Dwa dni temu, w dniu 8 kwietnia, w konferencji rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej wzięła udział Ewa Błasik, wdowa po tragicznie zmarłym dowódcy Sił Powietrznych RP Andrzeju Błasiku. Uściślając zaś co poniektórym tę informację, w jakiej ich zdaniem, w zgodzie z nowomodą, zabrakło pewnego ważnego elementu, dodaję: wdowa po świętej pamięciu generale brygady, uściślając natomiast sobie - po prostu wdowa po generale brygady.
No więc Ewa Błasik w trakcie swojego dość długiego wystąpienia broniła pamięci męża, którego antypolska prokuratura i antypolskie media za wszelka cenę starają się ,,wepchnąć” do kabiny pilotów Tupolewa, a tym samym postawić mu zarzut oddziaływania na ich decyzje. To z kolei powoduje, że publika, i tak już wystarczająco durna sama z siebie, a dodatkowo skołatana myślowo sprzecznymi w zależności od kierunku ich dopływu niusami, stanem pogody, kondycją ducha i marką wypitego ostatnio piwa, przerzuca się z trotylu na naciski i z nacisków na trotyl, szukając w nich przyczyny katastrofy. A to potwierdza tylko fakt, jak wahliwe sondażowo bywają oceny tego, co w Smoleńsku naprawdę się wydarzyło.
Mnie jednak zaintersowało zupełnie coś innego, to znaczy przypadkowa szczerość pani generałowej, o którą sama by się nie potknęła, gdyby czuwała nad narosłymi w niej emocjami oraz przyjętą linią obrony męża. Ale prześledźmy to sami.
We fragmencie jej wystapienia, zaczynającym się w 6 minucie, 25 sekundzie nagrania, mówi, co następuje:
,,Mój mąż po słynnym locie 12 sierpnia 2008 roku do Gruzji… Wiecie państwo, że major Grzegorz Pietruczuk odmówił lądowania w Tibilisi śp. panu prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu. Kiedy wylądował w Tibilisi ( błąd: powinno być w Warszawie ), wtedy udał się do Dowództwa Sił Powietrznych, do gabinetu mojego męża i mój mąż z całą stanowczością pochwalił za zachowanie majora Pietruczuka. Pochwalił go nie tylko w swoim imieniu, ale i imieniu sił powietrznych.”
No a teraz drugi frament, zaczynający się w nagraniu od 8 minuty i 10 sekundy:
,,Ręczę wam tutaj swoją osobą, że mój Andrzej całym życiem stawał w obronie swoich lotników, poszedłby za nimi dosłownie w ogień. Niezależnie od opcji bardzo bronił przed politykami, często bezmyślnymi politykami, którzy próbowali ustawiać pilotów, ingerować w ich działania.”
Tu sprytny dziennikarz powinien zapytać Ewę Błasik, czy naciskając na wtedy jeszcze kapitana Grzegorza Pietruczuka, by ten lądował w Tibilisi, Lech Kaczyński okazał się jej zdaniem bezmyślnym politykiem, póbującym ingerować w działania pilotów. Niestety, pytań nie przewidziano, a szkoda, bo trudno nie ulec wrażeniu, że pani Ewa właśnie gruzińską eskapadę polskiego prezydenta miała na myśli, podobnie jak nic innego nie przyjdzie do głowy przeciętnemu odbiorcy jej słów.
I tu ktoś zastanowi się może, co naprawdę z tego wynika. Ano właśnie. Otóż po pierwsze wynika to, że warto wsłuchać się w nawet żałosne niekiedy panegiryki, by dowiedzieć się z nich czegoś wiecej, czegoś, co jest naprawdę intersujące, i co burzy sztampę nie wiedzieć czemu uznanych za trafne opinii o znanych osobach i ich czynach. A po drugie, i to chyba najważniejsze, że niektórych ludzi łączy ze sobą tak mało, jak zaledwie wspólna śmierć. Natomiast reszta bywa już tylko dopowiedzianą nam lub dopowiedzianą sobie tragifarsą.