Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
1114
BLOG

Z Zarembą do kina

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Kultura Obserwuj notkę 193

        Lubię czytywać przemyślenia Piotra Zaremby, jednak pod warunkiem, że nie przynudza, co mu się czasem zdarza. No i jeszcze wtedy, gdy pisze do rzeczy. To znaczy nie w tygodniku ,,Do Rzeczy”, albowiem znany prawicowy dziennikarz jest wice-naczelnym równie prawicowego jak on sam magazynu ,,wSieci”, gdzie rzecz jasna publikuje się wyłącznie prawicowe spojrzenie na świat, choć nie prawackie, jak to się ma z ,,Gazetą Polską”. Poza tym czytanie Zaremby jest przystępniejszą formą poznawania jego opinii, w przeciwieństwie do artykułowania ich przez autora w radio i telewizji, gdzie bywa - zwłaszcza w chwilach emocji - trudniejszy w odbiorze. Ale nie dlatego, że wzrokowcom ciężko nadążać za meandrami jego myśli, tylko że wymowa Zaremby stanowi jakby efekt skrzyżowania szczerbatej Anki Puliemiotnicy z jej karabinem maszynowym. A to powoduje, że plujący seriami dziennikarz jest równie mało zrozumiały, co Tadeusza Mazowiecki. O ile jednak z Mazowieckim był ten kłopot, że gdy wymamlał z siebie kolejne słowo, człowiek zapominał poprzednie, gubiąc przy okazji sens całej wypowiedzi, o tyle ścigający się z czasem pan Piotr przeciwnie - potrafi skumulować seplenione niekiedy słowa w trudną w odbiorze papkę.

         Zaraz, ale o czym to ja chciałem pisać, bo tak sie rozgadałem… Aha, już wiem. Otóż jak wszystkim wiadomo jest Zaremba wielkim znawcą polskiej sceny politycznej oraz amerykańskich dziejów. Ale to nie koniec – tyle to i inni potrafią, zwłaszcza jeśli ukończyli historię. Dlatego dla urozmaicenia swojego wizerunku pan Piotr postanowił zakotwiczyć dodatkowe zainteresowania w sferze kultury i sztuki, pisując felietony poświęcone teatrowi, telewizji i kinu, a to stawia go wyżej od na przykład Cezarego Gmyza, z którym można pogadać wyłącznie o gotowaniu trotylu, spisków służb oraz podsłuchów, a niekiedy i karpia, wczesniej czyszczonego i ćwiartowanego czymś, co przypomina tasak.

         No i właśnie w przedostatnim magazynie ,,wSieci” nasz bohater napisał krótki felieton, oddający cześć zmarłemu niedawno brytyjskiemu aktorowi Alanowi Rickmanowi. Piszę o tym, bo jest w tym tekście coś dziwnego, ba, nawet niepokojącego, a zarazem również coś, co wprawia w zakłopotanie. Oto w całym panegiryku padają tylko trzy tytuły filmów: ,,Dogma’, ,,Robin Hood: książę złodziei” i ,,Harry Potter”. Trzy na pięćdziesiąt jeden, w których aktor zagrał. I tu powiedzmy szczerze, że różnych filmów – wybitnych, bardzo dobrych, dobrych i zwykłych szmir, w których Rickmam, wbrew pośmiertnym opowieściom będący niezwykle trudnym i kapryśnym człowiekiem, jakby ostentacyjnie tylko występował, zamiast próbować coś stworzyć. Nawet wtedy, gdy scenariusz i otoczenie nie sprzyjały artystycznym ambicjom. No ale nie on jeden, bo patrząc na obecne produkcje z udziałem Roberta De Niro aż trudno uwierzyć, że ten sam człowiek grał kiedyś w ,,Taksówkarzu” , ,,Wściekłym byku” czy ,,Ojcu chrzestnym”.

         Jednak nawet nie to mnie zdziwiło, ale poświęcenie niemal połowy tekstu roli profesora Severusa Snape’a, którą Rickman zagrał w tasiemcu o Harrym Potterze – z początku nawet zajmującej wyobraźnię, a z odcinka na odcinek coraz nudniejszej i głupszej historyjce, jaką Joanne Rowling wymyślała na zamówienie, motywowana gigantycznymi honorariami. Wspominając film, powiedzmy szczerze, że to, co ludzi przyciągało do ekranu, to nie miałkość bajecznej fabuły czy poza niektórymi wyjątkami mizerna gra wykonawców, tylko głównie efekty specjalne napęczniałej tajemniczością akcji. Natomiast rzekoma filozoficzna i psychologiczna głębia była dorabiana medialnie na potrzeby pseudointeligentów, by ci nie wstydzili się podziwiać wyssanej z brudnego palucha bzdury.

         No więc jeśli Zaremba wybrał ten właśnie film dla udowodnienia aktorskiegio geniuszu Rickmana, który stworzył tam dobrą rolę na potrzeby rowlingowych bredni, a na dodatek wsparł się dwoma wspomnianymi tytułami, to znaczy, że albo nie pamięta, albo w ogóle nie widział perełek w wykonaiu aktora, takich jak ,,Rasputin”, Zimowy gość” czy ,,Michael Collins”. A przede wszystkim ,,Głęboko, prawdziwie, do szaleństwa”, w którym razem z Juliet Stevenson stworzyli jedne z najwybitniejszych kreacji kina końca dwudziestego wieku.        

         Na szczęście dla Zaremby jego wina rozmywa się nieco w nagminnie wręcz powtarzajcych się po śmierci aktora głosach w prasie zachodniej, w których Rickman również był powszechnie utożsamiany głównie z rolą w ,,Harrym Potterze”. Co innego jednak rozpoznawalność, a co innego dobór ról dla zobrazowania aktorskiego talentu.

         Tak więc na korzyść autora działa zasada, że ignorant wśród ignorantów nie odznacza się niczym szczególnym. Ale co począć, skoro żyjemy w czasach, w których opinie widzów, słuchaczy i czytelników kreuje nierzadko cząstkowa wiedza autorów medialnego przekazu,

         A propos tej historii, przypomina mi się inna - z Aramem Chaczaturianem. Otóż w rozmowie z pewnym dziennikarzem sławny kompozytor stwierdził z uśmiechem, że gdyby wiedział, że będzie rozpoznawany przez świat dzięki tańcu z szablami – fragmentowi baletu ,,Gajane”, nigdy by go nie skomponował. Rzeczywiście, sprowadzanie całej twórczości ormiańskiego mistrza do jednej kompozycji, podobnie jak zasług Alana Rickmana do jednej roli, do tego nie największej i w popularnym, ale nie najwyższych lotów filmie, może irytować. Niestety, w przypadku Rickmana już tylko kinomanów.

         Cóż, mam nadzieje, że w konkurencyjnym tygodniku ,,Do Rzeczy” artykuł o zmarłym aktorze napisze jednak Cezary Gmyz – ten od trotylu, spisków służb i podsłuchów. Zakładając oczywiście, że w kuchni swojego kulinarnego programu posiada telewizor i jednym okiem - by nie stracić palca pod tasakiem, którym porcjuje karpia - oglądał więcej filmów z Rickmanem niż Zaremba.

Zobacz galerię zdjęć:

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura