Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
2364
BLOG

Kim pan jest, u diabła, panie Sikorski?

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Polityka Obserwuj notkę 41

         Pytanie podstawowe, jakie należałoby zadać w dyskusji o ministerialnej karierze Radosława Sikorskiego, powinno dotyczyć szans uzyskania pozytywnego rezultatu w wyniku pogodzenia braku politycznych, ideowych, a także moralnych zasad z udziałem we władzy, konkretnie zaś z szefowaniem resortowi dyplomacji. Bo czy człowiek, który z dnia na dzień zmienia polityczny obóz, przy czym nie na bliski programowo, powiedzmy koalicyjny, ale opozycyjny, na dodatek brutalnie skłócony i różniący się niemal do bólu w założeniach prowadzonej polityki zagranicznej, może reprezentować kraj na światowej arenie? I jeśli uznamy, że tak, może, to dobry pomysł, w takim razie koncepcję jakiego państwa albo konkretnie jakie państwo ma reprezentować - III czy IV Rzeczpospolitą? Bo Sikorski był reprezentantem obu, zmieniając wyzanie z dnia na dzień, o ile w ogóle był i jest wyznawcą czegokolwiek, poza własnymi ambicjami i peczniejącą w nim jak balon pychą.

         Obracamy się zatem w obszarze kwestii fundamentalnych, odnoszących się do wstępnych intencji walki o władzę – albo tej sprawowanej w imię zasad i realizacji pewnych założeń, której celem nadrzędnym jest racja stanu, albo tej bezideowej, sprawnej głównie wizerunkowo, której celem nadrzędnym jest władza sama w sobie. Sama w sobie, czyli inaczej mówiąc, rządy w imię ich utrwalania, których ostatecznym celem są zyski indywidualne i grupowe, tak o charakterze materialnym, jak i niematerialnym. A ponieważ wszystko przemawia za tym, że Sikorski jest oportunistycznym wyznawcą tej drugiej opcji, czyli że samo przebywanie na dyplomatycznych salonach jest dla niego ważniejsze od idei, która go tam posłała, pytanie o zasadność jego obecności w polskiej polityce ma jak najbardziej sens.

         Zresztą nie to tylko. Bo czy człowiek, który będąc już ministrem, zasłynął rasistowskim dowcipem opowiedzianym na temat właśnie wybranego prezydenta Stanów Zjednoczonych, powinien nadal trwać na stanowisku? Albo czy ktoś, kto niemiecko-rosyjskie porozumienie dotyczące budowy gazociągu Nord Stream określa otwarcie mianem nowego paktu Ribbentrop-Mołotow, by już po kilku latach złożyć Niemcom w Berlinie hołd wasalny, a Rosjan zaprosić do NATO – czy tej miary niewiarygodny ktoś może sterować losami państwa na arenie międzynarodowej? I czy facet o mentalności internetowego szpanera, produkujący się w serwisach społecznościowych, w tym prezentujacy tam opinie polityczne, jest w stanie chwilę później, ociekając kubłem wylanych na niego w sieci złośliwych pomyj, reprezentować kraj i być poważnie odbierany przez rodaków? Czy ktoś może być aż tak niezatapialny, by nawet po podsłuchanej rozmowie, w której wulgarnie kpi sobie z polityki wobec mocarstwa, będącego jak na razie jedynym gwarantem naszego bezpieczeństwa, pełnił nadal swój urząd? Urząd, który decyduje o jakości stosunków z tym mocarstwem. I czy teraz, po aferze z wywiadem udzielonym amerykańskiemu portalowi ,,Politico“, w którym powiedział to, z czego poźniej się wycofał, nadal ma pełnić funkcje drugiej osoby w państwie?

         A kim, u diabła, jest ten Radosław Sikorski, Talleyrandem dwudziestego pierwszego stulecia, że tak się z nim cackają? Jeśli tak należy go widzieć, to przetrąćmy mu chociaż kulasa, żeby utykał jak tamten, bo przecież intelektualnie poziomu wielkiego Francuza nigdy nie sięgnie. I to nie tylko słychać, to widać w jego manierach, a głównie w aparycji prowincjonalnego fryzjera.

         Co ciekawe, grzech wykreowania średnio znanego zachodniego dziennikarza do rangi męża stanu ponosi prawica. To oni, powołując go najpierw na stanowisko wiceszefa MON, a później wiceministra spraw zagranicznych i ponownie, już za rządów PiS, przekazując mu resort obrony, zrobili przysłowiowe coś z niczego, czyli taką zupę nic na gwoździu. Opowieśći dziwnej treści o tym, jakoby Radek walczył w Afganistanie i miał w swoim dossier epizod prowadzenia wykładów na amerykańskich uczelniach wojskowych, można między bajki włożyć, ale nikt tego nie sprawdzał. Dlaczego? Bo wtedy prawicy zależało na tym, by pospolitą, przyciętą z  metra kwadratową głowę Radka otaczał nimb walki za naszą i waszą, co już  choćby tylko geometrycznie jedno z drugim nie pasowało. No a przy okazji robił za autorytet, choć dmuchany, znawcy zagadnień wojskowych, a to z kolei miało tłumaczyć jego niezwykle szybką karierę. Poza tym w ciepełku znanego człowieka, który wybrał prawicę, ta sama mogła się ogrzać. No więc okręcali go na wizerunkowym rożnie, by Boże broń nie ostygł i serwowany był w formie propagandowego dania na gorąco, trafiając jeszcze wtedy w durno-romantyczne i antyrosyjskie nastroje Polaków.

         Później, gdy Radkowi zabrano ołowiane żołnierzyki MON-u i nie miał już kto mu salutować, ,,bohater” z Afganistanu przeniósł się do Platformy, by wraz z nią dorzynać watahy swoich wczorajszych politycznych partnerów i zająć się dyplomacją. I to wtedy właśnie polski prezydent przypomniał sobie – rzec można, że rychło w czas - o tajemniczych przewinieniach Sikorskiego.

         Ponieważ po dziś dzień nie wiadomo, jakiego typu zastrzeżenia przedłożył Tuskowi Lech Kaczyński, nie można się do nich odnieść. Niemniej sam fakt, że to zrobił, co w dotychczasowej praktyce powoływania rządu było sytuacją bez precedensu, zdaniem niektórych może zaświadczać, że przezydent nie tyle miał na myśli fatalny krój garniturów noszonych prze znaszego dyplomatę, co raczej krawca, który mu je skroił i szył na miarę. I właśnie ten krawiec i ta miara Sikorskiego mogły dręczyć zamordowanego prezydenta.

         Czy zatem wypowiedź byłego szefa MSZ dla amerykańskiego portalu ,,Politico”, która narobiła w kraju tyle zamieszania, że wraz z wybuchem gazu w katowickiej kamienicy przyćmiła nawet kolejny już sukces polskiego nieudacznictwa na klimatycznym szczycie, może dziwić? Nie, nie może, bo Radek przyzwyczaił już nas, że nie tylko jest nietuzinkowy, ale i nieprzewidywalny.

         Z uwagi na prosty fakt, iż nie da się zająć jednoznacznego stanowiska wobec wypowiedzi Sikorskiego i stwierdzić tym samym, czy rzeczywiście miało miejsce spotkanie w cztery oczy Tusk-Putin, i czy ten drugi zaproponował Polakom udział w rozbiorze Ukrainy, wszelkie spekulacje należy zostawić medialnym sprzedawcom wyssanych z palca teorii na każdy temat. Natomiast na pewno warta jest zastanowienia sama postawa obecnego marszałka Sejmu w opisywanej sprawie. Bo czy jest normalnym zachowanie człowieka, który udzielając wywiadu, twierdzi, że coś miało miejsce, potem, w trakcie pierwszej konferencji prasowej potwierdza to, ale z zastrzeżeniami, by kilka godzin później, na kolejnym spotkaniu z przedstawicielami mediów oświadczyć, iż pomyliły mu sie daty, że zawiodła go pamięć, i że spotkania w cztery oczy Tusk-Putin nie było.

         Rzec można, że pajac, że niepoważny, ale… No właśnie, sam fakt, iż Sikorskiego zawiodła pamięć, i że spotkania, o którym opowiadał wcześniej, rzekomo nie było, nie oznacza jeszcze, aby słowa Putina, które tak wzburzyły dziennikarzy, w ogóle nie padły. Zachowanie marszałka można odebrać jako bardzo dwuznaczne. Z jednej strony wyglądał na człowieka partyjnie przypalonego żelazem i zmuszonego do zwołania ponownej konferencji, na której odwołał wcześniejsze rewelacje, z drugiej, wypowiedział to w sposób, jaki trudno byłoby nazwać kategorycznym dementi. Mało tego, jego wystąpienie wręcz wskazywało, że był do niego nakłoniony. Pytaniem pozostaje tylko to, czy odwołał fakt, czy fakt prasowy, jaki z jego winy zaistniał na portalu ,,Politico”.

         Natomiast dopiero dzień po jego oświadczeniu Donald Tusk przerwał milczenie, zapewniając, iż na żadnym z jego spotkań z Putinem propozycja podziału Ukrainy nie padła, natomiast wcześniejsze rewelacje sprowadził do rangi dowcipu o Radiu Erewań.

         Wielu publicystów zastanawia się do dziś, dlaczego były premier tak długo zwlekał z wystapieniem dementującym słowa swojego ministra, a przecież sprawa jest banalnie prosta. Ustosunkowując się do wypowiedzi Radka przed konferencją, Tusk wpadłby w sidła patowej sytuacji ,, słowo przeciwko słowu”,  w którym żadne nie da się potwierdzić, co pozostawiłoby na nim osad niewiarygodności. Natomiast wymuszając na marszałku przyznanie się do winy, były premier nie tylko jeszcze bardziej pogrążył oponenta, ale otrzepał po sprawie czyste ręce.

         Czy to koniec tej historii? Dla wielu pozornie tak, dla innych szczęśliwie tak, jeszcze inni w ogóle nie łamali sobie tym głowy, będąc bardziej zainteresowani popisami innego Świrka, tym razem w programie ,,Mam talent”. Różne też padały oceny zachowania Sikorskiego. Donald Tusk wspomniał, że saldo dokonań ministra jest dodatnie, znaleźli się również tacy, którzy posądzają go o schizofrenię, natomiast najbardziej zdecydowane i jasne stanowisko zajął prezydent Komorowski. Przypominając bowiem starą maksymę, głoszącą, że w życiu polityków jest czas na polityczną aktywność, i na pisanie pamiętników, otwarcie dał do zrozumienia który z tych okresów przypisuje obecnemu marszałkowi.

         Mnie natomiast gnębi coś zupełnie innego. Otóż nie mogę znaleźć odpowiedzi na pytanie, co to za kraj, w którym funkcję szefa dyplomacji przez całe siedem lat sprawuje nie tylko polityk wielokrotnie skompromitowany, ale jakby tego było mało, schizofrenik w jednej osobie?         

         - Kim pan jest, panie Sikorski? - chciałoby się zapytać. - Albo co lub kto za panem stoi? Przypadek, szczęście sprzyjające głupcom, czy wielkie gabinetowe cienie?

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka