Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
803
BLOG

Lecholek nacierany Marszałkiem

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 79

        W środę obejrzałem i wysłuchałem dwóch zaiste dziwnych osobników, z których jeden zakłamywał w najlepszym stylu bolszewickiego politruka rzeczywistość, natomiast drugi choć w pełni świadom dokonującej się w jego obecności manipulacji, nie drgnął choćby powieką na znak protestu. A przecież miał ku temu pełne prawo. Prawo w rozumieniu dobrze pojętytch interesów nauki, przestrzegania zasad etyki oraz stania na straży narodowych wartości, by nie tylko zaprzeczyć, ale nawet, nawet... Hm, nie będę podpowiadać, myślę jednak, że mógł zachować się o wiele bardziej zdecydowanie niż dopuszczają to normy prowadzenia dyskusji w środowisku naukowym. Głównie zaś dlatego, że nie istnieje lepszy sposób argumentowania własnych tez w dialogu z akademikiem z bruzdą na czole, choć nie Longchampsa tylko gorzej. A gorzej, bo wskazującą wyrażnie na dokonywaniwe się podziałów wewnętrznych, bazujących na wrodzonym oportunizmie, jak również, o dziwo, zewnetrznych, a z tym i zmian warości użytkowo-politycznej towarzysza profesora. Jak dawna jest ta bruzda, tego nie wiem, a zainteresowanym mogę tylko doradzać motodę izotopowego datowania wieku przedmiotów, w tym i bruzd oczywiście. 

         Telewizyjny program Moniki Olejnik oglądają ludzie spod różnych politycznych wyznań. Ci, którzy jej nienawidzą, robią to po to, by udowodnić sobie, że mają za co, po czym nienawidzą jej jeszcze bardziej. Ci natomiast, którym z uwagi na reprezentowane przez nich światopoglądowe klimaty oraz możliwości intelektualne ,,Kropka nad i“ przechodzi przez rozum z włosem, nie prowokując do myślenia, stają się jej zagorzałymi fanami. Oczywiście ja jestem neutralny, choć tylko z uwagi na fakt, że już większej odrazy do pani redaktor od tej, jaka we mnie od lat drzemie, żywić nie mogę. A to z kolei powoduje, że oglądam jej programy całkowicie bezemocjonalnie, skupiając całą uwagę na treści.

         No i właśnie wczoraj skupiłem ją na profesorze Tomaszu Nałęczu oraz doktorze Piotrze Gontarczyku, którzy omawiali przypadek czarnej wdowy, to znaczy wdowy po czarnym charakterze, jakim był generał Czesław Kiszczak – to chciałem powiedzieć. I wyznam szczerze, że w całej rozmowie zainteresowały mnie dwa jej aspekty. Ale nie agenturalność Wałęsy/Bolka bynajmniej, bo oczywista oczywistośc interesować nie może. Podobnie jak nie powinien dziwić fakt, że w prywatnym posiadaniu dawnego komunistycznego kacyka numer dwa w peerelu znajdowały się od lat zbiory tajnych dokumentów. W normalnym państwie podobny przypadek mógłby szokować, ale skoro jak mawia były minister Sienkiewicz państwo istnieje tylko teoretycznie, a szefowi resortu spraw wewnętrznych należy w tym względzie wierzyć, zatem wyrażanie zdziwienia po prostu nie pasuje.         

         Nie, to co mnie zaskoczyło, choć jeszcze nie w pełni, to sposób obrony LechoBolka, w skrócie Lecholka, przez profesora, który agenturalność Wałęsy przyrównał do agenturalności Józefa Piłsudskiego. No a skoro twórca naszej niepodległości był agentem austriackim, ba, kto wie, może i niemieckim, a to już dobrze ani z walcami Straussa, ani ze sznyclem wiedeńskim się nie kojarzy, i mimo to wskrzesił państwo polskie, to czy w ogóle warto zaglądać mu w papiery? Podobnie z Wałęsą - robił, co musiał, by zmylić przeciwnika, bo groziło mu niebezpieczeństwo, bo miał rodzinę, a mimo to obalił komunizm, mur berliński, może nawet flaszkę wódki z oficerem prowadzącym i do tego słynny płot podczas niezdarnej próby podsadzania go przez esbeków.

         Zresztą słuchając Nałęcza, można dojść do wniosku, że Ziuk miał więcej za uszami, albowiem zarzuca mu się rozkaz likwidacji generała Włodzimierza Zagórskiego, który z racji pracy w wywiadzie Austro-Wegier mógł znać przeszłość Marszałka. Tyle tylko, że jest to domysł powstały w głowach nienawidzących Piłsudskiego wrogów i dla celow propagandowych przez nich rozpowszechniany, którego jednak nikt nie udowodnił. Zatem szermujący poszlakami i faktami w stylu JPP profesor historii naraża się na śmieszność. To znaczy przepraszam, narażałby się, gdyby kierowała nim głupota lub niewiedza, a nie obleśna socjotechniczna premedytacja, z jaką Nałęcz zrównuje zasługi dwóch znanych osób, nastepnie żongluje agenturalnymi wątkami ich życiorysów, by ostatecznie w dorozumieniu wskazać na byłego szefa Solidarności jako moralnie mniej ubabranego, bo nie splamił się zabójstwem, ot co!

         Już samo porównywanie Wałęsy z Piłsudskim jest historycznie nieuczciwe, albowiem miara zaangażowanego przez nich wysiłku, wielkość życiowych wyrzeczeń oraz grożących im następstw, w tym zestawianie działalności opozycyjnej z frontową walką zbrojną, wygląda na brak zachowania należytych proporcji. Nadto celowe nieuzwględnianie możliwości intelektualnych obu postaci jest  niczym innym jak świadomym zrównywaniem osoby Marszałka w dół, a tym samym obniżaniem rangi jego zasług dla idei oswobodzenia Polski. I wszystko po to tylko, by wizerunek Lecholka natrzeć wolnościową legendą żołnierskiego szynela Ziuka. Tak jak naciera się schab czosnkiem, by nim przeszedł. A to podłość i głupota, bo wcale nie o czosnek i schab chodzi. Oto pocierając gówno chlebem, nie neutralizujemy fetoru gówna, natomiast robiąc to odwrotnie – zdecydowanie zmieniamy aromat chleba, choć wszystko i tak zależy od tego, jak mocno ma się nos wyczulony na zapachy.

         Oczywiście prawdą jest, że Józef Piłsudski pozostawił w swoim życiorysie wątek współpracy i z agenturą japońską, i austriacką. Niemniej prawdą jest i to, że nikt go, tak jak Wałęsę, do tego nie nakłaniał, że nie brał za to pieniędzy i nie wydawał swoich kolegów, niszcząc im życie. Nie, to zimna polityczna kalkulacja wyznaczała mu konieczność a zarazem zakres zawieranych porozumień, przy czym motywacją było zawsze osłabienie rosyjskiego zaborcy w celu jego rozbicia i odtworzenia polskiej państwowości.

         Jest to proste jak bruzda na czole profesora Nałęcza, ale czy część siedzącego przed telewizorami motłochu nie przełknie gładko jego rozumowania? Czy nie pobrudzi pamięci Marszałka machinacjami sprytnego Lecholka i jego zauszników? Czy nie wykoślawi społecznego widzenia obrazu Polski?

          I tu jest coś, co mnie naprawdę zaszokowało w olejnikowym programie, a mianowicie kompletny brak reakcji, jakim porażał Gontarczyk. Siedział, gamoń, i nie reagował, a w zasadzie reagował, przytakując profesorowi głową. Jednak nie w tym rzecz, że nie reagował jako historyk nawet, ale jako Polak i przyzwoity człowiek, taki choćby i bez akademickiego szlifu, tylko z okruchem historycznej wiedzy, która wraz z logiką wystarcza do skompromitowania insynuacji Nałęcza. No ale kto wie, może ja za dużo wymagam od doktora nauk humanistycznych w zakresie historii Piotra Gontarczyka.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura