Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
1346
BLOG

Cztery bataliony

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Polityka Obserwuj notkę 161

        Przypomniało mi się niedawno znane powiedzonko francuskiego wodza Henri de Turenne‘a, różnie zresztą tłumaczone i niesłusznie przypisywane innym osobom, którego sens sprowadza się do stwierdzenia, iż Bóg faworyzuje liczniejsze bataliony. A dlaczego mi się przypomniało? Ano dlatego, że NATO zamierza, a dokładniej, że jest na etapie nawet nie tyle podejmowania decyzji, co wstępnego rozważania idei jej podjęcia, czyli że narodził się dopiero kolejny mglisty jak poranek nad Smoleńskiem plan – tak będzie dobrze, by wzmocnić wschodnią flankę. Jak? Otóż przez wysłanie do krajów bałtyckich i Polski aż 4, słownie czterech batalionów w systemie rotacyjnym. A starając się osadzić jakże istotną informację w realiach geograficznych, od Narwy na północy, po Bieszczadzki Park Narodowy na południu zostaną rozlokowane oddziały w sile do czterech tysięcy ludzi. Rotacyjnie, przypominam, co oznacza, że dziś będą, jutro nie, wrócą może pojutrze, ale już nie pancerniacy tylko na przykład saperzy, natomiast gdzie indziej piechotę zmotoryzowana wymienią zaopatrzeniowcy. Albo żandarmeria polowa.         

         Zatem o bazach w systemie stacjonarnym nie mamy co marzyć, bo naruszyłoby to porozumienie zawarte przez Sojusz z Moskwą w roku 1997, zakazujące stacjonowania dużych sił przy rosyjskiej granicy. Całkiem zasadne wydaje się więc w tym momencie pytanie, czy ten sam układ zdecydował o tym, że wiekszość polskich garnizonów nadal mieści się w zachodniej części kraju, co uniemożliwi im wejście do działań bojowych zanim Rosjanie zajmą Warszawę. No ale nie ma co gdybać, bo na pewno jeszcze o wielu tajemniczych sprawach i sprawkach przed ewentualnym konfliktem się dowiemy. A jest to istotne, bo ginąc w beznadziejnej walce, o której wyniku zdecyduje obca polityka, polski żołnierz dla lepszego morale powinien wiedzieć, w która stronę k***ą rzucić. Przynajmniej tyle mu się należy, gdy umierając będzie widział, jak odlatujący do Australii samolot z Andrzejem Olechowskim i redaktor Jolantą Pieńkowską, którzy na wizji ustalili niegdyś drogę uchodźczej ,,marszruty“ na wypadek wojny, pomacha mu skrzydłami. Bo tak już jakoś jest, że agenci peerelowskiego wywiadu i ich żony spadają zawsze na cztery łapy z milonami, a ci inni w najlepszym wypadku żyją w nędzy, ale przy orderach, za to bez nogi. No ale dobrze, że chociaż coś za coś, bo inaczej byłoby niesprawiedliwie.

         A teraz cofnijmy się o 77 lat, do roku 1939. Po 3 września do Francji zaczęły napływać oddziały Brytyjskich Sił Ekspedycyjnych, które w chwili ropoczęcia działań wojennych w maju następnego roku osiągnęły siłę 10 dywizji. Dywizji, nie batalionów. Czy odstraszyło to Niemców? Ależ skąd. Rozbili Holendrów, Belgów, Francuzów i Brytyjczyków, wychodząc nad kanał La Manche i zajmując Paryż. Czy zatem to właśnie obecność kilku batalionów w sile do czterech tysięcy ludzi w Estonii, Łotwie, Litwie i Polsce zniechęci Rosjan do uderzenia? Nie, bo i tak nacierając w kierunku na Polskę i kraje bałtyckie w celu ich aneksji musieliby się liczyć z eskalacją konfliktu ze strony pozostałych państw Sojuszu. A więc zaatakowaliby wtedy, gdyby w ich planach było głębokie uderzenie na Europę, a nie wojna ograniczona, co oznacza, że obecność kilku jednostek paktu na atakowanych obszarach nic by nie zmieniła. Ewentualnie tak bardzo ograniczona w czasie i stosowanych środkach,  jak na przykład uzyskanie korytarza przez Polskę do okręgu kaliningradzkiego, który sprzymierzeńcy oddaliby bez wystrzału w naszej obronie, wygrywając pokój kosztem skrawka terytorium sojusznika. Czyli w sytuacji zaistniałej z wykonania ewentualnych tajnych porozumienień zawartych z Moskwą, gdy NATO zachowałoby się mówiąc oględnie pasywnie, przeliczając uzyskane w akcie nieinterwencji i tym samym nowego politycznego otwarcia zyski. Tak więc w obu przypadkach wspomniane bataliony nie spełniłyby żadnej istotnej roli w rozwoju wydarzeń.

         Oczywiście entuzjaści rozlokowania w Polsce choćby i kuchni polowej, byle pod sztandarem północnoatlantyckiego paktu, zaraz wytłumaczą, że jakakolwiek obecność sojuszniczych wojsk powstrzymuje Moskwę, która w razie starcia z nimi automatycznie musi wziąć pod uwagę konsekwencje swojego zachowania. Hm, naprawdę? Widać entuzjaśći mają krótką pamięć, a żeby im coś przypomnieć cofnijmy się tym razem o 21 lat, do miejscowoci Srebrenica w Bośni. To tam bośniaccy Serbowie Ratko Mladica zamordowali 8 tys. cywilów. A co zrobił wtedy ROTACYJNIE stacjonujący w okolicy BATALION Holendrów w błękitnych hełmach? Nic nie zrobił, bo dowództwo wojskowej misji ONZ odmówiło wsparcia i zbombardowania serbskich pozycji. I niestety należy tylko żałować, że dowództwa misji oraz holenderskiej jednostki nie odpowiadały razem z Mladicem za współudział w zbrodni. A dlaczego nie? Bo nie, i niech to ciekawskim wystarczy.

         Oczywiście moim celem nie jest straszenie bezbronnością Polski, jak zwykle silnej pełną gębą patriotycznych frazesów i genialną ideą weekendowego wojska, mającego uganiać się za zielonymi ludzikami, czyli najlepiej szkolonymi dywersantami na świecie. A tak naprawdę Polski osłabionej zdekompletowaną armią, nienajlepszym sprzętem i niepewnymi sojuszami. Oraz świadomością, że gdbyśmy działając w pojedynkę nie wiem ile zainwestowali w armię, i tak będzie to za mało na Moskali.

         Jeśli jednak ktoś chciałby usłyszeć słowa pociechy, to jest nią fakt, że w chwili obecnej Rosjan po prostu nie stać na działania ofensywne wymierzone w Polskę i państwa bałtyckie, a tym samym w Sojusz, z ewentualną eskalacją skutków takiej akcji. A mówiąc bardziej dokładnie, nie stać ich technologicznie w przypadku działań z zastosowaniem sprzętu konwencjonalnego. Chyba że zdecydowaliby się na uderzenia jądrowe. Jednak nikt nie podejmie takiego ryzyka podczas planowania działań agresywnych, bo broń jądrowa ma de facto charakter zdecydowanie o ile nawet nie jedynie odstraszający, jaki wymusza na każdej ze stron zmagania konwencjonalne, ograniczone wyłącznie do obszarów poza terytorium supermocarstw. Inaczej przekroczenie bariery tak istotnej, jak dalsze polityczne istnienie uczestnika konfliktu, groziłoby powszechnmą samozagładą.

         Pozostaje nam więc liczyć na to, że byt Polski w jej dotychczasowym kształcie stanowi dla Zachodu próg jej startegicznych interesów, którego Rosjanie obawiają się przekroczyć. Bo na pewno zaledwie cztery bataliony, po których stronie Pan Bog, znając jego preferencje, nie zechce stanąć, bezpieczeństwa nam nie zapewniają.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka