Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
1462
BLOG

Ewa Kopacz a sprawa osłów

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Polityka Obserwuj notkę 57

        Ubiegły tydzień… Ach, co to był za tydzień! Po prostu obfitował w taką ilość interesujących wydarzeń, i to tych najwyższej rangi, że z potoku niusów trudno byłoby wyłowić pstrąga… Zaraz, no co ja plotę? Przepraszam, ale właśnie wróciłem z ryb i stąd te dziwne skojarzenia. No więc trudno byłoby wyłowić ów nius najważniejszy, aby poświęcić mu felieton, nie obrażając zarazem ludzi, którzy byli pierwszoplanowymi aktorami historii równie istotnych, sprowadzonych przeze mnie drogą eliminacji do rangi niebytu. Dlatego niczym osiołek, któremu w żłobie dano, kręciłem łbem, nie mogąc podjąć trafnej decyzji. O osłach będzie jednak później, a teraz już wybierzmy temat.

         No więc na pewno - tak, jestem o tym przekonany - wypowiedź nowej premier, która z bliżej niewiadomych przyczyn, choć tylko pozornie, zapewniła Polaków, iż jest kobietą, stanowi poniekąd znaczącą, a nawet bardzo znaczącą informację, bo uspokaja wielu z nas co do niezakłóconej skalpelem anatomii szefowej rządu.

         Tu od razu chcę zaznaczyć, że ocena wystapienia Ewy Kopacz, choć jest zajęciem rozwijającym, to jednak w zdecydowanie niesłusznym kierunku. Jak bowiem oznajmił pewien polityk o przenikliwym, pytająco-oskarżycielskim spojrzeniu czekisty, który chciał daleko zajść, a gdy już ruszył w drogę, doszedł tylko do restauracji Sowy -  krytyka pani premier miała poziom doktoratu z chamstwa. Czyli co, mam nie pisać? A gdzie tam - z chamstwa to ja już mam profesurę, więc za późno się bać. Strachy na Lachy, panie Sienkiewicz.

         Zresztą absolutnie nie zamierzam krytykować pierwszej minister. Na dodatek szyderczo. Bo niby z czego były te dziennikarskie chichy, co? Przecież to ważne, aby mieć pewność z kim się ma do czynienia. Zwłaszcza w dzisiejszym świecie, w którym można nieźle oberwać sierpowym w pysk od pokrytego grubą warstwą tapety ,,dziewczęcia”, reklamującego w internecie swoje zdolności w robieniu łaski, a z braku klienta nawet sobie. Albo dostrzec nad pisuarem damę smętnie zadumaną nad niewydolnością własnej prostaty, która do złudzenia mogłaby przypominać dzieło Rodina, gdyby tylko zechciała przysiąść skromnie, zmiast stać, i wesprzeć dłonią podbródek.        

         No tak, ale czy doktor Ewa nie wygląda jak kobieta? Wygląda, jasne, choć może nie dowierza własnemu lustru. Bo gdy tylko rano zadaje mu pytanie, kto jest najpiękniejszy w świecie, to lustro, niedobre takie, zawsze odpowiada, że Anna Grodzka. I trudno mu się dziwić, bo z dawnych lat doktor z Szydłowca przyzwyczaiła nas do zapoconej twarzy, niemytych włosów i noszenia dzień po dniu tych samych fatałaszków. No ale nie w higienie rzecz, jako że ta nie decyduje o płci.

         Czy zatem jako osoba niedowartościowana, sponiewierana moralnie przez własny mebel, może przejawiać parcie w kierunku publicznego eksponowania swojej kobiecości - choć jeszcze nie na rurze, co ostatecznie przekonałoby wątpiących, którym słowne deklaracje nie wystarczają? Czy dziwić się należy pani premier… Pani premier? No nie, co ja tu wypisuję? Bo czy kobieta zasiadająca w erze gender na jeszcze ciepłym stolcu byłego szefa rządu… Zaraz, na stolcu? Raczej w, i to po uszy, mając na uwadze to, co pozostawił jej poprzednik, choć oczywiście wspomniana sytuacja nie ma nic wspólnego z koprofilią, ponieważ nie wynika z upodobań, ale z konieczności. No i z ambicji przy okazji. Ale ja nie o tym chciałem, tylko o nazewnictwie. Czy zatem w erze gender urzędującą szefową rządu można nazwać premierem? Ją, byłą lekarkę, posłankę, ministrę i marszałkinię wypada tak bezceremonialnie przywdziać w spodnie? Ależ oczywiście, że nie premier, tylko premiera, względnie przemierzyca, choć premiera znacznie lepiej brzmi, albowiem sugeruje zarazem nowe otwarcie. Nowe otwarcie dla odgrzewanych kotletów, gdyż większość resortów pozostanie w rękach tych samych ,,fachowców”, przyjmujących stanowiska według klucza: Transport? – Biorę. Sprawiedliwość? – Biorę. Dadzą kulturę albo sport, też wezmę.         

         Wróćmy więc do naszego pytania, a mianowicie czy należy się dziwić pani premierze, iż sama postanowiła publicznie uwiarygodnić się względem swojej płci? Nie można, choć mimo wszystko to trochę zastanawiające, bowiem dobrze wiemy, że gdyby całą Polskę przekopać na metr, albo najlepiej od razu na dwa metry w głąb, to nawet najlepsi rosyjscy i polscy patamorfolodzy do spółki z grabarzami nie znaleźliby fajniejszej babki. Choć być może lepiej ubrane już tak. A gdyby nawet wykopali, to jakąś nafaszerowaną śmieciem i gumowymi rękawiczkami, w przeciwieństwie do pani doktor, która na wzór pomniejszych hersztów ze swojej sitwy nadziewa się zapewne carpacciem z matiasa i ośmiorniczkami. Przy czym prawdopodobne jest, iż przywykła do tak wyszukanej kuchni jeszcze w Szydłowcu, co nie dziwi, bowiem jak wieść gminna niesie, której jestem że tak powiem ufny, prości bezrobotni ludzie z Węgorzewa jadają ostatnio wyłącznie krewetki, zagryzając je wędzonym łososiem.         

         Jednak nie tylko w płci, urodzie i podkreślających ją niebieskich garsonkach, ale i niekiedy, choć przecież rzadko, w inteligencji tkwi sedno sukcesu. A nasza doktorka bystra taka jest, że ho ho! Nie trzeba było nawet nadgorliwych wazeliniarzy rodzimej publicystyki, by samemu zauważyć podobieństwo inauguracyjnego wystąpienia pani premiery do przemówień Angeli Merkel. Albo nie, przestańmy wreszcie być nadmiernie kurtuazyjni wobec niemieckich sąsiadów, zwłaszcza że niedługo już staną się naszymi lokatorami, i powiedzmy od razu o podobieństwie przemówień Merkel do wystąpienia polskiej uroczej Ewy – tak to musi brzmieć. Świat widział, słyszał  i zaniemówił, bo sam potrafił ocenić fakty, a w nas ciągle ta małość, te polskie, cuchnące zadupiem kompleksy. I na dodatek, jeśli już ktoś pownien zaczynać publiczne przemowy od zapewnienia słuchaczy o swojej kobiecości, to właśnie uspodniona Angela, która delikatne chłopięce rysy postanowiła ukryć - podobno z pomocą Stasi - w świecie wielkiej polityki. Bo co tam się liczy? Jaja, a te Merkel ma żelazne, o czym przekonali się nie tylko Ukraińcy. No a poza tym w obszarach władzy nikt nawet nie śmie się zastanawiać, czy jeśli czołowa polityk gwałtownie schudnie o kilka kilogramów, to dzięki poradom dietetyka, który zalecił jej odstawić codzienną kilogramową porcję golonki zapijanej garncem piwa, czy tym razem dzięki ogoleniu piersi i nóg.

         Tak więc sprawę mamy jasną, albo żeby powiedzieć inaczej, tak modnie, transparentną  – nasza Ewa Kopacz jest kobietą i basta! Nikt nie może już tego podważyć. A poza tym, jeśli premiera nie skłamała w swym premierowym wystapieniu, mówiąc o rzeczach tak skomplikowanych i niemal kuszących do dokonania małego choćby geszeftu, jak właśnie kwestia płci, to mamy pewność, że nie skłamie później i nie kłamała nigdy wcześniej, a już na pewno nie w Sejmie.

         I gdy wydawało się, że lęk o naszą przyszłość mamy za sobą, bo ta spoczęła w najlepszych rękach, raptem po kraju gruchnęła hiobowa wieść o kopulujących w ZOO osłach. A hiobowa była podwójnie – pierwszy raz, gdy uparte futrzaki miały seks na oczach zwiedzających poznański ogród zoologiczny dzieci, a drugi, gdy osłom tego zabroniono, rozdzielając zakochanych. I choć niby oficjalna wiadomość głosi, że osiołki skazano na samotność wskutek interwencji radnej PiS, to czuć w tym pewien medialny przekręt, i już mówię dlaczego.

         Otóż jak wiadomo, osiołki to para heteroseksualna, znaczy w oczach PiS jak najbardziej słuszna, co tylko wzmacnia ostatnio mniej popularne społeczenie przekonanie o rzekomej normalności kopulacji pomiedzy osobnikami przeciwnej płci. Ponadto zwierzęta sa tradycjonalistami – nie używają zabezpieczeń, tylko kalendarz, choć podobno ten Majów, a stąd wiem, że kochają się na okragło. Nie są również zwolennikami udziwnień w formie seksu analnego czy oralnego, nigdy nie zabiegały o in vitro, a sam fakt, że już kilka razy wydały potomstwo, każe tylko domniemywać, iż są przeciwnikami aborcji.

         Czy zatem te wszystkie wartości pielęgnowane przez osiołki nie obalają zarzutu, jakoby tradycyjnie postrzegający świat członek PiS mógł okazać oburzenie widowiskowością miłosnych uniesień heteroseksualnej pary? Przecież te osły wychodzą naprzeciw chrześcijańskiej moralności, mimo że same nie są nawet betlejemskie.

         Powiedzmy więc wprost, zadając tym samym kłam prasowym nieprawdom, że to nie dzieci ulegały zgorszeniu, widząc miłosne uniesienia, bo te miały z tego niezłą bekę - jak to dzieci właśnie, tylko przedstawiciele środowisk homoseksualnych i lewackich, których kłuł w oczy katolicki niemal konserwatyzm osłów.

         Dobrze więc się stało, że rozdzielone zwierzęta znów są razem, mogąc robić to, do czego natura je wyposażyła. I dobrze, że w czasach wychowania seksualnego już wsród przedszkolaków, obniżenia się wieku pierwszych kontaktów i stosowania zapłodnienia pozaustrojowego, co wbrew pozorom nie powiększyło przyrostu, ale wręcz przeciwnie, to właśnie osły jako jedne z niewielu mieszkańców priwislińskiego kraju preferują model tradycyjnej wielodzietnej rodziny

         A zatem… Nie, nie może być! No a jednak wszystko na to wskazuje. Nie bójmy się nawet najbardziej brutalnych prawd i zapytajmy:          

         - Czyżby to właśnie osły miały stać się przszłością narodu polskiego, o ile już nie są?

         Hm, na to wygląda. Jeśli więc mam jakiś zarzut odnoszący sie do inauguracyjnego wystąpienia Ewy Kopacz, to tylko ten, że obok poruszenia sprawy przecież najbardziej istotnej, jaką było ustalenie jej płci, niestety, pominęła trudny temat poznańskich czworonogów. 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka