Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
321
BLOG

Dobra zmiana

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Polityka Obserwuj notkę 12

        Tego dnia, choć nie warto zgadywać dokładnie kiedy, bo to przecież nieważne, Nepomucen Szeląg przeżywał dziwne rozdrażnienie a zarazem coś, co można by określić mianem zawodu. A tak, właśnie tak – zawodu. Nawiasem mówiąc, nie jakiegoś nieistotnego, którym może być na przykład zawód miłosny, ewentualnie zawód polityka, zwłaszcza polskiego. Nie, skala emocji targających Nepomucenem, choć wciąż nie wiedzieć czemu, wskazywała na zawód aż życiowy, przy czym już samo słówko wskazuje, że mamy do czynienia z przypadkiem poważnym, rzekłbym nawet, iż takim wyższego rzędu. I nie stało się to dziś, teraz, bo czuł, że kłująca go atmosfera przeszywającego rozżalenia towarzyszy mu od wielu dni. A co gorsza, nie tylko towarzyszy, ale na dodatek narasta. Jednak co lub kto był powodem dziwnego stanu jego duszy, tego Nepomucen jeszcze nie wiedział. Ba, nawet się nie domyślał, a to głównie dlatego, że mimo wspomnianego nastroju ogólnie, znaczy w zarysach jego jestestwa wciąż było mu dobrze. Dobrze, ale nie żeby zaraz wspaniale, albowiem nie należał do tych szczęściarzy, którym udało się bezkarnie ukraść pierwszy milion lub otrzymać w prezencie równie okrągłą sumę od swojego rodzica.

         Tu ustalmy, że o ile cokolwiek w życiu Szeląg sobie przywłaszczył, to jeszcze w okresie peerelowskim kilka rolek papieru toaletowego wyniesionego z pracy, trochę kupionej od złodziei benzyny i funkcyjny długopis, zresztą w roztargnieniu zabrany z biurka. A jeśli odziedziczył coś po ojcu, to oprócz drobnych przedmiotów domowego użytku jeszcze uczciwość w wydaniu socjalistycznym, która mimo że jakościowo gorsza od uczciwości zwykłej, nie wspominając już słowem o naduczciwości katolickiej, w obecnych czasach nawet w tej niedoskonałej wersji stała się kulą u nogi przedsiebiorczości i rozwoju. Były w tym jednak i pewne plusy, bo gdyby zachciało mu się pojechać do Wiednia i tam bez powodu dokonać żywota, to umarłby naprawdę przypadkowo, a nie przypadkowo na niby, przy czym słowo niby odnosi się rzecz jasna do przypadku, nie zaś do faktu zejścia. No a przecież naturalność śmierci zawsze była w modzie i marzeniach, zwłaszcza w czasach niepewnych i ciężkich, wyłączając z tej ogólnej zasady okresy uniesień, gdy nad Wisłą z łatwością przebijała ją trójką z religijnoojczyźnianego rozdania, wykładana na stół w wersji Bóg, Honor i Ojczyzna. Na a gdy się nie udawało, wtedy trójkę chowano na powrót do rękawa w oczekiwaniu na kolejną, lepszą może okazję, grając w międzyczasie dla wytchnienia full lojalność wobec władzy.

         Jak każdego dnia tak i dziś, zaraz po obiedzie, siedział Nepomucen w swoim fotelu przed telewizorem, paląc i delektując się kawą plujką. Siedział no i oczywiście myślał, a lubił, bo siedzenie go relaksowało, zwłaszcza to podpatrywane u młodszej koleżanki z pracy, agresywnie wszędobylskie, szczególnie w jego świadomości i czyniące go na powrót teoretycznie jurnym. Natomiast nie myśleć nie potrafił i tu miał pecha. Ale że myślenie jest zajęciem całkowicie nieodpłatnym, a dodatkowo pozbawionym wszelkiej odpowiedzialności, jeśli tylko nie kończy go proces decyzyjny, wybaczał naturze ten drobbny dyskomfort bytu. Natomiast co do decyzji - te pozostawiał żonie i jak sam się zapewniał miało to miejsce głównie w sprawach błahych, takich jak kupno domu czy smochodu, albo praktycznie nieistotnych, do których zaliczał oddanie głosu z konkretnym żoninym wskazaniem, w demokratycznych wyborach.

         Tak więc siedział i zastanawiał się, skąd u niego to uczucie zawodu, gdy raptem z telewji, której nie słuchał i nie oglądał, bo wyłączył ją wewnetrznie na potrzeby myślenia, dobiegł go jakby z oddali nie wiedzieć czemu znany mu kobiecy głos, zapewniający o dobrej zmianie dla Polski. I wtedy…

         - Ach , kurwa, no tak, teraz już wiem – wykrzyknął Nepomucen, ale tylko w myślach, by jego odkrycie, znaczy iż coś wie, nie doszło przypadkiem do żony, która w sposób dla niego bolesny odniosłaby się powiedzmy że sceptycznie do tego typu sensacji.        

         Tak, no jasne, wyborcza rzeczywistość na okrągło karmiła go słowem dobry, doklejanym do wszystkiego, co oznaczało skręt w kierunku świetlanej przyszłości. Dobrzy kandydaci, dobry rząd, podejmowanie dobrych decyzji, dobrzy ministrowie, dobre oferty dla społeczeństwa, dobre reformy, dobre pomysły, a ta cała mająca spłynąć na kraj dobroć, bo niedobrego by nie zachwalali, miała zaistnieć w ramach dobrej zmiany właśnie. I nieważne, że wszystko, co dobre, szybko się kończy, z którego to powodu Nepomucen nie dawał więcej jak dwa, może w porywach społecznego ospania i mniejszej skuteczności skompromitowanej propagandy trzy lata erze powszechnej dobroci. Istotne, że po ośmiu latach polityki miłości i ciepłej wody w kranie, z której Szeląg wraz z rodziną przez pewien czas cieszyli się jak dzieci, przynajmniej hasłowo nie zastępował jej gorszy okres. A zatem podobnie jak przed laty tak i dziś będą oczekiwali manny z nieba, uśmiechając się do telewizyjnych gości z nowego rozdania niczym głupi do bateryjki.

         No ale skoro rzekome kolejne dobre zmiany czekały ten kraj, to czy nie warto samemu, w ramach małych reform, przemeblować się troszeczkę? Wiadomo, warto. Sęk tylko w tym, że Nepomucen nie wiedział jak i za ile, a co stanowiło właśnie powód życiowego zawodu, który przedtem tylko wyczuwał, a teraz zrozumiał. Bo co miałby zmienić? Ładniejszy nie będzie, zdrowszy też nie, podróżować nie zacznie, bo nie ma za co, nie przebuduje domu w modnym stylu, o czym marzy się jego szanownej małżonce, bo raz, że urząd miasta nie wyrazi zgody, a dwa dlatego, że bank nie udzieli mu dalszej pożyczki. Poza tym nie zmieni pracy, gdyż nie znajdzie innej, podobnie żona, nie mówiąc już o synu, który jako magister matematyki postanowił zamienić posadę kasjera w miejscowej Biedronce na zmywak w Londynie. A Londyn wiadomo - nobilituje. Ba, nawet na instalację systemu alarmowego zabezpieczającego przez włamaniem i ostrzegającego o pożarze musieli zapożyczyć się u wujostwa, natomiast pieniądze na budowę kamiennej ścieżki, asfaltowego podjazdu do garażu i altany oraz remont szamba wyprosili od teściów. Ci jednak mają dziwny zwyczaj wspierać tylko częścią potrzebnej sumy, zmuszając w ramach ćwiczenia zaradności własnej do załatwiania w innym miejscu reszty brakujacej kwoty. W innym miejscu, bo sami nie mieli, więc wypraszali u pozostałych członków rodziny.

         I tak oto hasło dobrej zmiany, które atakowało go każego dnia i podświadomie psuło humor, ostatecznie uzmysłowiło Nepomucenowi beznadziejność własnej sytuacji, uniemożliwiającej mu indywidualne odnalezienie się w nurcie zapowiadanych przemian. Dobrych przemian, które miały odmienić mu życie. No ale z drugiej strony po co odmieniać, skoro siedząc przez osiem lat w tym samym fotelu, popijając kawę plujkę i ćmiąc papieros za papierosem, Szeląg nie odczuwał takiej potrzeby? Dlaczego więc miałby cokolwiek radykalnie usprawniać, majstrować w swoim i tak już mocno skomplikowanym życiu, jeżeli nie ma nawet narzędzi, a poza tym nie stać go na ewentualne psucie? Czy od tego przybędzie ciepłej wody w kranie? Nie. Czy fakt aresztowania skorumpowanego prezesa banku zmieni stan jego zadłużenia na tamtejszych kontach? Też nie. Czy urząd miasta wyda mu zezwolenie na przebudowę domu, gdyby nawet znalazł na to środki? A skąd, urząd czeka aż Nepomucen tak się zadłuży, że wszystko straci, a wtedy i bank, i urząd zajmą się wykorzystaniem jego domu i działki. To przecież mówiąc bardzo ogólnie aktualna sytuacja, w której się znalazł, określa mu życiowe możliwości, bo te w żadnym stopniu nie zależą od jego ambicji czy woli dokonania przemian, nawet gdyby nie były dobre, ale nawet najlepsze.

         Hm, co zatem może zrobić, żeby chociaż jego wnukom było lepiej. Dobrze coś zacząć? Być może to jest odpowiedź, tylko co? A poza tym powinien poprawić swój wizerunek u potomnych, choć syn nie da się już na to nabrać. Na przykład tak jak robi to żona, która już teraz w trosce o przyszłe wnuki zmienia zdjęcia w rodzinnych albumach, wyrzucając te peerelowskie, z odznaczanymi rodzicami i pociotami, wspierającymi za mieszkania i awanse władzę ludową i zastepuje je fotkami pradziadka w legionowym mundurze i stryjka z AK, trzymanymi od lat na strychu. Oczywiście tych pierwszych nie wyrzuca, bo nie wiadomo kiedy znów się przydadzą. To taka rodzinna polityka historyczna. Przedtem poszukiwali dowodu na obecność nazwiska w Yad Vashem, choć i teraz to nie zaszkodzi, dziś natomiast oddaliby Order Budowniczych Polski Ludowej przyrodniego brata ojca żony za dowód dochowania się w familii jednego biskupa. Oczywiście takiego wolnego od podejrzeń.

         Co jeszcze? Nepomucen popadł w zamyślenie, ktore po dłuższych wysiłkach wydało owoce. No tak, ta nowa z pracy, młodsza od niego, co tak agresywnie kręci mu przed oczyma tyłkiem, niezła laska jest. Może by więc?... Nie, nigdy dotąd nie zdradził żony, choć i nie zastanawiał się, jak sprawy wyglądają w odwrotnym kierunku. Zresztą prawda mogłaby popsuć świat Nepomucena, więc nigdy nie był nią bliżej zainteresowany. Ale teraz ta kobieta… No cóż, nic nie szkodzi zaszaleć. Przecież to też może być jakaś dobra zmiana, którą w życiu warto wygospodarować. A w każdym razie taka w zasięgu jego skromnych możliwości. I co ważne nikt jeszcze z powodu chędożenia, no może poza Egipcjaninem Sinuhe, nie popadł w ruinę.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka