Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
267
BLOG

Groch z kapustą, czyli przemyślenia luźne

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Polityka Obserwuj notkę 2

        Polska, hm, tam to dopiero ludzie się nie nudzą. Bo u mnie, w jankesowie, co? Nic. Raz zabiją w szkole a to pięć, a to piętnaście osób, innym razem chłopaki za morzem jakiś szpital zbombardują Afganom i trochę poruty się narobi… Dlaczego? Co dlaczego? Stoi, to co mają w niego nie przywalić? Wojna jest, więc wstyd, jak wokół gruzy, a tu biały baraczek nietkniety się ostał. Spokój, cisza, Lekarze bez Granic, bo to oni go prowadzą, na operacyjnym bloku dzieciakom amuptują spalone lub przestrzelone kończyny, wyjmuja odłamki z jelit, atmosfera skupienia, powagi i profesjonalizmu, przy zarazem kompletnym braku emocji. Czyli codzienność. Zresztą czym mieliby się emocjonować tamtejsze konowały, skoro robią to już od kilkunastu lat, czyli trzy razy dłużej od trwającej wojny pomiędzy niemieckimi i rosyjskimi bandytami. Długo, prawda? No a ten gmach wciąż stał niczym wyzwanie dla pilotów. Zupełnie jak nie w czas wojny. I na dodatek siara z dokumantalistów epatujących świat kadrami barbarzyństwa. Bo kto im wtedy uwierzy w apokaliptyczne wizje z oazą jakiejś normalności pośrodku, no kto? A tak, normalności właśnie. Zwłaszcza jak sobie człowiek pomyśli, że w Polsce na następny rok do specjalisty zapisują, a tam niemal ciupasem z pobojowiska na stół zawloką i kroją. Czyli takie naigrywanie się z wojny i okupacji – bez kolejek, bez społecznych zgrzytów. Zrozumieć po prostu trudno.

         Lotników dawna musiało już korcić, tym bardziej że budynek solidny, to i efekt inny, niż jak komuś mądrą bombę do glinianej chałupy przez okno na stół w czasie obiadu podrzucą. I zrobią to tak delikatnie, że szyby nawet nie stłuką, aby szkód nie narobić zbytecznych  – ot, przez uchylony lufcik wlecą, czyli trochę tak jak ptaszek zabłąkany śliczne cacko nowości technicznej wpadnie. A w środku garść elektroniki plus kilkaset funtów materału wybuchowego w eleganckiej obudowie, tyle że bez tasiemki do pakowania, zatem drobne niedopatrzenie. Ale jak to mówią: darowanemu koniowi w zęby nie należy zagladać, a i gość w dom, Bóg w dom, więc nie ma co narzekać. No i sprawdza się z tym Bogiem, bo zaraz można się z nim połączyć. A przecież Afgańczycy, podobnie jak teraz Syryjczycy, gościny nie odmawiają nikomu. Są teraz u tych drugich i Rosjanie, i antyassadowi najemnicy, i Amerykanie ich szkolący oraz zapewniający wsparcie z powietrza, i Francuzi pomachujący przyjaźnie skrzydłami zaraz po tym, jak uwolnią je od ładunku bomb, i Brytyjczycy przelotem wpadną, ale tylko uzbrojonymi dronami, i Jordańczycy, i ci drudzy szmatogłowi od wielkiej ropy. A każdy stara się być dokładny, bo precyzja rzecz najważniejsza. Więc jak celują w taką chałupę, to rozwalają chałupę, a jak w szpital, to wiadomo - szpital. Chirurgiczne bombardowania - tak mawiają. Bo czemu nie, wiek XXI mamy, nieprawda? A to zobowiązuje. No i ciagnie się ten poligon jak flaki z olejem już od czternastu lat – od Kabulu po Damaszek, więc i wprawy można nabrać, to sie rozumie samo przez sią.

         Inaczej z Ruskimi. Ci mają rozmach. Na przykład celują w bazy Państwa Islamskiego, a trafiaja ośrodek szkolenia Syryjskiej Wolnej Armii, ćwiczonej prezez CIA i położony kilkadziesiąt kilometrów dalej. Jeśli wspomniana precyzja wejdzie cyrylicznym w nawyk, któregoś dnia, zaprojektują trajektorię rakiet na Aleppo i Ar-Rakkę, a trafią Nowy York i Chicago, na co Jankesi wyślą gońców do Moskwy i Leningradu. No i się zacznie.

         Ale to wszystko dopiero jeszcze przed nami, odliczać dni do tego widowiskowego fajerwerku nie ma sensu, więc póki co żyjemy sobie w Ameryce nudą. Kogoś zastrzelą w szkole lub na uniwersytecie, ktoś tam umrze z przeżarcia, inny zamarznie w pudle po lodówce, choć wcale nie z powodu, że po lodówce, komuś innemu rekin nogę użre albo aligator łapsko wyrwie z barku złośliwcowi karmiącemu go szkodliwą dla gadów kanapką z soloną szynką - ot, mozaika niusów jak co dzień. Nie to, co w Polsce, gdzie każdy ranek, a zwłaszcza południe wnoszą nowe, wytłuszczane wielkimi literami tytułów na stronach gazet i internetowych portali informacyjnych świeżutkie wiadomości. A że jest ich wiele, więc z braku czasu również na ogół łykane bywają nagłówkami. Że złoty pociag, że kelnerzy, że prokuratura wszczęła kolejne śledztwo, co notabene wieje już trochę nudą, bo nie ma dnia, żeby nie wszczynała, i dalej, że plaga uchodźców nadciąga a DDT w sklepach brak, że ksenofobia i antysemityzm, że minister szkolnictwa negocjuje powrót drożdżówek do szkoł, że znów Elbanowscy, że in vitro, i że nie hetero ale dupojebnie naruszający celibat ksiadz… A wszystko w oparach sensacji. Skandal! – wrzeszczą jedni. Zwycięstwo! – odkrzykna drudzy. Śmieszą, tumanią, przestraszają…

         No i teraz, że wnuczka członka KC PZPR, córka profesora i byłej wicepremier, w ramach dobrze pojmowanego nepotyzmu zajmująca stanowisko kanclerza w zarzadzanej przez ojca uczelni, a od czterech miesięcy wiceprzewodnicząca partii ,,naćpanej hołoty”, czyli Barbara Nowacka została liderką i kandydatką na premiera Zjednoczonej Lewicy. Czyli idzie młodość. No właśnie, młodość. A doświadczenie? Po co, Miller jej na kartce wszystko napisze, a ona odczyta, jak swoje przemówienie programowe na konwencji ZL w Łodzi. Porywające było. No a dlaczego z kartki? Bo poziom erudycji i inteligencji uniemożliwia jej zapamiętanie i zrozumienie kilku punktów demagogicznego żeru, rzuconego w ramach wyborczej kiełbachy, które wymyśliłby zdolniejszy uczeń ostatniej klasy liceum ekonomicznego? Nie? To może inaczej – jest tak inteligentna i naumiana, że sama w to nie wierzy, zatem jej umysł nie przyswaja bzdur. No ale cóż, Polska to taki kraj, w którym zanim ludziska rozpoznają, czy nowy polityk to wybitny, charyzmatyczny przywódca, czy tylko w miarę sympatyczny pojeb, ten zdąży im już nieźle w życie napaskudzić. Bo to prawie zawsze bywa ten drugi.

         Co ciekawe, ludkowie znad Wisły mają już trzy kandydatki na premierzycę: aktualną szefową rządu i dwie rywalki - Szydło i wspomnianą Nowacką. Ta pierwsza posiada praktykę władzy i wie, jak wszystko spieprzyć, druga jest na dobrej drodze, by zdobyć podobne doświadczenie, natomiast trzecia nie ma w ogóle o niczym pojęcia. Za to od dwóch pozostałych różni ją stały uśmiech, taki troche nieszczery, jakby w zasięgu wzroku miała cały czas spleśniały camembert. No i warkocz podkreślajacy jej czterdziestoletnią już dziewczęcość.

         Widać spodnie w Polsce nie są w politycznej modzie, a badacze nastrojów społecznych musieli wyniuchać, że wyborcom marzy się waginowładza, stąd wysyp kandydatek. Dlatego tak nieśmiało wspomniał o kandydatrza Piechocińskiego PSL, ale gość nie ma najmniejszych szans, chyba że pójdzie w ślady Anny Grodzkiej. Z tym że na wizytę w klinice w Bangkoku już trochę za późno, ale załatwiając sprawę jak mawiają ,,na szybko”, zawsze, w ramach akrobartcznego skłonu, może sobie odgryźć. Przecież powinien rozumieć, że władza wymaga ofiar i ostrych zębów.

         Znamienny jest też sezon na chętnych do Sejmu z grona młodych z nazwiskiem. Bo oprócz Nowackiej jest i syn Cimoszewicza, i córka profesor Staniszkis. Ten pierwszy przyjachał ze Stanów, by przejąć schedę po odchodzącym z polityki ojcu, zapewne łatwiejszą i bardziej intratną fuchę od prowadzonej w Ameryce firmy budowlanej. Ta druga, choć doktoryzowana w USA, nie ma w sobie nic po inteligentnej i wygadanej matce, nawet zajęczej wargi, a i szminkę też używa jakąś bladą. Ale jest jeszcze córka Zbigniewa Wassermana, Małgorzata, kandydatka na posła i – o czym się przebąkuje – na fotel ministra sprawiedliwości w rządzie PiS, jeśli po wyborach partii tej uda się go sformować.

         Pomyślmy, co łaczy, a co dzieli Barbarę Nowacką od być może wschodzącej gwiazdy prawicy? Obie są w podobnym wieku, choć Małgorzata trochę młodsza, obie są blondynkami, co mowię bez podtekstu, i obie straciły rodziców w tragedii smoleńskiej – pierwsza matkę, druga ojca. Nie mają również za grosz doświadczenia, więc włos się jeży na myśl, że mogłyby decydować o sprawach państwa zamiast na poczatek zarządzać małą gminą. Obie pełne są dobruch chęci, za które trzeba się modlić aby wystarczyły. No i składają wyborcze obietnice, a ponieważ z tych podobnie mało wynika, zatem praktycznie nie różni je NIC, zważywszy że dość ogólnikowo deklarują pracę nad tym, by Polska rosła w siłę, a ludziom żyło się dostatniej. Ale… No właśnie, jest jedno ale. Bo o ile pierwsza postrzega Smoleńsk wyłącznie w katagorii nieszczęśliwej katastrofy, druga - obnażając błędy i celowe zatajenia prowadzonego przez rząd śledztwa - nie wyklucza zamachu.

         Co zatem je różni? Moralność, intuicja i podejrzewam, że inteligencja, czyli to, co stanowi o wartości człowieka. Znaczy nie nic, ale WSZYSTKO! I na tym polega ten miejmy nadzieję że szczęśliwy dla przyszłości choć nie stroniący od mankamentów brak nudy w kraju. Na tym, że są jeszcze ludzie mądrzy i uczciwi, resztki niemal nienudnie różniące się od szarego motłochu, którym nie przyświeca łatwizna i nie po drodze im na skróty z karierowiczami, lizusami, samozwańczymi europejczykami ani durniami.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka