Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
1478
BLOG

Tytuł salonowy: Cztery litery Kaczyńskiego

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Polityka Obserwuj notkę 39

                                 Tytuł oryginalny: TOWARZYSZ AKADEMIK

         Bywa, że człowiek chamieje. No na przykład ja. Fakt, że schamiałem właśnie, i to na osobiste życzenie, zresztą ku niemiłemu zaskoczeniu rodziców i zapewne nerwowym, choć wytłumionym grubą pleśnią wieków reakcjom moich protoplastów, zawdzięczam buntowniczej młodości. To przez nią - powiedzą jedni, lub dzięki niej – poprawię ja, nauczyłem się przeskakiwać niczym kurze gówna w chłopskim obejściu rodzinnego Mazowsza konwenanse i inne zasady, za którymi rozłożył się niczym niepokojony przez władzę mój wróg. Wróg pod postacią głupoty, niekompetencji, kłamstwa, oportunizmu, cwaniactwa i tego chamstwa prawdziwego - nędzą, zabobonem i zawiścią hodowanego na przyzbie i wylęgającego się wraz z gruźlicą i występkiem w smrodliwych zaułkach dzielnic lumpenproletariatu. Chamstwa, które niczym dżinsy płowiejące w szóstym praniu, zaciera się ewolucyjnie, czyli pokoleniowo.

         Oczywicie pewne procesy można było przyspieszyć, na przykład dżinsy potraktować w czasie prania cegłą, dzięki czemu jaśniały natychmiast, ale z chamstwem było już gorzej. Bo gdyby chociaż też potraktować je cegłą, równolegle zresztą do innych metod, twardo i bezpardonowo gdy trzeba, wtedy efekty pracy u podstaw byłyby zapewne zauważalne niemal z dnia na dzień. Niestety, zrezygnowano z technik równoległych na rzecz wyłącznie kształcenia zawodowego, który to sztandarowy obowiązek państwa próbującego stworzyć nowe elity - w ich przypadku zastępcze i słuszne, w przeciwieństwie do niesłusznych, ale idelogicznie słusznie przetrzebionych - był wdrażany równie konsekwentnie jak elektryfikacja. I choć zawsze od czegoś trzeba zacząć, to można zacząć dobrze lub źle. Na przykład jak z III RP , którą tworzono od początku tak źle, że nawet nie warto tego kontynuować.

         Dlatego z chamstwem, czyli nowymi elitami, jakie nigdy nie przeskoczyły półki dla wkształciuchów, było podobnie jak z wodą z kałuży. Aby ją wypić należałoby najpierw kilka razy breję przefiltrować, a ewentualnie później dodać do smaku trochę soku malinowego i wiadomo - dla spragnionego pycha. Ale władzy ludowej się spieszyło, dlatego poprzestała na samym soku. I tak oto, w efekcie wspomnianego zabiegu, powstał między innymi profesor Tomasz Nałęcz, natomiast ja w wyniku konfliktu ze spłeczeństwem stałem się antychamskim chamem. Znaczy on awansował, a ja na własne życzenie postanowiłem się zdegradować. Brzmi dziwnie, niemniej motywację miałem poprawną, ale kto to doceni, zrozumie? Cham? A w życiu! Ech, losie, losie zły!...

         Profesor Nałęcz, człowiek o wielu twarzach, a każdej bardziej koniunkturalnej politycznie i obleśnej moralnie od poprzedniej, jest właśnie przykładem chama, który nie może tego faktu ukryć. Natomiast roznoszone niegdyś wieści o jego wielkopańskim pochodzeniu są tak samo wiarygodne, jak bajdy o hrabiostwie Bronisława czy kultywowaniu wyimaginowanych szlacheckich tradycji przez lokatora cudzego pałacu w Chobielinie. Nałęcz ma tylko pewną cechę, jaka redukuje absmak jego nietaktów, a mianowicie zająkiwanie i zapowietrzanie się, tworzące aurę dziecięcej niemal niewpewności i niewinności. Dzięki temu różni się od takiego Frasyniuka, który jeśli nawet powie ,,dzień dobry”, to i tak tembr chamskiego, burakowego głosu przytłumi całkiem poprawne intencje. A u pana profesora odwrotnie – wada wysławiania się kamufluje jego prostactwo.

         Mówię o tym, bo właśnie Tomasz Nałęcz dał wzorcowy niemal popis nietaktu. Zaproszony do tefaunowskiego programu ,,Wstajesz i wiesz”, skomentował w sposób wyjatkowo niesmaczy – niesmaczny nawet jak na jego grubiańskie możliwości, którymi od czasu do czasu trąci - wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego. Oto ten ostatni w swoim jasnogórskim wystąpieniu przekazał myśl zdaniem jego krytyków oczywiście głęboko kontrowersyjną, podobnie zresztą jak każdą inną myśl, którą dzieli się z ludem, z oceną pogody włącznie. A powiedział, że: ,, nie ma Polski bez Kościoła, nie ma w Polsce innej nauki moralnej niż ta, którą głosi Kościół".

         Widać prezes przebywał ostatnio w klimatach Wschodu, pewnie w związku z doniesieniami z Państwa Islamskiego, bo konstrukcja jego wypowiedzi przypomina mi nieco muzułmańskie wyznanie wiary, brzmiące: ,,Nie ma Boga prócz Allaha, a Mahomet jest jego prorokiem”. No ale zostawmy na boku skojarzenia i przejdźmy do sensu samej wypowiedzi.

         Czy Kaczyński miał rację? Mówiąc szczerze, to, co powiedział, jest tak oczywiste, że niemal banalne. Trudno bowiem wyobrazić sobie kraj, w którym żyje blisko 90% katolików pozbawionych religijnej organizacji ich życia, w tym spełniania posługi duchowej właśnie przez Kościół. I nieważne w jakim stopniu owi katolicy są praktykujący, a w jakim nie, to znaczy na ile ich wiara spełnia się w czasie zinstytucjonalizowanych praktyk religijnych, a na ile w trakcie duchowego obcowania z Bogiem poza świątynią. Ważne, że są i identyfikują się z nią, o czym świadczy powszechna obecnośc Polaków na nabożeństwach. Co zatem nie podobało się w tym profesorowi, nie wiem. No ale pójdżmy dalej.

         Tu już może być nieco bardziej kontrowesryjnie, bo stwierdzenie, że nie ma w Polsce innej nauki moralnej niż ta, którą głosi Kościół, teoretycznie łatwo podważyć, powołując się na przykłady innych religii, mających swoich wyznawców, ewentualnie na ateistów, którzy nie czerpią nauk moralnych bezpośrednio z Dekalogu. Powtarzam, bezpośrednio, bo pośrednio i tak wyrośli i obracają się w kręgu europejskiej kultury chrześcijaństwa, zatem nieświadomie nawet zaakceptowali bazującą na chrześcijańskiej moralność, często nad tym się nie zastanawiając. Natomiast oddziaływanie innych religii i stworzonych przez nie kultur, w tym judaizmu i jeszcze bardziej odległego islamu, jest niemal żadne, więc o ile z uwagi na konwenase nie wypada o nich nie wspomnieć, to praktycznie, ze względu na skalę zjawiska, można je pominąć, co właśnie uczynił Jarosław Kaczyński.

         Oj, zabolało to bredzisławowego doradcę. Bo jak to tak, żeby religijno-kulturowy plankton do wspólnego, chrześcijańskiego mianownika sprowadzać? Po prostu nie uchodzi. Zresztą, co istotne, gdyby Kaczyński nie sprowadził, to Nałęcz dopiero by go wyśmiał, wytykając, że prezes przed wyborami chce się przypodobać niewierzącym i religijnym mniejszościom. Wiadomo, z chamem nie wygrasz, na dowód czego elegancki inaczej akademik skomentował wypowiedź szefa PiS tak:

         ,,Radziłbym, żeby pan prezes przeczytał konstytucję, chociażby preambułę do konstytucji. Jest tam wyraźnie powiedziane, że Polska nie jest tylko katolicka. Więc jeśli prezes tak mocno się zwraca ku Kościołowi, to bardzo bym go prosił, żeby czterema literami nie odwracał się do polskiej konstytucji”

         Hm, smutne jest, że osoba pokroju Tomasza Nałęcza – nauczyciela uniwersyteckiego, działacza politycznego i doradcy głowy państwa - pomijając już oczywisty fakt, iż bredzi, a bredzi tym boleśniej, że jest historykiem, to pozwala sobie na publiczny nietakt wobec ideowego oponenta. Bo człowiek tej klasy, gdyby chciał to samo powiedzieć, upomniałby kogoś, by ten nie odwracał się tyłem. I wiadomo o co chodzi - to wystarcza. Ale Nałęcz, choć nie do końca był chamski, to zapragnął podkreślić gafę Kaczyńskiego i w tym celu przyjął za formę upomnienia chamstwo połowiczne. Czy to oznacza, że Nałęcz jest w połowie chamem? Nie, jest chamem w całej okazałości, bowiem tak jak nie można być tylko trochę zarażonym syfilisem albo w jakimś procencie mordercą, tak samo nie można być w połowie chamem. Tak więc w tych przypadkach trochę oznacza całość. I słuchajcie, co mówię, bo sam najlepiej to wiem.

         No dobrze, a czy Nałęcza można jakoś wytłumaczyć?  Usprawiedliwić racjami wyższego rzędu zaprezentowany przez niego brak kultury, jaki w wędrówce spod strzech nie zdążył się oszliwować i zawrócił fatalnym przykładem dzięki mediom tam, skąd przyszedł.        

         Otóż przebiegając informacje o życiu pana profesora można zauważyć, że  zarówno jego światopogląd jak i moralność kształtował przez dwadzieścia lat pezetpeerowski marksim-leninizm – trend, czytaj syf umysłowy, zwłaszcza w tym drugim wydaniu, antyklerykalny z założenia. O ile więc bronkowy doradca przejął się nim nie na żarty i wierzy w to, co wbił sobie w podsufitkę, rzeczywiście może czuć się urażony postawieniem go na mało chwalebny, postkomunistyczny margines narodu lub zmieszaniem z katoilickim ogółem.

         Natommiast powód drugi może brać się z frustracji spowodowanych zbliżającą się utratą ciepełka pałacowej synekury, zapewniającej dodatkowo stałą medialną obecność, co daje poczucie własnej ważności. Trudno zatem się dziwić, że Nałęczowi puszczają nerwy na myśl o Kaczyńskim. Bardziej poniżyła go tylko PZPR, wyprowadzając sztandar i zamykając bezpardownowo pierwszy rodział jego kariery, której poświęcił cztery pełne pięciolatki.

         No a przyszlość? Cóż, dużo bym dał, by Tomasz Nałęcz i ludzie jemu podobni nie mieli już w Polsce przyszłości. Żadnej. W sumie czas na emeryturę, a dorobić będzie mógł na korekcie prezydenckich wspomnień. Podobno tytuł został już ustalony i brzmi nawet jakoś dziwnie znajomo: ,,Zapiski myśliwego”.  

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka