Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
599
BLOG

Wizyta toksycznych gości

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Polityka Obserwuj notkę 6

        Bywają rzeczy i sytuacje przykre, przewidywalne i oczywiste w reakcjach na nie oraz towarzyszących im przemyśleniach. Podobnie jak rzeczy i sytuacje śmieszne, które z kolei wzbudzają wesołość świadków i słuchaczy opowiadanych relacji. Albo dziwne czy wręcz niewiarygodne, wywołujące typowe dla zaskoczenia i towarzyszącego mu czasem niedowierzania odgłosy ,,ooo…” lub ,,e tam…” .

         Ale zdarza się niekiedy i tak, że niczym w chińskich restauracjach, gdzie podają sweet and sour pork, czyli wieprzowinę w sosie słodko kwaśnym, wspomniane reakcje w określonych przypadkach mogą być złożone, no na przykład przykre i wesołe zarazem, z dodatkiem zdumienia, konsternacji i szczypty niewiary. Jak w historyjce, która miała miejsce przed kilku laty w jueseju, kiedy to pewna kobieta obcięła w akcie zemsty za zdradę mężowskie przyrodzenie. Gdyby ciachnęła duży palec u nogi albo nawet całego kulasa, jak Kuba siekierą,  byłoby tylko przykro, ale że fiuta, znaczy narzędzie cudzołóstwa, rzecz zakrawała niemal na żart. A zatem wydarzenie choć niemiłe i na pewno bolesne, mimo wszystko budziło rechoczącą wesołość. No może nie wszystkich, a na pewno nie stałych użytkowników tego czegoś, w ramach empatii odczuwających ogrom poniesionej straty.

         To jednak nie koniec historii, bo wezwane pogotowie zabrało poszkodowanego wraz z jego oddzielonym od reszty fragmentem do szpitala, gdzie chirurdzy dokonali aktu ponownego scalenia jednego z drugim. I udało się. Ale czy działało? Tego nie wiem, bo jak zauważył mój znajomy równie dobrze mogli mu doszyć słuchawkę telefoniczną, tyle że bezprzewodową, żeby nie czuł się jak pies na łańcuchu. Niemniej rzecz w tym, że do mieszanych reakcji na przytoczoną opowieść dochodzi kolejny element, czyli rosnący sceptycyzm wobec prawdziwości wydarzenia, w tym głównie jego szczęśliwego finału.

         Oczywiśćie przypadków, gdy tragiczna sytuacja mimo wszystko wywołuje uśmiech - taki politowania albo ironiczny grymas - znajdziemy na pęczki. Ot jak choćby niechlubnie słynna strzelanina sprzed piętnanstu lat w Tarchominie. Wtedy to miejscowa policja stoczyła regularną bitwę z tygrysem – uciekinierem z cyrku. Futrzak, któremu znudziło się otoczenie klatki i atmosfera tresury, wybrał wolność zupełnie jakby drzemał w nim bratni, solidarnościowy duch niepokornych Polaków. A mimo to ci, pozbawieni współczucia, zabili go i to chyba tylko dlatego, że nie miał ani Matki Boskiej w klapie, ani opornika wciśniętego w ucho. A skoro nie miał, znaczy obcy. Jakby tego było mało policyjny snajper ubił najpierw weterynarza, który próbował zwierzę uśpić. I jeśli to może być nawet wytłumaczalne koniecznością oddania strzału ostrzegawczego, a przy okazji i próbnego, głównie w celu ustawienia celownika, to już wystrzelenie 57 pocisków w ramach policyjnej kanonady zakrawa na kiepski żart. Jednak najbardziej śmieszne w tej tragicznej histori jest to, że stołeczni gliniarze biegnący ławą za tygrysem i pukający do niego z kałachów, co jakiś czas przystawali, próbując ukryć się za wykrotami terenu, jakby w obawie, że zwierz się odstrzeli. Widać dryl bojowej musztry wszedł im głęboko w krew i bardziej puste od wypitej flaszki wódki policyjne pały.

         Zaraz, tylko do czego ja to mówię?... Zacząłem od dygresji i teraz  trudno odnaleźć mi się w temacie. Aha, już wiem. No więc nikt jakoś nie zwrócił uwagi na znamienne dla kraju idiotów niusy z zeszłego tygodnia, a dochodzące z Łodzi, czyli rzec można, iż niemal z samego centrum obszaru propagandowego ogłupienia. Oto tamtejszy ochroniarz został podczas obchodu osiedla ugryziony w nogę  przez jadowite zwierzę. Myślał początkowo – a już sam ów fakt należy zaliczyć mu na plus -  że to osa i zlekceważył zdarzenie. Jednak na drugi dzień noga spuchła i wdała się martwica, dlatego znalazł się w szpitalu na oddziale intensywnej terapii. I wtedy wzleciała w przestrzeń odbioru informacyjnej papy nadęta sensacją medialna bańka, atakująca zainteresowanie motłochu pytaniem: kobra czy egzotyczny jadowity pająk? Szybko zatem wyeliminowano rodzimą żmiję zygzakowatą i niezbyt groźnego sieciarza, kierując zarazem wyobraźnię gawiedzi w stronę egzotycznej fauny. Bo to jest tak, że nikogo nie zainteresuje inwalida, o którym wiemy, że tramwaj całkiem tak jakoś nieciekawie, wręcz prozaicznie nawet uciął mu nogę. Ale gdbyśmy się dowiedzieli, że sprawcą był rekin, wtedy z uwagą chcielibyśmy poznać relację kudzkiego obrzyna z tego szokującego wydarzenia. Natomist gdyby ten  zaczął tak: ,,Kąpałem się w Bałtyku niedaleko Jastarni, gdy nagle podpłynął do mnie żarłacz ludojad i ciach, stało się”, wtedy… No cóż, wtedy obroty nadmorskich miejscowości spadłyby w stopniu znacznym, a odwrotnie proporcjonalnie poszybowałyby zyski mediów.

         Dobrze, zatem kobra czy pająk – wybór był ograniczony, gdyż innych niegodziwców nie wskazano. Osobiście żałuję, że w prasowej propozycji zabrakło warana z Komodo, bo ten obleśny gad nie dość, że zatruje, to jeszcze zeżre ofiarę w całości, ale jak to bywa inwencja autorów zależy od ich wiedzy, a wiedza… No cóż, w kraju latających uniwersytetów, kształcących na poziomie dobrej peereelowskiej szkoły średniej, z wiedzą jest krucho. A skoro z wiedzą, to i z informacją zaległą w szarych komórkach na temat indonezyjskiego jaszczura nie lepiej. przez co nie powiało większą grozą.

         Ale niech tak już będzie, skoro chciano w ramach pogoni za sensacją skierować zainteresowanie w stronę przedstawicieli egzotycznego robactwa i gadów. Tylko dlaczego alternatywnie? Bo to, że szef firmy ochroniarskiej powtarza bzdury o kobrze lub pająku, nie dziwi, ale że lekarze zajmujący się chorym zmieniają wersje, wymieniając tak różnych sprawców ugryzienia - to już po prostu szokuje.

         Wystarczy bowiem zobaczyć zdjęcia w internecie ukazujące ślady pozostawione przez kobrę i pająka, by mając poszkodowanego wybrać tylko jednego sprawcę – węża lub przedstawiciela stawonogów. Jaki więc jest poziom profesjonalizmu polskiej służby zdrowia? Jak jest przygotowana na atak toksycznych gości zza mórz, wędrujących do nas z transportami południwych owoców lub nielegalnie hodowanych przez rodzimych debili w zaciszach ich betonowych M3? Czy czujemy się z tym bezpiecznie? Nie, co najwyżej smutno-śmiesznie, z domieszką niewiary i w kobrę, i w amatorszczyznę odpowiedzialnych ludzi, ale bezpiecznie nie.

         Jeśli więc nie potrafimy ustalić przypadkowo importowanego sprawcy ugryzienia  - nie wymagam już, żeby co do gatunku, ale choćby co do typu zwierząt – to jak zamierzamy poradzić sobie z zainfekowanymi i produkującymi dalej toksyny wampirycznego muzułamńskiego terroryzmu agentami islamu udającymi uchodźców? Albo jak oddzielimy ofiary wojen od poszukiwaczy zapomogowego życia? Ilu posiadamy fachowców, którzy znają na tyle język gości, by odróżnić ukrywających się za brakiem zniszczonych dokumentów i celowo wypalonych linii papilarnych bandytów od faktycznych uciekinierów? No jak, jeśli nasi lekarze nie prezentują poziomu sanitariuszy z obszarów występowania jadowitych węży i niebezpiecznego robactwa, to dlaczego mamy wymagać oznak profesjonalizmu od służb antyterrorystycznych, policji i Urzędu do Spraw Cudzoziemców? My nie jesteśmy państwem, w którym mieszka rodzina Kiepskich, my jesteśmy państwem Kiepskich - kiepskich i ubogich we wszystkich niemal dziedzinach życia. Oczywiście z wyjątkiem medialnej propagandy.

         Co ciekawe, jakiś ekspert od jadowitych węży i egzotycznych pająków pocieszał, że te i tak zginą z nastaniem zimy. Po prostu wystarczy poczekać, a mróz spowoduje, że szlag je trafi. A więc nie rozmnożą się, bo nie ma dla nich odpowiednich warunków. Podobnie jest z muzułmańskim terroryzmem. Jeśli do tej pory w Polsce się nie zalęgł, to dlatego, że też nie miał warunków w postaci dużych, miejskich imigracyjnych enklaw islamu, w których mógłby się ukryć, znaleźć wsparcie i zastępy nowych bojowników. Enklaw, jakie taraz i rząd, i obcy lub może po prostu obcy rząd chce Polsce zafundować. A wiadomo, że łatwiej odnaleźć poszukiwanego Murzyna na Spitsbergenie niż w Gabonie, podobnie jak Araba w Polsce niż we Francji. To proste,  ale jak widać ta wiedza jest niezrozumiała i nieprzyswajalna przez polskich dzierżymordów. Przy czym jesli nawet zrozumiała, to odrzucana zaraz po mocniejszym szarpnięciu smyczy trzymanej  w Berlinie.

         Tak więc mamy kolejne premiery rodzimej tragikomedii, wywołującej i smutek, i złość, i ironiczny uśmiech, ale i wyraz niedowierzania spowodowanego faktem, że oficjalnie wybrana władza działa wbrew własnej racji stanu. Więc może należałoby odczuwać miłe, choć z drugiej strony i niemiłe zaskoczenie, że oto rzekomy rak polskiej ksenofobii w tym konkretnym przypadku na razie chroni nasze żywotne, narodowe interesy.          

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka