Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
1497
BLOG

Co jest za tym oknem?

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Społeczeństwo Obserwuj notkę 220

        Kilka dni temu w mojej telewizji śniadaniowej, jak nazywam oglądanie jakiegoś programu w trakcie spożywania porannego posiłku, z trzystu bzdur emitowanych w tym czasie na trzystu kanałach – a może i więcej, kto by je tam zliczył? - wyłowiłem film Gusa Van Santa ,,Finding Forrester“, w Polsce wyświetlany pod tytułem ,,Szukając siebie“. A zatem programowe propozycje tego dnia musialy być naprawdę kiepskie, skoro sentymentalna hollywoodzka historyjka z cyklu bajek o Kopciuszku przykuła moją uwagę. I choć po raz pierwszy i ostatni widziałem ten obraz szesnaście lat wcześniej i nie najlepiej zapadł mi w pamięć, to dziwnym trafem odłóżyłem pilot i przy nim zostałem, zagryzając od czasu do czasu bajkową nieco treść kanapką z żółtym serem do kawy z mlekiem. Przy czym szczęście mi dopisywało, bo ser był w smaku dość ostry, niwelując tym samym w pewnych momentach mdłość scenariusza. Albo tak zgłodniałem, że było mi wszystko jedno.

         Niewątpliwie film jest sztampą w typowym dla tego gatunku stylu, choć zrealizowaną bardzo sprawnie, łączącą elementy triumfu ludzkich uzdolnień, choćby te rekrutowały się ze społecznych nizin,  pochwały pracy nad sobą, dobrowolnego mecenatu sprawowanego nad talentem i  - czego nigdy nie powinno zabraknąć - zwycięstwa dobra nad złem. Nie wszystko jednak pokutuje w tym obrazie realizatorskim grzechem, bo za atrakcję można uznać kilka niezłych scen, głównie dzięki obecnośći w nich Seana Connery, który od kilku dziesięcioleci uroczo gra wciąż tę samą postać, znaczy głównie siebie, inaczej nie potrafiąc i przy okazji sepleniąc na ekranie w trudno rozpoznawalnym języku. Natomiast główną wadą psującą obraz było bez wątpienia zaangażowanie w wiodącej roli młodego czarnego koszykarza-erudyty niejakiego Roba Browna, faceta bez mrugnięcia okiem epatującego tą samą drewnianą, napomowaną niechęcią wobec bliźnich oraz obrazą na cały świat miną.

         O czym opowiada ten film? Jest prostą historyjką uzdolnionego pisarsko murzyńskiego chłopaka ze szkoły średniej, przypadkowo odnajdującego duchowego i artystycznego opiekuna, autora jednej, ale za to wybitnej książki. Albo inaczej – to opiekun odnajduje jego. Zresztą nieważne. Istote jest bowiem to, że wszystko kończy się prawie dobrze, to znaczy Murzyn wychodzi na prostą, w wyniku czego białemu pisarzowi, który spełnił swą misję, znaczy zrobił swoje, co na ogół należy do Murzyna, nie wypada nic innego, jak odejść. No więc jak to się mówi ,,wziął i umarł na raka”.

         Banalność opowiadania, a z zasadzie pozorna banalność raziłaby do końca mdłym światłem malizny, gdyby nie przemycenie pewnych reflesji, których istotne znaczenie, a nawet symboliczną wielkość odkryłem dopiero teraz, po latach, rzec można pomiędzy kęsem żółtego sera i kolejnym siorbnięciem zimnej kawy. Co jest smutne, bo oznacza, że jestem o szenaście lat opóźniony w rozwoju.

         Oto cierpiącemu na nerwicę lękową pisarzowi, który lata spędził zamknięty w swoim mieszkaniu, jedyny kontakt z prawdziwą rzeczywistością, w przeciwieństwie do wyreżyserowanej telewizyjnej, zapewnia okno. Znaczy symboliczne okno na świat. To przez  nie ogląda czasem grającycych na asfaltowym boisku po przeciwnej stronie ulicy czarnych chłopaków. A czymże jest to boisko z koszem, z łańuchem zamiast siatki, których setki wkomponowane zostały w pejzaż gorszych dzielnic amerykańskich miast? Ano jest ofertą białego człowieka złożoną głównie kolorowej biedocie, by ta z braku innych zajęć, po odebraniu zasiłku a tuż przed ukąszeniem igłą lub haustem pełzajacej szklaną fajką śmierci, wyszalała się na zdrowym powietrzu. Wyszalała w rywalizacji o jakąś bliżej niesprecyzowaną lepszość niczego i nikogo nad niczym i nikim – taką właśnie społeczną rolę spełniają młodzi czarni chłopcy, choć kto wie, może odnajdzie się wsród nich nowy Michael Jordan. Przecież Ameryka jest krajem szansy dla każdego.

         Czy patrząc przez okno, można się zorientiować, że pomiędzy grającymi jest wybitny literacki talent? Nie, to niemożliwe choćby i wtedy, gdy nabierający smaku na życie poza klatką własnego mieszkania pisarz dokładnie myje szyby. Ba, nawet droga prywatna szkoła, do której dzięki sportowemu stypendium dostał się chłopak, nie interesuje się jego prawdziwym talentem. Po co, przeciez sens ukrytej w rzekomo demokratycznym kraju separacji ras polega na obniżeniu konkurencji pomiedzy nimi. Co więc mu pomogło? Przypadek, który zetknął go z pisarzem. Ale nie pierwszym lepszym – tu szansa osiągnięcia czegoś w życiu jeszcze bardziej maleje – tylko takim, który z własnej woli chce zostać mentorem krnąbrnego, zbuntowanego i skłoconego z otoczeniem ucznia.

         Co zatem jest za oknem, przez które przyglądamy się światu? Kim są naprawdę dostrzegani na zewnatrz ludzie, ile w nich zła i ile dobra, ile szarości i miernoty, a ile talentu wraz z niepospolitością ducha i umysłu? Ilu z nich jesteśmy w stanie pomóc, ilu uratować - dla nich, a naprawdę dla siebie, bo to oni, wchodząc na szczyty swoich uzdolnień i powołania, stają się solą tej ziemi? I czym jest naprawę to okno? Ustawioną barierą odgradzającą ludzi od drzemiących w ich świadomości lęków, niepokojów i niedookreślonej obcości, taflą szkła przepuszczającą stygmatyzowane obrazy świata, wymówką niedosłyszanej z zewnatrz skargi na obojetność? Tego nie wiem, natomiast faktem jest, że za tym oknem istnieje coś, czego do końca nie postrzegamy i nie rozumiemy zgodnie z prawdą, nie próbując stanąć po jego drugiej stronie i tym samym odmienić los innych… Nasz wspólny los? Bo tak chcemy, czy nie potrafimy inaczej? I na tym właśnie niedopowiedzianym przesłaniu polega wielkość filmu Van Santa. Jakże nieznośna w swojej brutalnej wymowie. 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo