Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
963
BLOG

Miejsce pod biurkiem

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Polityka Obserwuj notkę 27

        Człowiek czasem nie wie, co mówi. Zwłaszcza pod działaniem silnych emocji. Albo i narkotyków, choć niekoniecznie nawet tych silnych. Ot, może być i niewinna marycha. Ta czasem też niczego sobie sponiewiera, choć jakoś tak do śmiechu bardziej, na wesoło znaczy, byle tylko mocno się nią  sztachnąć. Później, choćby i po latach, bredzi się o niezaciąganiu. Za to życie jest wyłącznie piękne, szczególnie gdy coś, a zwłaszcza coś, co jest młode i ładniejsze od ślubnej, o co notabene nietrudno, samo pod biurko namolnie się wepchnie. Wtedy wystarczy już tylko sprawny suwak, cygarko - hawajskie mam na myśli - i hasło: ,, Dobrodziejko, cała naprzód!“, albo jakoś tak. Zresztą nieważne.

         Oczywiście nie zamierzam forsować tezy, jakoby tamtejszy odlot Billa Clintona od rzeczywistości miał trwać do dziś. Skądże znowu. Ludzie na ogół starają się zapewniać sobie komfort powtarzalności miłych nawyków, choć sądzę, że nie dowiemy się nigdy, kto siedział u byłego lokatora Białego Domu pod biurkiem na kilka godzin przed jego wystąpieniem w College of New Jersey, w piatek 13 maja. A mógł, choć w zasadzie mogła, bo Clinton w tych sprawach jest do przesady konserwatywny. I jeśli można mieć jakąś pewność, to tę, że w stu procentach za wygłaszane na wspomnianej uczelni androny, które niestety poszły w świat, nie była odpowiedzialna Hillary. Bo to takie dziwne, polityczne małżeństwo, w którym wspólnota stołu - tak, łóżka – jeszcze może tak, ale biurka za żadne skarby - o tamtejszych gościach decyduje wyłącznie użytkownik mebla.

         Dlaczego tak bardzo forsuję tezę o aktualizacji miłej Billowi uciechy? Albowiem może to być powód plecenia bzdur, jakie przy okazji ataku na  Donalda Trumpa były prezydent zawarł w swoim wystąpieniu. Uznanie bowiem, że Węgry i Polska, które ,,nie byłyby wolne bez udziału USA“, doszły do wniosku, że z ,,demokracją jest za dużo kłopotu“, a Kaczyński i Orban chcą ,,przywództwa w stylu Putina“, naraża na szwank jego wiarygodność. I jeśli Clinton zarobił w roku ubiegłym 4.6 mln dolarów na wystąpieniach w ośrodkach akademickich, to o ile łagał tam tak, jak łże dziś, są to de facto pieniądze skradzione. To znaczy przy założeniu, że robi to świadomie, bo gdyby jednak przychylić się do teorii, że część mózgu ma wyssaną w trakcie podbiurkowych sesji, wtedy siłą rzeczy niektóre pogadanki musiał uzupełniać rewelacjami tym razem wyssanymi z palca... No tak, z palca - po co zaraz te uśmieszki?

         A zatem są dwie możliwości wytłumaczenia tego, co robi jako człowiek: albo łże, albo szwankuje na umyśle. Natomiast gdyby cały czas czuł się nadal politykiem, wtedy może pleść bez usprawiedliwiania się wszystko, bo polityk właśnie tak ma.

         Niemniej nawet bzdura czy popełnione z premedytacją kłamstwo mają swoje granice, przekroczenia których z uwagi na bezpieczeństwo własne należy się wystrzegać, by nie oberwać drugim końcem tego samego kija. Rzecz bowiem w tym, że jeśli Clinton wypomniał nam, iż nie odzyskalibyśmy wolności bez udziału USA, to myśl tę powinien cokolwiek sprostować. Niestety, Bill tym się różni od Radia Erewań, że wyrzuty sumienia i minimum publicystycznej etyki snu z oczu mu nie spędzają. O ile bowiem prawdą jest to, co powiedział, to prawdą jest również i to, że w wyniku polityki USA prowadzonej czterdzieści kilka lat wcześniej wolność utraciliśmy, a o czym już się nie zajaknął. Po prostu najpierw zostaliśmy sprzedani, później, w trakcie odmiennej koniunktury globalnej odkupieni, a  przy okazji sprowadzeni do roli muppeta w rozgrywkach możnych tego świata. Oczywiście nie zapominających przy okazji o ograbieniu nas z suwerennej woli i narodowego majątku. A że wsród Polaków o kanalie nietrudno, więc znaleziono i odpowiednio przetworzono całe ich partyjno-koalicyjne zestawy, które bez względu na polityczną maść reprezentowały obce interesy.

         Należałoby również zapytać Billa, co dokładnie chciał powiedzieć, wspomianjąc o przywództwie w stylu Putina? Bo jeśli mowa o zamordyzmie, to uśmiać się można, podziwiając całkowitą swobodę, z jaką działa opozycja w Polsce, pełniąca przy okazji rolę niemieckiej V kolumny. Sejm, media i ulica przemawiają każdego dnia jej głosem, rutynowo niemal posuwając się do kłamstwa i prowokacji, a Bill zwany z polska dupcyngerem opowiada koszałki-opałki o jakimś putynizmie w działaniach polskiego rządu. Natomiast niewątpliwie prawdą jest to, że każda cywilizowana władza chiałaby być silna, to znaczy posiadać pełnię demokratycznych narzędzi do realizacji swoich programowych zamierzeń. I temu ani dziwić się nie należy, ani o to oskarżać, chyba że narusza to w jakiejś mierze imperialną politykę. Na przykład Jankesów. A wtedy tak – wtedy jak najbardziej należy nawet łgać w clintonowskim stylu.

         Jeśli jednak Bill brzdąknął już w demokratyczną strunę, to w tym samym tonie można mu odpowiedzić, że gdy demokracja śpi, wtedy budzą się do czynu nieudaczni synowie i niesympatyczne żony. Czyli upiory sprzecznych z interesami społeczeństwa, a więc i demokracji partykularyzmów partyjnych i środowiskowych, poszukujących klucza do sukcesu, którym jest dojście do władzy dzięki udziałowi w koteriach, klikach i innych patologicznych związkach, nie stroniąc nawet od jawnego nepotyzmu. Bo jak inaczej nazwać fakt, że spośród 320 milionów obywateli jako tych najlepszych wystawia się syna lub żoną byłych prezydentów? A przecież na stanowiskach senatorów, reprezentantów, gubernatorów, czy w wymiarze sprawiedliwości praktyka ,,związków krwi” , nie napotykająca oporu pasywnego społeczeństwa, stała się niemal standardem.

         Zatem, drogi Billu, co oprócz nazwiska może dać Ameryce kobieta, która zasiądzie przy prezydenckim biurku, skoro nie nadawała się nawet do tego, aby choćby na trochę zająć ucieszne miejsce pod nim?

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka