Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
667
BLOG

Taka sobie historia, czyli rąbanka i schab

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Społeczeństwo Obserwuj notkę 41

        Wiem, wiem, nigdy nie będzie mnie stać, jak niedawno jedną z naszych salonowych heroin, by dorzucić do tekstu o niczym takie zdanie:  ,,Swego czasu napisałam bardzo ważną notkę…” Niestety nie pisuję ważnych notek, bo nie zamierzam po raz tysięczny przynudzać o ośmiorniczkach, podsłuchach, o bulu i nadzieji, o tym, co powiedział X i odparsknął mu Y, bo to naprawdę często jest zupełnie nieważne. Ważne jest natomiast jedno: rządzące elity są zawsze takie, na jakie zasługuje społeczeństwo, albowiem to jego wszystkie indywidualne wady i zalety zmultiplikowane zostały w narodowe cechy Polaków. I tam należy szukać odpowiedzi na pytania kim jesteśmy i dokąd idziemy. Dlatego nie zamierzam pisać ważnych notek o równie ważnych sprawach. Nie, będę pisać o tych nieważnych, które umykają uwadze goniącej za sensacją  z pierwszych stron gazet. Tylko dlaczego znalazły się one na tych stronach? Otóż z powodu  przyczyn właśnie pozornie błahych, choć do tej pory nikt ważnej notki o tym jeszcze nie napisał.

          Dobrze, to tyle, a teraz już cytat:

         .,W Stanach i w Kanadzie, po których mieliśmy teatralne turnee, zaskoczyły mnie śniadania, a w zasadzie ich brak w hotelowej ofercie. Za dodatkową opłatę udawało się zamówić np. jajecznicę, ale to coś na talerzu było nią tylko z nazwy. Słodkie bułki z dziurką też nie nadawały się na poranny posiłek. Nie ma porównania z naszymi hotelami, w których jest śniadanie full wypas. A tam - marnota kulomiota.

         Nie lepiej było z głównymi posiłkami. Królowały amerykańskie buły z mięsem czy frytki z wielgachnych kawałków ziemniaka, na dodatek tłuste... Wszędzie ich pełno. Nawet w restauracjach je podają. Na obiad przy wodospadzie Niagara mieliśmy do wyboru pizzę albo hamburgery. Do tego coca-cola. Nic więcej. Zero warzyw. I potem się dziwią, że mają takie problemy z otyłością.

         Na kolejne wyjazdy do Ameryki zaczęłam zabierać – upychając do głównego bagażu – pudełeczko koktajlowych pomidorków, polskie kabanoski, pokrojony chleb, pudełeczko smalcu. I dało się jakoś żyć. A potem w Polsce wszystko jeszcze bardziej smakowało.“

         Czy powyższy tekst jest dziełem głodnego ruskiego trolla, wysłanego na internetowy front propagandowej wojny z Ameryką? Nie. W takim razie  może powstał w pheniańskiej gazecie jako jedna z milionowych cząstek ideologicznej układanki zamulającej obraz świata północnokoreańskim rabom, tylko dla żartu historii zwanym obywatelami? Też nie. Aha, już wiem, domyślacie się, iż są to wspomnienia jakiegoś francuskiego artychy cierpiącego na amerykańskie kompleksy, objawiane typowym dla żabojadów zadzieraniem nosa wobec wszelkiej obcości, a zwłaszcza tej ze świata Dzikiego Zachodu? Nie, nie i jeszcze raz nie. Dobrze, podpowiem. Otóż tekst ten znalazł się w 31. numerze prawicowego tygodnika ,,wSieci“, w sekcji kulinarnej, gdzie o swoich smakach opowiadają głównie aryści, a autorką cytowanego wyżej fragmentu jest aktorka Grażyna Zielińska.

         A kim jest Grażyna Zielińska, ktoś zapyta? Z grubsza biorąc nikim, choć oglądacze ,,Rancza“ kojarzą ją z postacią babki zielarki - zdecydowanie najsłabszej roli w tym coraz to mniej śmiesznym tasiemcu.

         Widać wyraźnie, że bracia Karnowscy mają już dość ograniczone możliwości doboru ludzi znanych, którzy podzieliliby się z ich czytelnikami kulinarnymi gustami i osiegnięciami na polu przygotowania posiłków. Zatem nie mogąc znaleźć chętnych z górnych półek, zaczynają sięgać po aktorskie ,,ogony”. A te, nie mając zbyt wielkich osiągnięć, odnajdują niekiedy swój piedestał w opowiadanych anegdotach i zakulisowych sensacyjkach. No ale gdy i to nie wystarcza by dać się zapamiętać, uczestniczą w mniej lub bardziej agresywnej nagonce ściśle powiązanej z politycznym koniunkturalizmem, ewentualnie sięgają po krytykę kogokolwiek i czegokolwiek w imię samej krytyki, aby ta ustawiła ich ponad - nieważne czym lub kim, byle wyżej od tego kogoś lub czegoś. A im te ktosie lub te cosie są bardziej znane i uznane, krytyka, choć budząca zrozumiałe kontrowersje, staje się automtycznie lepiej zapamiętana. Rzecz jasna wraz z jej autorem.

         Sęk jednak w tym, że kreowany w ten sposób obraz bywa często daleki od prawdy i niesprawiedliwy, a tym samym czyni sieczkę z pomyślunku mało zorientowanych odbiorców. Dlatego jeśli ktoś zapyta czy warto polemizować z Zielińską, odpowiem, że nie warto, bo zaproponowana przez nią miara głupawych i nawet plugawych manipulacji wskazuje wyraźnie, że nie ma z kim. Natomiast uważam, że mimo wszystko rzecz należy naświetlić w ten sposób, by prostując czytelnikom obraz opisywanego przez aktorkę świata, przy okazji skompromitować ją na tyle, aby na przyszłość odechciało się kobiecinie siać zamęt w mniej uświadomionych głowach.

         A rzecz wygląda następująco. Wiadomo, że w każdym kraju znajdziemy w menu  różnych restauracji oferty dań, których wartości  odżywcze i smakowe zależą od portfela klienta. Ten z grubszym wynajmie dobry hotel, podobnie jak wybierze droższy lokal oferujący bogaty i zróżnicowany jadłospis dostosowany cenowo do klasy miejsca. Natomiast ten z cieńszym będzie się musiał zadowolić czymś na swoja finansową miarę. No i wreszcie, trochę przy końcu tej listy, jest Zielińska z polską objazdowa trupą komediantów na turnee za oceanem. A co to za turnee? Czy grają na najlepszych deskach Ameryki dla dobranej intelektualnie publiczności? Ano nie, są to występy dla Polonii, organizowane na ogół w widowiskowych salach miejscowych szkół dysponujących technicznym zapleczem. I z tego zdania inteligentni odczytają, jaki jest artystyczny zasięg i ranga teatralnego turnee Polaków. Ale to nie wszystko, bowiem bardziej inteligentni wyłapią informację, mówiącą o klasie amerykańskich szkół, nawet w pipidówach, skoro dysponują salami z profesjonalnym nagłośnieniem i oświetleniem, którego nie powstydziłyby się niejeden teatr. No ale wróćmy do tematu.

         Z opowiadania aktorki łatwo wyczuć, że od czasów peerelowskich mało się zmieniło, skoro w poszukiwaniu grosza polscy artyści przybywają z chałturą do Polaków za granicą. A tam, znaczy tu, dla oszczędności zapewniającej większe zyski polonijnemu organizatorowi imprezy oraz samym wykonawcom, koczują po tanich hotelach i stołują się w jeszcze tańszych budach, często przydrożnych, gdzie jada się marnie, tłusto, ale dużo, i gdzie podają, choć nie wszędzie, wliczony w cenę continental breakfast, różny w różnych klasach miejsc, złożony często jedynie z kawy, soku, i tradycyjnego muffin. Czasem z dodatkiem grzanek, dżemu i wędlin. A zabierane z Polski kabanosy, krojony chleb, smalec i koktajlowe pomidorki faktycznie mogą służyć wzbogaceniu wyjazdowej diety, ale nie dlatego, że amerykańskie restauracje czy nawet sklepy tego nie oferuja. Oczywiście, że tak, tylko drożej, choć niekoniecznie, niż zapewnia to na przykład ,,Biedronka”.         

         Oszczędnościowe wożenie ze sobą jedzenia na turnee i ukrywanie tego faktu za parawanem bzdur o kiepskich jakościowo posiłkach za granicą - bo i we Francji Zielińskiej też nie smakowało, głównie dlatego, że było drogo - jest rodzajem pewnej szczególnej hipokryzji, która w założeniu ratując własny wizerunek wystawia zarazem na szwank opinię innych. A naprawdę to jakby powiedziano modnie siara w chooy dla państwa i jego obywateli, którego artyści wędrują po świecie z zakupionymi w kraju  kiełbachami, pomidorami, a nawet krojonym pieczywem w bagażach. I aż się cisną na usta słowa śpiewanej niegdyś przez Grzesiuka piosenki: ,,spod serca kap, kap, rąbanka i schab, a pociag mknie jak szalony”. Wystarczy zamienić tylko pociąg na wożący trupę autokar i poczujemy się całkiem swojsko – w otoczeniu Zielińskiej i jej kolegów, w trakcie ich podróży z Melpomeną.

         Wspomniałem, że mało się zmieniło od czasów PRL-u, bo to wtedy nie tylko polscy artyści, ale wszyscy korzystający z zagranicznych diet - od sportowców po pracowników central handlowych, a niekiedy i dyplomatów - węrowali przez świat z polskimi konserwami, a czasem nawet domowymi wekami. A w tych dominowała kasza gryczana lub pęczak z dodatkiem  mięsnej wkładki, do których w celu urozmaicenia smaków dorzucało sie konserwowy ogórek ,,Krakusa”. I by skompletować do końca zestaw podróżny należałoby dorzucić grzałkę, herbatę, kawę i cukier, dzieki którym udawało się zaoszczędzic jeszcze więcej zielonych.

         Dobra, nie zamierzam wypominać biedzie, że jest biedą. Ważne, by ta sama zdawała sobie z tego sprawę i nie robiła się butna i zarozumiała, opowiadając, jak to opisuje Zielińska, o śniadaniowym full wypas w polskim hotelu w przedciwieństwie do amerykańskiej marnoty-kulomioty, cokolwiek to durne powiedzonko w wykonaniu niby-aktorki miałoby znaczyć.

         Sądzę więc, że stawiany Polakom zarzut: cudze chwalicie, swego nie znacie, w przypadkiu Zielińskiej i podobnie zachowujących się rodaków należałoby odwrócić i ze smutkiem stwierdzić: swoje chwalicie, cudzego nie znacie. Natomiast powodem tego stanu rzeczy jest … Tak, tak, nie wstydźmy się tego nazwać po imieniu - oszczędność wynikająca z ubóstwa.

         Ale w porządku, jest jak jest, czasu na bogacenie się nie nadgonimy. Czy jednak własny wstyd i kompleksy musimy przysłaniać oczernianiem innych państw i ich społeczeństw? Czy wypada pisać bzdury o nadwadze Amerykanów spowodowanej rzekomo brakiem warzyw w kulinarnej ofercie ich restauracji i sklepów? Czy naprawdą trzeba zrobić z kogoś gównojadów, by samemu poczuć się lepiej? A to jest właśnie takie polskie - te kompleksy, drwina z obcych i przypinanie brudnych łat wszelkiej inności. I te przywary stoją w drugim rzędzie narodowych cech, tuż za filipinkami, Visami na Tygrysy, butelkami z benzyną i znakiem ,,kotwicy”. Bo Polska to wszystko – popiół i diamet, ziarno i plewy, duma i wstyd, podobnie jak w każdym innym państwie. A czego jest więcej jedynie od nas zależy.

         Ciekawi mnie tylko, dlaczego nikt z redakcji nie skorygował tej załganej kobieciny, mówiąc jej: - Na drzewo, babko, z takimi rewelacjami. Jesteśmy poważnym tygodnikiem, opinotwórczym, jak to się o nas mawia, i bzdur nie zamierzamy drukować. Stawiamy sobie wysoko poprzeczkę medialnych obowiązków i nawet propagandowe agitki mają inny smak – powiedzmy patriotycznego kabanosa, a nie zagramanicznej buły z mięchem. A przy okazji mniej korzystaj z usług full wypas, kobiecino, bo w tańcu chyba łatwiej cię turlać niż prowadzić.

         To ja bym powiedział i nie miałbym oporów, albowiem głupota i łgarstwo, o ile tylko są rozpoznane, a przy okazji jawnie szkodliwe, dają prawo do poluzowania sobie gorsetu kindersztuby. 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo