Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
924
BLOG

Jaro i Tosiek w medialnym niebycie

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Polityka Obserwuj notkę 32

       Ale jaja, ale jaja, ale jaja! No tak, jaja, czyli na poły śmieszna, na poły dziwaczna historia. Nie wiem tylko, czy ta ilość nabiału zaproponowanego przez Elżbietę Bieńkowską Pawłowi Wojtyniukowi w restauracji ,,Sowa i Przyjaciele”, mimo wszystko była ekwiwalentna w stosunku do miary zaskoczenia patologią władzy, zdziczenia obyczajów, a przede wszystkim wyzwania rzuconego rozumowi, czyli według europejskiej komisarz - sprawom porażająco-dowcipnym. Zresztą, tu nie ukrywajmy, sama Bieńkowska jest takim wyzwaniem, więc jeśli nawet i ją ruszyły sensacje Wojtyniuka, to musiało być naprawdę źle. A że to, o czym chcę napisać, też narodziło się na polskiej scenie politycznej, zatem z założenia musi być i kuriozalne, i praktykom uznanym w świecie cywilizowanym obce, przez co warte również niejednego jaja.         

         Konkretnie zaś rzecz w tym, że prezes największej partii opozycyjnej wraz z jednym z wiceprezesów - notabene obaj rozpoznawalni nie tylko w kraju, ale i za granicą - schowali się niemal na dwa miesiące w medialnym niebycie. I całe szczęście, że ów niebyt nie mieścił się w piwnicy polskiego chłopa, bo rzecz zakończyłaby się siekierezadą, o której Paweł Pawlikowski wyreżyserowałby kolejny już oscarowy film. Tyle tylko, że tym razem nie byłoby to oskarżenie, a panegiryk na cześć wykazującego się obywatelską postawą wieśniaka, odkupującego w ten sposób część win za dawne grzechy. Piszę o części, bo resztę i tak będzie musiał spłacić w pieniądzu uzyskanym ze sprzedaży państwowego lasu.

         No dobrze, ale wracajmy do rzeczy. Otóż ukrycie się obu przywódców spowodowane było obawą przed zaniżeniem wyborczego poparcia wypchniętemu z tylnych szeregów do walki o prezydenturę politykowi PiS. A że ten nie nasiąkł znaną ogółowi bezpośrednią bliskością prezesa, ani nawet wiceprezesa - tego od smoleńskiego zamachu, to znaczy nie nasiąkł przynajmniej oficjalnie, zatem wydał się wszystkim dobrym kandydatem, w tym nawet przeciwnikom. Na tyle dobrym, że miał większe popracie, niż jego partia.

          Pozostaje pytanie, jak to się dzieje, że szef praktycznie jedynej opozycyjnej siły musi wraz ze swoim wice wyciszyć się do tego stopnia, by przestać kojarzyć się dużej grupie wyborców z kandydatem na prezydenta? A konkretnie tej grupie, która nie jest pisowska, ale zdecydowałaby się głosować na przedstawiciela tego ugrupowania, byle nie stali za nim Kaczyński z Macierewiczem. Tylko jak mogą nie stać, skoro nim kierują i wiadomo, że wyłącznie symboliczne oddanie przez Dudę legitymacji PiS nie tylko nie przekreśli jego związków z tą partią, ale i nie przetnie duchowego podporządkowania Jarosławowi Kaczyńskiemu, który obok Lecha był i jest jednym z jego guru. Nie chodzi mi więc o to, dlaczego obaj przywódcy wyciszają się w okresie wyborczym, tylko jak w ogóle mógł zadziałać mechanizm społeczny, któremu zmuszeni byli się podporządkować, a który bazując na braku zaufania wobec nich, pozwala masom wierzyć, że to, czego chwilowo nie widzą, nie istnieje i nie ma wpływu na rzeczywistość.

         Opisaną wyżej sytuację  można by scharakteryzować równie szokującym, hipotetycznym przykładem, zgodnie z którym wystarczy jednego z syjamskich braci ustawić za kotarą, by drugi automatycznie nabył status w pełni samodzielnego. To na pewno przykre, niemniej chyba się nie mylę sądząc, że poziom polskiego społeczeństwa przypomina dawne standardy egipskie, kiedy to Słońce było bogiem i ulegając zaćmieniu, kształtowało nastroje zgodnie z wolą kapłanów ówczesnej propagandy.

         Wystarczyło więc, gdy władza i wspierające ją media zadecydowały, że Jarosław i Antoni to czarne owce, mogące zrobić kuku Polsce, by motłoch dał temu wiarę i po jakimś czasie dmuchana historyjka stała się obowiązującą religią w kraju. I to z tego powodu przez miesiąc, a może nawet dwa przed wyborami, obaj poważni politycy niepoważnego państwa musieli uczestniczyć w maskaradzie, udając powietrze, poruszajac się skokami od bramy do bramy, a może i kanałami, kto wie? Hm, trochę to śmieszne, by nie powiedzieć, że uwłaczające, zwłaszcza iż gra pod nazwą ,,Nic mnie z tym panem nie łączy” odbywa się w świetle wyborczych jupiterów, w stanie przytomności umysłów osób głosujących. Przy czym nie wypada nie zapytać o ich jakość.

         No i co, nie jaja? Jaja jak berety, a sęk w tym, że w nieustającej akcji.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka