Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
819
BLOG

Dom w ruinie

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Polityka Obserwuj notkę 53

        Nepomucen Szeląg nie miał ostatnio najlepszego humoru. Niby wszystko w jego życiu układało się pomyślnie, ba, w pracy nawet bardzo, bo ominęły go redukcje etatów, natomiast w domu, choć tylko dobrze, to fakt ten jak raz Nepomucenowi snu z oka nie spędzał. Zresztą czemu miałby spędzać, skoro wiedziona już tylko obowiązkiem małżeńskim żona, czym gardzić przecież nie należało, mimo iż skąpiła dawnych uczuć i namietności, nadal szczodra była w ciele, tym bardziej że coraz obszerniejszym, pozwalając mu usnąć nawet w trakcie. Syn też nie sprawiał kłopotów i w rok po ukończeniu z wyróznieniem matematyki na UW podjął pracę starszego kasjera w pobliskiej Biedronce. Czyli blisko, oszczędnie, głównie z wydatkami, a i perspektywicznie, jeśli wziąć pod uwagę fakt, że władze państwa uhonorowały dyrektora tej zasłużonej dla rozwoju polskiej demokracji placówki Orderem Zasługi. Bo kto wie, skoro dziś tylko Krzyżem Kawalerskim, to może już jutro Krzyżem Wielkim, myślał nie bez dumy o synu Nepomucen. Nie ma co narzekać – dobrze chłopak trafił.

         Był też Szeląg człowiekim oszczędnym, ale nie do przesady. Owszem, ciął koszty, ale tam, gdzie ciąć należało. Na przykład stał się zwolennikiem teorii  głoszącej, że goście to wydatki. Z tego powodu stał się nie żeby zaraz mizantropem, ale coś tak jakby. No i na dodatek ludzie zaczęli go unikać, nie zapraszając do siebie, czego nie rozumial i miał im za złe. I słusznie, bo przecież obraził się nie na ludzi, tylko na gości, a  sam w gości chodzić lubił.  Ta cokolwiek niezrozumiała sytuacja irytowała go do momentu, gdy nie wytłumaczył sobie, że jego postawa stała się zapewne wyznacznikiem nowej mody, co nie tylko wyciszyło jego frustracje, ale nawet dało poczucie społecznej ważności. Czy było coś w tym złego? Ależ skąd, wykluczone, tym bardziej że z telewizora Nepomucen dowiedział się o podobnych postawach dominujących w Ameryce. A skoro w Ameryce, to on, Szeląg, jest tylko o krok za niedościgłym wzorcem i dalej będzie rozwijał demokrację, choć całe szczęście, że bez Murzynów. Tu z wdziecznością spojrzał na wiszący na ścianie święty obrazek, dziękując Bogu, że jego kraj nie leży w obszarze zbierania bawełny i trzciny cukrowej. Historycznie wystarczali mu Żydzi i dwa grzby w barszczu byłyby przesadą.

         Wracając jednak do nepomucynowej teorii oszczędnośći, trzeba powiedzieć, że choć Szeląg ciął wydatki na zbytki, to niezbyt konsekwentnie. Tak przynajmniej wyglądałoby to na pierwszy rzut oka, ale w jego działaniu była pewna zasada. Polegała ona na tym, że nożyce chlastały wydatki po stronie niewidocznej dla sąsiedzkiego otoczenia i wzroku innych ludzi, wręcz zacinając się dopiero po stronie widocznej. W praktyce wyglądało to tak, że z chwilą, gdy sąsiad mieszkający po drugiej stronie ulicy kupił telewizor z płaskim ekranem, stawiając go w pokoju tak jakoś bardziej dla Nepomucena niż dla siebie, ten kazał rodzinie wieczorem zasłaniać okna. I ze wstydu nad swoją elektroniczną chudobą, i na złość podłemu sąsiadowi. A kiedy wziął pożyczkę i sam kupił, wtedy odwrotnie - zabronił zasłaniać. Przez moment zastanawiał się nawet, czy nie wstawić telewizora  tuż przy framugach, frontem do ulicy, jednak oglądanie odbicia w oknie nie dawało zbytniej satysfacji. Podobnie było z żywnością. Z wędlin kupowano na przykład polędwicę i salceson. Tę pierwszą jadano w kanapkach w pracy, a cwaniaka w domu i nikt z tego powodu nie narzekał. Zresztą sama polędwica szybko by się znudziła.

         Skoro już wspomnieliśmy o pożyczce, to opis Nepomucena nie byłyby pełny, gdybyśmy przeoczyli fakt, iż jedynym jego prawdziwym przyjacielem, który do tej pory go nie zawiódł, i któremu Nepomucen wiernie rewanżował uczucia wraz z odsetkami, był… bank. To jemu zawdzięczał pobudowanie domu, kupno samochodu i mebli, a nawet wyjazd do Egiptu. Był też bank jedynym znajomym tak uparcie, konsekwentnie, regularnie i często prowadzącym z nim korespondencję. Zawsze merytoryczną, na ogół miłą, a jeśli nie stroniącą czasem od pogróżek, to w prawdziwie ojcowskim stylu, w trosce o interesy Nepomucena, a nie swoje własne.

         I tak oto żył sobie Szelag w swoim kredytowym świecie, do którego zdążył już przywyknąć, bo nie miał innego wyjścia. Ale przywyczaił się i nie narzekał. - Niech narzekają frankowicze – pocieszał się informacjami o przejawiających samobójcze myśli nieudacznikach, którzy chcieli przecwanić największych cwaniaków, a każda wiadomośc o wzroście kursu szwajcarskiego franka owocowała jego zwiększonym szacunkiem dla siebie i własnej przezorności.

         Można zatem uznać, że gdy życie Neopomucen Szeląga ustablizowało się całkiem znośnie na etapie pomiędzy lękiem przed zaciągnięciem kolejnej pożyczki, a lękiem przed jej niespłaceniem, czyli stało się wypadkową jego strachów, z którą dało się jednak jakoś egzystować, ni stąd, ni zowąd doszedł mu kolejny problem, bo oto od pewnego czasu na temat jego domu zaczęły krążyć dziwne opinie. I wcale nie chodzi o to, że złe. Nie, chodzi o to, że i złe, i dobre, znaczy diametralnie różne. Wiadomo, ludzie w oczy potrafią schlebiać, a za plecami obmówią, ale żeby otwarcie głosić tak skandalicznie przeciwstawne sądy – tego się nie spodziewał. I teraz, tak jak od wielu dni, gdy doszły do niego po raz pierwszy wspomniane głosy, zaraz po kolejnych oględzinach posesji i budynku zasiadł Nepomucen w ulubionym fotelu, z papierosem i kawą plujką – reliktami przeszłej epoki, przy których jak mu się wydawało myślał najbardziej efektywnie. No a myśli miał niewesołe, choć nie z powodu, że znalazł cokolwiek złego w stanie chałupy i ogrodu pociętego nitkami asfaltowycych ścieżek, co skłaniałoby ludzi do nazywania domu riuną, bo nie znalazł. Podobnie jak nic nie świadczyło o tym, że dom jest wyjątkowo piękny, co wypełniałoby  właściciela zasłużoną dumą. Ot standardowa nowobogacko-zapożyczona przeciętność, jakich w jego dzielnicy wiele, kontrastująca czerwienią dachówki z błękitem nieba, co było w domu najwspanialsze. To jednak za mało, by mówić o pięknie. Ale i o ruinie w żadnym wypadku.

         Jednak im częściej dochodziły do Nepomucena odmienne opinie, tym bardziej sam już nie wiedział czego jest właścicielem. I popadał w stres. A przecież to ważne, bo czy jest sens płacić wciąż tak wiele za ruinę, wyrzekając się dla niej spokoju i beztroski? No nie ma. Jeśli człowiek się zapożycza, to dlatego, by osiągnąć godny standard życia, nawet za cenę pewnych obaw, a nawet lęków, a ten do ruiny nie pasuje. Chyba że Nepomucen nie jest w stanie ocenić, co jest ruiną, a co nie, bo i tak może być, zwłaszcza że wszystko ma swój względny status. Przcież przy domach z dalekiego obrzeża miasta, z kortami, basenami i ogrodami pielęgnowanymi przez zatrudnianych fachowców, jego chałupa jest niczym innym, jak smętną dziuplą. Natomiast przy dziuplach blokowisk i komunalnych nor reczywiście urasta do miana pięknego domu. Jak zatem realnie patrzeć i oceniać swoją własność? – tu już jej właściciel gubił się w domysłach, choć jeszcze do niedawna wiedział. Ba, w zestawieniu z okoliczną biedą czasem nawet wyniośle wiedział.

         Poza tym pozorny spokój, w który wprowadzał się Nepomucen, żyjąc na tak zwanym styku spowodowanym oficjalnie zerowym bilansowaniem się miesięcznych przychodów i wydatków, gdzieś prysł. Tym bardziej że ów styk był mitem, albowiem Szeląg w momentach kryzysowych lub wciąż zachciankowych dofinansowywał się pożyczkami zaciaganymi od rodziny, na które z chwilą sprzedaży swojej części ojcowizny nie miał pokrycia. I choć zaczynały dochodzić go powoli złowrogie pochrumkiwania niezadowlonych braci, sióstr i szwagrów, którym Nepomucen nie spłacił jeszcze grosza, to wyrobił w sobie dziwne przekonanie o hierarchii ważności swoich wierzycieli. A według tej na samej górze był bank, później zaś długo, długo nic. Nic, czyli rozpływająca się w w dziwnym, lekko zamglonym kolorycie moralnej odpowiedzialności rodzina. Tymczasowo jedynie moralnej, ale poki co to mu wystarczało i dawało chwilową gwarancję bezkarności. To znaczy nie zamierzał ich nie spłacać, ale miał swoje preferencje, którym sprzyjała wspomniena okoliczność.

         Jak zatem ma się rzecz z domem Nepomucyna Szeląga? Czy jest ruiną, jak mówią jedni, czy pięknym budynkiem, jak równie uparcie twierdzą inni, bo on sam pogubił się już w domysłach? A to tym bardziej kuriozalna historia, że w ogóle można było zasiać w człowieku aż taką niepewność odnoszącą się do rzeczy i zjawisk przecież oczywistych. I aż dziw bierze, że w tym sporze wewnętrznym toczącym się w duszy Nepomucyna, i tym rozgorzałym pomiędzy grającymi na jego uczuciach ludziach wystawiających zupełnie różne i durne świadectwa prawdzie, nie znalazła się jedna opinia trafiająca w dziesiątkę.

         Nie znam się na domach, ot może tak samo, jak inni nieeksperci, jednak wiem jedno. Otóż bez względu na fakt, czy nieruchomość będąca nie tyle własnością, ale pozostająca w posiadaniu Nepomucena jest ruiną, czy nie, to on jest już niemal bankrutem żyjącym w długach i faktycznie pozbawionym możliwości zwrotu zaciągniętych pożyczek.

        - No ale wciąż ma dom - ktoś powie. I co z tego, skoro nie wart złamenego szeląga, bo jego urok wznosi się na fundamentach z niespłacalnych kredytów.         

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka