Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
980
BLOG

Rodzinne uzdolnienia

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Społeczeństwo Obserwuj notkę 132

        Są ludzie… Hm, ba, gdyby tylko ludzie - w zasadzie całe grupy zawodowe, wśród których uzdolnienia, jeśli nawet nie wrodzone talenty przechodzą z rodziców na dzieci. To ładnie, prawda? Ładnie i rozsądnie, bo w ten sposób zachowywana zostaje pewna profesjonalna ciągłość a wraz z nią tradycja, no a jak tradycja to i cała subkultura regionu. Poza tym dziedziczona bywa wiedza zawodowa, rzec można iż niemal genetycznie, kierująca już w momencie powstania zygoty całość jej zainteresowań a nawet pragnień w stronę rodzinnie wykonywanej profesji.

         O, na przykład tacy górnicy. Wiadomo, że na Śąsku, w Walii  czy w Pensylwanii profesja ta dopadała nastepujące po sobie pokolenia, obejmując już nie rodziny, ale kolejnymi generacjami całe osady i miasteczka lokalizowane w sąsiedztwie kopalń. Nic to, że pylica, rozedma płuc czy wreszcie stałe zagrożenia życia, za co niejako w rewanżu dobry los fundował michę, norę i o ile starczało sił przed twardym snem – na osłodę jeszcze marzenia. A nie daj Bóg, jeśli odbiegające od normy wyznaczonej górniczym losem, nakazującym kontynuację rodzinnych zdolności, bo wtedy niesłusznych, buntowniczych i być może – tu muszę z odrazą sięgnąć po skompromitowane historią ludzkości słowo - rewolucyjnych nawet. Tym bardziej że jak wspomniałem, przyszłość zostaje wybierana lub dokladniej – ma być wybierana w zgodzie z przypisanymi uzdolnieniami. Dobrze jeśli ochoczo i samodzielnie, a gdyby nawet pod przymusem, głównie życiowych okoliczności, to wtedy też dobrze. Bo przecież liczy się ostateczny efekt ograniczający konkurencję ludziom zasiadających na wyższych społecznie stołkach. A kto odmówi komukolwiek, poza cherlakiem i cierpiącym na klaustrofobię, uzdolnień w rąbaniu kilofem i ładowaniu szuflą węgla tam, kilkaset metrów w dole? Nikt nie odmówi, w tym nawet zainteresowany, odnajdując w sobie pokłady uzdolnień i woli kontynuowania tradycji wraz z pokładami odkładającego się w płucach pyłu.

         Podobnie było i jest w innych dziedzinach. Młoda łódzka lub manchesterska dziewczyna dostrzegała w sobie ten sam talent, co jej matka-szwaczka, a wnuczka tej ostatniej, towarzysząca już w łonie swojej matce przy huczących krosnach, miała równie często zaplanowaną identyczną przyszłość. Podobnie jak rybak, syn rybaka z nadmorskich rejonów, choć córka rybaka, Mazura z Mazur, już niekoniecznie.

         A to dobrze przecież, jak wszystko jest zaplanowane, ułożone i takie stabilne, że wręcz przewidywalne. Ojciec górnikiem to i syn górnikiem, ojciec hutnikiem to i syn hutnikiem, matka szwaczką to i córka szwaczką. I choćby nawet mieli inne marzenia o przyszłości, i tak większość z nich podzieli los swoich rodziców. Dobrze też, bo mrzonki o odmianie własnego przeznaczenia nie zetkną ich z brutalnością egzystencji, fundowaną im w obcych dla nich światach, w których panują te same zasady, choć zalegające wyższe półki ludzkiego bytu. I choć niektórzy z  nich marzą o wyrwaniu się z ciemnego światła swoich gwiazd, to udaje się jedynie nielicznym, głównie zaś odszczepieńcom, którzy w pokorze losu nie odziedziczyli woli i talentu do życia w obrębie jego peryferii. I dlatego, wywodząc się z przykopalnianych osiedli, w ramach protestu zostali hutnikami czy szwaczakmi lub w poszukiwaniu jodu rybakami. Cóż, los bywa żartobliwie okrutny.

         Ale i po tamtej stronie, tam, gdzie panują inne standardy, podobno wyższe, i gdzie jada się zdrowiej i mniej kalorycznie z własnej woli a nie z musu, ustalono podobne zasady. Na przykład dzieci aktorów i piosenkarzy zostają aktorami i piosenkarzami, dzieci publicystów publicystami, dziennikarzy dziennikarzami, lekarzy lekarzami, prawników prawnikami, a nawet polityków politykami. Nie rwą się jakoś do pracy w kopalniach, hutach, na rybackich trawlerach i przy krosnach – ba, nie przyświecają im nawet na jotę podobne ambicje. Po prostu z racji samego urodzenia nie mają w tych kierunkach predyspozycji. A jeśli już nie są w stanie opanować rodzinnej profesji, wtedy upatrują powodzenia wyłacznie w branżach zagwarantowanych dla ich społecznej przynależności, wykorzystując dyplomy z lepszych szkół, układy rodzinne i koleżeńskie.

         Oczywiście rzeczą normalną jest, że przez dziedziczenie fortun dzieci krezusów zostaja krezusami i tu zdolności oraz powołanie nie są wymagane, ale we wskazanych profesjach, jak aktor, piosenkarz, a zwłaszcza lekarz już tak. To znaczy tak by się wydawało. No ale dlaczego wspomniane wartości nie miałyby być również przekazywane dziedzicznie, skoro jest tak w znacznie mniej dumnych zawodach? Rzecz jasna są, a dowodem tego Hollywood, gdzie aż roi się od niezwykle utalentowamych latorośli sławnych mamuś i tatusiów, podczas gdy ci rzekomo nieutalentowani i niemający sławnych rodziców zatrzymali się na etapie kelnerów z dyplomami artystycznych studiów. A przecież i w Polsce przyszła na to moda, co nawet nie dziwi, bo gdyby raptem świat wielkiej celebry z Los Anegeles czy New Yorku zaczął paradować z palcem wskazujacym prawej ręki w tyłku, Warszawa natychmiast byłaby pierwszym w kolejce miastem idącym z duchem postępu wyznaczonego za oceanem.         

         I tak oto w demokracjach, w tych ze zwichniętym konstytucyjnym kręgosłupem i nie, ba, nawet w kolebkach tychże wytwarza się zupełnie bezkonfliktowo model społeczeństwa kastowego, gwarantującego nierówny życiowy start, którego następstwem jest kontynuacja usztwniających się z pokolenia na pokolenie podziałów. - Powiedz gdzie się urodziłeś a powiem ci kim będziesz – tak powinna brzmieć  przewodnia myśl wróża losów ludzkich, nie kojarzona jeszcze z praktyką społecznego nieposłuszeństwa. A dlatego nie, bo ten, co niedojada, jak i ten, któremu się przelewa, uwierzyli, choć być może jeden z nich z żalem, że są dziećmi państwa prawa. Sęk w tym, że ten pierwszy go nie stanowił.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo