Kominy Przed I Po Przeróbce
Kominy Przed I Po Przeróbce
Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
637
BLOG

Noworoczne bezalkoholowe refleksje

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Polityka Obserwuj notkę 108

        Choć zatrzasnęliśmy za sobą drzwi dzielące nas od 2015 roku, to wbrew optymizmowi głupawo-życzeniowych nawyków, jakie wraz z alkoholem jedynie wyciszają a nie kończą w nas niesmak, irytację i lęki minionych dni, niemiłe wydarzenia i tak odnajdą swoja kontynuację, zapisując się na kartach nowego kalendarza. Czyli działa to trochę podobnie do ucieczki z szaletu, z którego wbrew własnej woli zabieramy niechciane zapachy, a kiedy już wydaje się nam, że jest OK, życie przypomina, iż ponownie musimy tam zajrzeć. Niesympatyczne? A jakże, ale na tym właśnie polega życie, a jego smaki, woń i barwy tylko wtedy krzepią jako piękne i pożądane, gdy pozytywnie różnią sie od tych niemiłych i dołujących. Ale żeby tak się stało, musimy mieć skalę porównawczą, czyli przeżyć doświadczenia nie zawsze sympatyczne, mające na ogół charakter cykliczny.

         Dlatego nowy rok nie ustrzeże nas przed zalewową emigracyjną falą obcych, zwanych z angielska aliens, choć nieprawdą jest jakoby ci mieli wobec nas złe zamiary i wyróżniali się zielonym kolorem skóry. To mylne  i głęboko niesprawiedliwe widzenie świata, takie samo jak w przypadku typowego peeselowca, który niby też jest zielony, a de facto w swoim naturalnym skorumpowaniu bury. No więc nie, nasi przyszli goście bywają lekko śniadzi, a czasem nawet bardziej niż trochę, natomiast kolor zielony stał się symbolem ich religii, którą są – w pewnych dawkach i sytuacjach – mniej lub bardziej zainfekowani. Jeśli mniej, wtedy ich głos kończy się na oskarżeniach i żądaniach, jeśli więcej – żądania przeplatają semtexem i kałachem lub czymkolwiek, co bardziej niż słowo spełnia rolę przekonującego argumentu, w tym i wypełnionym pasażerami odrzutowym liniowcem lub składem metra. Bo w życiu już tak ustalono, choć nie wiem kto i dlaczego przyłożył do tego łapę, że na początku jest zawsze słowo, ale i na końcu też, tyle tylko, że na początku jest to, załóżmy, słowo św. Dominika, a na końcu – dominikańskiego psa Torquemady.

         I tak oto, posługując się modnym, bo niemal ekumenicznym przesłaniem i traktując moralność każdej z wiar w sposób symboliczno-uniwersalny, udowodniliśmy właśnie, że religiny bilans dobra i zła wychodzi na zero. Przy czym w islamie też, tylko że jednak ze wskazaniem na zło, co w podejściu jest może mało polityczne, jednak do bólu rozrywanych detonacjami ciał prawdziwe.

         Ale nie martwmy się drobiazgami – nasi drodzy goście nie będą się wiele od nas róźnić, bo tak jak my nie traktujemy ich jak swoich, tak i oni całkiem podobnie potraktują nas, co analogicznie jak w przypadku Żydów przyczyni się kiedyś do dość swoiście pojmowanej dziejowej wspólnoty losów.

         Sęk tylko w tym, że aby z nami zamieszkać, te ileś tysięcy muzułmanów - bo do końca nadal nie wiadomo ilu - musi najpierw do nas przyjechać, jesli nawet nie zwalić się nam na łeb. Ale oni nie chcą, ba, tak bardzo nie chcą, że być może z rajchu trzeba będzie dowozić ich w zamkniętych od zewnątrz towarowych wagonach, zwanych niegdyś bydlęcymi, co powtórzyć się nie może. To znaczy nie to nie może, żeby ich przewozić, tylko żeby używać wspomnianej nazwy. Oczywiście cała operacja dostarczenia nam islamu w wersji wciąż żywej jest technicznie możliwa, zwłaszcza że naszym zachodnim sąsiadom nie można odmówić doświadczenia w organizacji podobnych transportów. A dopóki kwestii technicznych nie omawiali w willi w Wannsee, włos z głowy bilskowschodnich gości spaść nie powinien.

         Ustalmy więc, że nic nie wskazuje, by rok 2016 jako kolejny nie przemieszczał się w czasie i europejskiej przestrzeni pod hasłem: ,,Jadą goście, jadą”. Nie będzie więc ani symbolicznego Poitiers, ani Wiednia. I jeśli mógłbym cokolwiek poradzic pisowskim włodarzom, choć nie wygląda na to, że ci długo utrzymają się u władzy, a w takim przypadku jakimkolwiek innym, by wybierając miejsca osiedlania migrantów skupiali się na dawnych zindustrializowanych obszarach, oznaczonych ostańcami dumnych niegdyś zakładów. A wtedy nic tak nie odmieni oblicza ziemi, tej ziemi, jak głos muezzina dobiegający z dawnych fabrycznych kominów, od dziś z łatwośćia przerabianych na strzeliste minarety.

         Dobrze, to tyle w temacie: ,,Gośc w dom, Allah w dom i bomba u płotu”. A teraz… Właśnie, teraz, jako że wspomniałem wyżej o przewidywalnych losach pisowskiej władzy, jej słów kilka chciałbym poświęcić. Rok 2016 może stać się bowiem złowieszczą powtórką roku 1732, naznaczającego karty polskiej historii traktatem Leowenwolda - pierwszym oficjalnym porozumieniem trójki przyszłych zaborców, ingerujących wtedy w suwerenne sprawy naszego kraju. I choć Rosję z obecnych działań należy wykluczyć, nie zmienia to wcale faktu, iż same nieprzychylne naszemu państwu pochrumkiwania z Brukseli są dostatecznym zagrożeniem. Czego? Ano polskiej demokracji właśnie, będącej z kolei śmiertelmnym zagrożeniem dla innej demokracji, o którą walczą PO, Nowoczesna, kułacy z PSL oraz kawiorowe lewice Nowackiej i Zandberga. Jak to rozumieć, jak oddzielić demokrację od demokracji - takiej samej czy może gorszej? A może jednak lepszej? No cóż, to zależy. W każdym razie mówiąc o demokracji musimy pilnie patrzeć komu ta służy, czyli kto posiłkuje się w niej większą łyżka podczas spijania przysłowiowej śmietany.

         Jeśli dziś opozycja nie tylko angażuje ulice, ale nawet inne państwa do walki z rządem, wskazując go jako winowajcę ataku na demokrację, to nie dodaje, że to jest ich demokracja. A ta, to nic innego, jak sprawdzony od lat układ wzajemnych powiązań, opłacanych synekurami i państwowymi kontraktami, podtrzymujący partyjne władztwo i gotowy sprzedać wszystko wszystkim – od zegarka po Pendolino -  byle nie tylko zarobić, ale i utrzymać się przy władzy. Zatem sprzedać nawet obcym co tylko zechcą, aby ci wspomogli, gdy nadejdzie taka potrzeba. No i nadeszła wraz z przegranymi przez układ wyborami.

         Natomiast demokracja pisowska w swoich zamiarach poszerza liczbę beneficjentów o obywateli pozostających dotychczas poza sferą partyjnych przywilejów, ba, wręcz zakłada likwidacje tych ostatnich. Dodatkowo, co zakłóca spokojne życie zachodnim ideologom wynarodowiania – głównie w imię łatwego łupienia a potem połykania maluczkich -  PiS przeplata hasła demokracji przywołanymi wydawałoby się z niebytu interesami narodowymi, starając się przywrócić więzy grupowej tożsamości. Czy są to tylko hasła przykrywające partyjną zachłanność władzy i jej przywilejów? Zobaczymy, choć ryzykowna, mogąca się zakończyć utratą wszystkiego gra rządu, parlamentu i prezydenta zaprzecza takim podejrzeniom.

         Jednak żeby tego dokonać, PiS musiał najpierw uderzyć w Trybunał Konstytucyjny i media publiczne, aby rozbić bastiony cementujące władzę dotychczasowej kliki. Inaczej jego rządy ograniczałyby się do prób przemian państwa, torpedowanych skutecznie przez opozycję właśnie przy pomocy Trybunału i mediów. Ten z dawnych prawicowych sympatyków,  który tego nie rozumie i zarzuca pisowcom łamanie cywilizowanych zasad, jest po prostu idiotą, jak niejaki spijacz sikaczy i autor rozkracznych światopoglądowo tekstów Robert Mazurek, czy jeszcze bardziej ostatnio nijaka Jadwiga Staniszkis. Oni, biedacy, nie nauczyli się, że nie należy policzkować obywatela-troglodyty uzbrojonego w orczyk, bo raz, że robi się śmiesznie, a dwa - że śmietrtelnie niebezpiecznie. Dlatego najlepiej przeciągnąć go na dzień dobry po plecach sztachetą – taką z niewyjętymi gwoździami.

         Jeśli PiS wygra starcie wewnętrzne, albo co bardzo prawdopodobne – doprowadzi do politycznego pata, to i tak przegra je z Unią, która pod płaszczykiem obrony polskiej demokracji skutecznie zadba o interesy międzynarodowej finasjery, niemieckiego przemysłu i dalekowzrocznych, ekspansywnych zamierzeń Berlina. A środków nacisku ma dostatecznie wiele, by złamać lokatorów tegokraju i sprowokować ich nawet do siłowej zmiany własnych rządów. Niestety, ale rosyjskiej dumy, woli przetrwania oraz identyfikacji z przywódcamii to my nie mamy.

         Jest jednak nadzieja, że PiS utrzyma władzę w roku 2018 i być może na to liczy Kaczyński. Stanie się to wtedy, gdy Amerykanie uznają, że zabezpiecza on lepiej ich interesy w obszarze Europy Środkowej od dotychczasowych rządów proniemieckich puppetów, z Tuskiem i Sikorskim na czele lub podobnych im miernot. Oczywiście będą na to miały wpływ tegoroczne wybory w Ameryce oraz rozwój stosunków USA – Rosja, ale mała szansa istnieje.

         Hm, sęk tylko w tym, jak mała. Bo jak powiedział pewien polski lekarz mojej znajomej – prawdopodobieństwo wyleczenia jej starej matki jest niewielkie, a terapia tak droga, że nie widzi powodu, aby przyszłością chorej głowę sobie zawracać.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka