskich weteranów. To prosta zależność, ale i za to chwała natowskim analitykom, że wzięli ją pod uwagę. Piszę o tym z lekkim przekąsem, bo przecież to właśnie ci ludzie rozbrajali pakt w tym samym czasie, w którym Rosja, dzięki pieniądzom ze zwyżek cen surowców, modernizowała i zwiększała siłę swojej armii.

          W każdym razie te 15 mln euro to mniej więcej tyle, ile sam prezydent Poroszenko mógłby zaoferować skromnym datkiem z lewej kieszeni, w której trzyma jak każdy cyryliczny oligarcha lewe dochody, a ubytek kasy wyrównać sprzedając w Rosji czekoladowe cukierki, dostarczone kilkoma białych humanitranymi ciężarówkami. Co ciekawe, ,,ofiarność” Zachodu, który Ukrainę już dawno odstąpił Moskwie za cenę tę samą, co niegdyś Czechosłowację Niemcom w Monachium, czyli za pokój i interesy, musi być jakoś propagandowo uzasadniona. Dlatego nawet w polskich mediach daje się słyszeć głosy uspokajające, jakoby Ukraina produkowała uzbrojenie i nawet była jego eksporterem, więc jej nie potrzebuje, a z drugiej, że choć brak jej jest najnowszych technologii, to posyłanie tam zawansowanej broni nie ma sensu, bowiem ich wojskowi nie będą wiedzieć jak się nią posługiwać. I już, sumienia czyste, a łapy bez moralnych zahamowań mogą na nowo przeliczać pieniądze zarabiane na rosyjskich kontraktach.

         Wspomniana sytuacja przypomina nieco dowcip o tym, jak to szwedzka Husqvarna sprzedała Rosjanom piły łańcuchowe, zapewniając nabywcę, iż dzięki nim każdy drwal będzie mógł bez trudu ściąć i pokroić dziennie 50 dużych drzew. Jednak po miesiącu do siedziby firmy nadeszło zażalenie strony rosyjskiej, zapewniającej, iż mimo wysiłków syberyjscy drwale nie są w stanie obrobić dziennie więcej, niż 10 pniaków. Szwedzi nie czakając wysłali swoich reprezentantów, by naocznie sprawdzić, co się dzieje. Na skraj lasu zwołano robotników i ich szefostwo, a specjalista Husqvarny miał osobiście zademonstrować zalety piły. Ten zaczął następująco:

-  Zaraz po sprawdzeniu oleju i dolaniu benzyny zapalamy silnik…

Na co od strony rosyjskich drwali dały się słyszeć zdziwione głosy:

-  Silnik, to to ma silnik?

         Widocznie natowscy specjaliści znają ten dowcip i nękają ich obawy, czy ukraińscy żołnierze, jako ludzie też cyryliczni, będą potrafili odpalić pocisk przeciwpancerny albo czy nie obrócą granatnika przodem do tyłu. Analfabetyczni mudżahedini, zasiedzieli w wiekach średnich, potrafili, a ci nie sprostają wyzwaniom technologii – ot, ciekawe uzasadnienie. Ale jeśli chce się udowodnić coś ludziom durnym, to każda bzdura posłuży za argument i da się sprzedać.

         Do tego lęk przed rosyjskim atomem, z którym Rosjanie zabawiają się ostatnio dość często, strasząc syte społeczeństwa zachodniego świata i Polski, powoduje zmęczenie konfliktem i powolne jego wyciszanie na rzecz zainteresowania wydarzeniami bliskowschodnimi, ktore raptem urosły do rangi katastrofy na miarę swiatową. Okazuje się bowiem, że to nie Rosjanie zagrażają cywilizacji, tylko kilkanaście tysięcy facetów w kominiarkach i w pepegach, uganiających się po pustyni z granatnikami i kałachami. To oni stanowią siłę, której powinniśmy natychmiast stawić opór, bo inaczej założą kalifat i zaatakują Europę. A magnesem dla motłochu, odwracającym kierunek zainteresowań, stał się filmik dokumentujący ucinanie głowy dwóm Amerykanom. Straszne! Straszniejsze od ukraińskiego dziecka trafionego odłamkiem rosyjskiego ,,Grada”, wlokacego za soba w przedśmiertelnej wędrówce donikąd po gruzach domu swoje jelita.

         Taaa, temat należy powoli odpuścić, zwłaszcza dlatego, że Rosja może być pomocna w likwidacji islamistów. Tak jak była pomocna od 2001 roku w akcjach w Afganistanie. Oczywiście, należy dać jej kawałek Ukrainy i zająć ją natychmiast czymś innym. Tak, dać im wszystko czego żądają, bo ten atom… Boże, żeby tylko go nie rzucili!

         Ale jeśli Polakom wydaje się, że sami coś w Newport utargowali, to prawdę mówiąc jeszcze mniej od Ukrainy. Dlaczego? To proste, albowiem Warszawa jest aż członkiem NATO, a Kijów nie. Kijów dostał 15 milionów euro, za które kupi bandaże i jodynę na najbliższy miesiąc, natomiast Polska uzyskała zapewnienie stworzenia szpicy, czyli oddziałów szybkiego reagowania. Kiedy? Tego nikt nie wie. Gdzie taka szpica miałby niby stacjonować, bo była niemiecka komunistyczna działaczka młodzieżowa w dawnym NRD, czyli Anegela Merkel zakazała stawiania baz w Polsce?  Nie wiadomo. Może w Portugalii? A dowództwo? Tego też nikt nie uściślił. Ważne natomiast, że Barack Obama przypomniał, iż atak na jednego członka oznacza atak na pozostałych. Sek w tym, że nie wyjasnił, jak pozostali członkowie na ów fakt zareagują. Zatem szef największego mocarstwa przybył na konferencję, gdzie ubił nieco piany, z której wynika tyle, że jak mówi, to znaczy, że mówi. Nic więcej. A my możemy nadal dowolnie interpretować jego wystapienie. I gdyby ktoś chciał być opotymistą i zawierzyć dokumentom i słowom, to przypominam, że dzisiejsza wojna na wschodzie, gdzie Moskwa jest agresorem, toczy się z przyzwoleniem USA i Wielkiej Brytanii, które obok Rosji wzięły na siebie obowiązek zapisany w memorandum budapesztańskim, dotyczącym zagwarantowania suwerenności i integralności Ukrainy. Co, że to był taki dyplomatyczny żart tylko? Zapewne.

         Mamy więc do czynienia z sytuacją, w której NATO niczym kościół katolicki ma do zaoferowania słowo, w tym niekiedy słowo pociechy, za które trzeba słono płacić. Czyli nic za coś. I nam też przychodzi płacić za słowa otuchy, bo barany, znaczy owieczki już tak mają. Ba, mają nawet gorzej, albowiem dyslokacja naszych garnizonów, czyli tego, co z trudem sami w dziedzinie obronności stworzylismy, wskazuje wyraźnie, iż cały niemal wysiłek militarny państwa nakierowany jest na osłonę terytorium, ale  Niemiec, a nie naszego kraju. No bo po co niby mieliby ,,sojusznicy” Leopardy nam dawać?

         Dlatego lepiej jest niekiedy przeczytać informację o ucięciu jądra, w której nie ma niedomówień, nie ma uników czy przakłamań, ani nawet miejsca na domysły, choć też o zagrożeniu jądrowym się pisze. Zaplanowano, zrobiono. Intencje są czytelne, plany przygotowane w szczegółach, wykonanie zdecydowne i natychmiastowe. Natomiast czytając sprawozdanie z konferencji w Newport wiemy tyle, że nic nie wiemy, co potwierdziła mina ministra obrony Siemoniaka w trakcie wystapienia premiera Wielkiej Brytanii Camerona. W ogóle obawiam się, czy Siemoniak nie ma takiej miny na co dzień, nie wiedząc naprawdę o co w prowadzonym przez niego biznesie chodzi.

         No więc może posługując się językiem Pawła Grasia spowodować, by ta kobieta z żyletką ,,poszła na Siemoniaka”, zostając szefem MON? Przynajmniej umiałaby coś zaplanować, przygotować i sfinalizować. Albo może nawet ,,na Tuska”. Jak śmiem sądzić, w Polsce jest przynajmniej milion lepszych kandydatek na jego stanowisko od zakłamanej i niechlujnej, z oczami rozstawionymi na skroniach baby z Szydłowca, której z uwagi na jej dość podłe morale nalażałoby zakazać kierowania nawet skromnym wiejskim ośrodkiem zdrowia – przez wzgląd na dobro pacjentów i samej placówki.

         Rzecz jasna nie twierdzę, że nasza domowa chirurg jest od niej moralnie lepsza, ale na pewno bardziej pomysłowa, konsekwentna i rzutka w pdejmowaniu trudnych decyzji. A Polsce potrzebny jest dziś premier z jajami, albo choćby babopremier z jednym, ale za to zdobycznym.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka