Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
3622
BLOG

Wstydliwy przypadek Witolda Kieżuna

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 201

                                                                           z cyklu ,,Prawdy i Mity”

 

         Ponieważ większość tutejszych prawicowych autorytetów zdążyła już wyrazić swoje zdanie na temat nieszczęśliwego przypadku profesora Witolda Kieżuna, w tym opiniotwórcza właścicielka rodzinnego ryngrafu z odciskiem karabinowej kuli, czyli ,,ele-mele…,   plotę wiele”, a oficjalnie przedstawicielka hurabogoojczyźnianego walczącego patriotyzmu w wersji werbalnej, niech i mnie, przedstawicielowi salonowej drobnicy, dane będzie podzielić się swoją opinią. Krótką, bo przecież ludzie nie lubią łamać sobie głowy długimi tekstami, zwłaszcza gdy ta nawalona jest piwem, wybiórczą wiedzą, marzeniami motoryzacyjnymi i sensacjami z życia celebrytów, czyli tym, co ma im do zaoferowania III Rzeczpospolita.

         Otóż na wstępie śpieszę zakomunikować, że stało się źle. Źle, a mówię to będąc żażenowany własnymi słowami, że prawda wyszła na jaw, bo uderza ona w i tak już zagrożone interesy Polski, do których zawsze zaliczałem pielęgnację narodowego dziedzictwa i patriotyczne postawy. Trudno bowiem sobie wyobrazić, że upadek człowieka wykreownego przez prawicę na ikonę nie tylko walki o wolność, ale i o rzetelną ocenę ustrojowej tranformacji, nie wpłynie na wzrost społecznej utraty zaufania, kolejnej zresztą, do wyniesionych na cokoły autorytetów, powodując tym samym upadek wiary w idee przez nie głoszone. Profesor jest bowiem już drugim, po generale Zbigniewie Ściborze-Rylskim, żołnierzem AK, który działał w charakterze tajnego współpracownika bezpieki, przy czym oba nazwiska funkcjonowały w społecznej świadomości przez wiele lat jako symbole niezkażonej zdradą i politycznym oportunizmem postawy patriotycznej.

         Gdyby jednak ktoś, kto posiada pewien zasób wiedzy o latach powojennych, zerknął już wcześniej w nawet skromną biograficzną notkę w Wikipedii dotyczącą Witolda Kieżuna, mógłby ulec lekkiemu zdziwieniu. Bo tam właśnie napisano, że zaledwie z rocznej zsyłki w głąb ZSRR:

         ,, do kraju powrócił na mocy amnestii w 1946. Był jeszcze więziony przez Urząd Bezpieczeństwa. Po wyjściu na wolność rozpoczął studia prawnicze na Wydziale Prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego, które ukończył w 1949 (…)”

         -To jak to tak - podpowie nam odczytać rodzącą się podejrzliwą myśl nagle zapalona w emocjonalnym, narodowo-patriotycznym zaczadzeniu lampka – tak zaraz po łagrze i dodatkowo ubeckim więzieniu, ówczesny wróg ludu nie dość, że wychodzi wkrótce na wolność, to w ramach premii zaczyna studia na UJ? Na dodatek na wydziale prawa, w tym czasie kuźni bolszewickich kadr, zarezerwowanej dla błagonadiożnoj czerwonej hołoty?

         Aż dziw bierze, że tak zawsze wnikliwa właścicielka ryngrafu tym razem nie wyczuliła isntynktu czujności, który niczym Szarikowi towarzyszy jej w tropieniu wrogów Polski i innych odszczepieńców – tych salonowych, no i w ogóle. Natomiast całą złość wyładowuje na autorach dyskredytującego profesora artykułu – Cenckiewiczu i Woyciechowskim. Tak jakby to oni byli oficerami prowadzącymi Kieżuna, który uległ im po naciskach, szantażach i wreszcie sprawionym mu pałowaniu.

         Osobiście nie przepadam za Cenckiewiczem, bo kilka jego artykułów sprawiło na mnie wrażenie manipulacji słowem w pogoni za tanią sensacją lub propagandową strawą na zamówienie, natomiast o Woyciechowskim mogę tylko powiedzieć, że ma w miarę inetligentny wygląd, co nie przekłada się na sposób posługiwania się przez niego polszczyzną, zwłaszcza w zakresie jasności i gramatyczności formułowanych myśli. Ale czy może to mieć wpływ na wartość dokumentów przez nich ujawnionych? Halo, mówi się? Fakt jest faktem i trudno go unicestwić, atakując jego głosicieli.

         Pozwolę sobie więc na posłużenie się pewną symboliką, aby może tym trafniej opisać wstydliwy przypadek Witolda Kieżuna.

         Otóż ani wiedza powszechna o tym, że 1- doktor C i doktor W nie przepadali za chorym - i vice versa, 2- ani doskonała, funkcjonująca społecznie opinia o ich pacjencie, który przed laty był honorowym dawcą krwi, 3 - ani znany, budzący współczucie szczegół z jego życiorysu, opowiadający o tym, że wypędzony z domu, koczując o głodzie i chłodzie pod gołym niebem, nabawił się kilku ciężkich chorób, 4 - ani wreszcie zasługi na polu naukowym nie zmieniają kompromitującego dla pacjenta faktu, że zdiagnozowanego u niego przez doktorów C i W syfilisa nabawił się w trakcie swoich ochoczych wypadów do ciesząego się wyjatkowo złą sławą miejscowego burdelu.

         I to tylko tyle i aż tyle.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura