Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
1611
BLOG

Chemioterapia

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Polityka Obserwuj notkę 23

        Powiem nieskromnie, albowiem w skromności nie gustuję, że chyba po raz pierwszy,,dałem ciała“. Tak to się dziś modnie określa, a ja chcę być komunikatywny. I mało, że dałem, to od razu na tak wielką skalę – rzec można z dozą przekory, iż na skalę prezydencką, choć nie w Słupsku. Nie, oczywiście nie mam na myśli zmiany orientacji seksualnej i zadowolenia, jakie z tego miałbym czerpać - Boże uchowaj, fu! - tylko błędną ocenę szans kandydata PiS w prezydenckich wyborach. No więc dałem ciała, fakt, jednak mój dyskomfort spowodowany własną pomyłką jest kompletnie przebity satysfakcją, o ile nawet nie radością związaną ze zwycięstwem popieranej przez mnie politycznej opcji. Czyli że zachowuję się jak lekarz, który na podstawie objawów choroby był przekonany, iż pacjent cierpi na raka, a po dokładnych badaniach powiadomił go, że wszystko jest w porządku. I dlatego stwierdzenie przepraszam, myliłem się, dało mu większą satysfakcję i przyjemność od niesmacznego w takiej sytuacji i pozbawionego troski triumfalizmu, wyrażanego w stylu a nie mówiłem? No a przecież powiadomienie pacjenta o raku ma wiele wspólnego z hipotetyczną sytuacją, zgodnie z którą w niedzielę wieczorem poinformowano by Polaków o ewentualnym zwycięstwie Komorowskiego. I to wspólnego nawet wtedy, gdyby wyborcza większość sądziła inaczej.

         Tak, popełniłem błąd, zakładając, że to, co nazywamy układem, czyli system powiązań kręgów wpływu, formalnych i nieformalnych,  reprezentujących także obce interesy, zarówno prywatne, jak i państwowe, jest tak silny, wszechobecny, a zarazem zamurowany, że nie dopuści – prawnie czy bezprawnie – do odebrania sobie części władzy, co naruszyłoby całą jej strukturę. I choć nie na zawsze, a na trochę, to wystarczająco boleśnie dla układu. Bo przecież wygrana kandydata PiS nie tylko po raz pierwszy od lat przełamuje monopol władzy Platformy Obywatelskiej i daje opozycji wiarę w zwycięstwo w nieodległych już wyborach parlamentarnych, ale również otwiera szansę stworzenia pisowskiego rządu, co w przypadku dalszego urzędowania Komorowskiego byłoby raczej nieosiągalne.

         I jeszcze coś. Otóż uznanie istnienia wspomnianego układu za fakt jest bardziej optymistycznym poglądem na sytuację w państwie, niż potraktowanie większej, decydującej dotychczas wyborczo o sprawach kraju masy za masę bezmyślną, pozbawioną zamozachowawczego instynktu i grupowej solidarności, od ośmiu lat ustawiającą i pchającą Polskę w złym kierunku. I choć nadal sądzę, iż tak właśnie było, znaczy gorzej, to do czasu aż prymitywna propaganda ponownie nie odwróci proporcji na niekorzyść PiS - a odwróci, to pewne – dla chwili psychicznego komfortu nie zamierzam o tym myśleć. A przynajmniej na trochę.

         Więc o czym zamierzam? Na pewno nie o Dudzie, bo raz, że na to mamy czas, a dwa, że rola jaką odegra w historii będzie możliwa do ocenienia dopiero w przypadku jego współpracy z pisowskim rządem i kolicyjną pisowska większościa, gdyby taka była potrzebna. Inaczej mielibyśmy do czynienia z następną kilkuletnią serią przepychanek w politycznym ringu, taką samą jak za prezydentury Lecha Kaczyńskiego, sprawowanej w latach 2007-2010, czyli w okresie otwartego zwalczania się dwóch ośrodków władzy.

         A zatem dziś mam zamiar poświęcić słów kilka odchodzącemu prezydentowi. Jednak nie dlatego, że chciałbym podjąć się ambitego zadania głębszej oceny jego dyspozycyjnej prezydentury, w której był przedłużeniem politycznego ramienia swojego partyjnego środowiska i miejmy nadzieję, że na tym jego dyspozycyjność się kończyła. Nie, chodzi o dwa drobne wydarzenia, jakie powinny skompromitować go do ,,bulu“ politycznego niebytu, jakby to on  sam ortograficznie inaczej napisał,        

         Oto dzień po wyborach Kancelaria Prezydenta wycofała z konsultacji społecznych projekt zmian emerytalnych, zakładający przejście na emeryturę przed osiagnięciem wieku emerytalnego, jeśli staż składkowy osiagnął 40 lat. A że szczególy są sednem dobroczynnych propozycji, nie podano do wiadomości społecznej, że okres składkowy obejmował tylko pracę na etacie i miał być sukcesywnie wydłużany do 45 lat, co na przykład w sytucji osób po studiach i tak przedłużałoby wiek emerytalny do 67 lat.  A że znaczna część społeczeństwa zatrudniona jest od lat na tak zwanych umowach śmieciowych, jakie do etatu również miały się nie wliczać, projekt Komorowskiego był w założeniu klegislacyjna wydmuszką.

         Ale nawet nie w tym rzecz. Śmieszyć przecież może, że już dzień po przegranych wyborach widać ile były warte przyrzeczenia, a  w zasadzie wyssane ze szpiku kości rzucane społeczeństwu. Ot, wygląda to trochę tak, jakby gośc się obraził za przegraną i póki jeszcze coś może, zbierał swoje porozrzucane zabawki. - A zbieraj i wynoś się, kłamco! - chciałoby się rzucić mu na drogę.

         Dobrze, to teraz cofnijmy się o dzień. Oto zaraz po ogłoszeniu sondażowych wyników, Bronisław Komorowski wystapił z krótkim przemówieniem, którego głównym adresatem byli jego wyborcy, wtedy oceniani na 47% ogółu głosujących. I owszem, kurtuazyjnie życzył również udanej prezydentury Andrzejowi Dudzie, ale w kontekście dobra Polski, a nie oponenta, co jest z lekka oślimaczone jadem goryczy, ale jeszcze do zaaprobowania. Jednak później powiało... Zresztą oceńmy to na przykładzie cytowanego niżej fragmentu jego wystapienia:

         ,,Te 47 procent to demokratyczne pospolite ruszenie w imię obrony naszej wolności, w imię  powstrzymania fali nienawiści i agresji, którą wszyscy niedawno tak głęboko przeżywaliśmy. Tę falę nienawiści i agresji trzeba powstrzymać, to pospolite ruszenie może ją zatrzymać. Idą następne bitwy i następne wyzwania”.

         Przecież to nie są te słowa, jakie spotykamy w końcowych wystąpieniach przegranych kandydatów w innych krajach, na przykład w Stanach Zjednoczonych. Nie, oni gratulują swojemu zwycięskiemu konkurentowi i nawołują cały naród, bez względu na poglądy, do wspólnej pracy z nowym przywódcą na rzecz dobra ogółu. Nie ma w nich miejsca na retorykę podgrzewania społecznego konfliktu, na wytykanie obozowi konkurencji nienawiści i agresji, a szczególnie na kreowanie i podtrzymywanie podziałów społecznych, na dodatek w atmosferze kontynuowania pogotowia bojowego swoich zwolenników. To jest chore, zawistne, płaskie i ubogie duchem, a przede wszystkim szkodliwe dla interesów państwa, natomiast zważywszy na fakt, że Komorowski wygłaszał swoje przemówienie pod wielkim napisem Wybierz Zgodę, do czego nawoływał w okressie kampanii, zakrawa po prostu na jedna wielka kpinę. No tak, wybrać zgodę przez konflikt. A to dobre!

         Dziesięć lat temu Bronisław Komorowski spowodował pierwszą rysę narodowego podziału, komentując wygraną PiS w wyborach parlamentarnych słynnym powiedzeniem Szkoda Polski. Dziś, po swojej klęsce, stara się stworzony podział podtrzymać, i to wbrew wyborczym deklaracjom, na których przebierał się za gołąbka pokoju, choć koncyliacyjnego ducha nie uświadczysz  w jego wystąpieniach sejmowych, wyborczych, ani w udzielanych wywiadach. Dobrze zatem, że odejdzie, nie musząc na przykład lecieć gdzieś samolotem.

         A wracając do naszego przykładu z lekarzem, tak mniej więcej wyglądałaby jego rozmowa z Polską:

         - Chciałbym Panią poinformować, że choć guz był złośliwy, to nie miał przerzutów. Wycięlismy go i teraz, głównie dla zwiększenia stopnia pewności, została chemioterapia. Nie zaraz, dopiero w październiku - musi Pani najpierw nabrać trochę sił, okrzepnąć psychicznie. Szansa na przeżycie?... A tak, szansa jest, nawet duża. Oczywiście o ile rak nie powróci. Dlatego właśnie październikowa chemioterapia jest tak ważna.

         

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka