Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
623
BLOG

O różnych szczytach, kapłonach i trochę o czołgach

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Rozmaitości Obserwuj notkę 36

        No i odbył szczyt. NATO, przypominam, bo innych w tamtym okresie nie odnotowano. Oczywiście można się upierać twierdząc, że w tym samym czasie większym szczytem było wejście na piłkarsko-kontynentalny Olimp całkiem przeciętnej drużyny z Portugalii, co z zadowoleniem mogło być przyjęte wśród Islandczyków, choć nie tylko. Przecież także w Polsce, której mocno zakompleksieni obywatele nigdy nie tracą okazji do poprawienia sobie samopoczucia – i to często byle czym i byle jak. Ba, nawet i tym, gdy konstatują ze złudnym zadowoleniem, że pozornie są biali, a nie czarni na przykład, albo faktem, że mieszkają w Europie, co nadaje im jakiś szczególny status we wszechświecie, a na pewno w naszej galaktyce. W każdym razie przegrana z samym mistrzem zaowocowała dumą i optymizmem, więc nic dziwnego, że i medialnie, i indywidualnie przez cały dzień po fianale cieszono się w kraju jak w przedszkolu kolorową plasteliną.

         Ale to tylko sport. Natomiast NATO to przecież coś więcej, bo aż bezpieczeństwo, choć oferowane na tym samym poziomie zaufania, jaki niegdyś zapewniały sojusznicze układy, łaczące nas z Francją i Wielką Brytanią.

         Dobrze, jest co jest, nie należy narzekać. Siedemnaście lat temu przystąpiliśmy do Paktu, czując się tak, jakbyśmy samego Pana Boga za nogi złapali, bo coś bywa zawsze lepsze jak nic, choć do końca nie jest to takie pewne. No i teraz to coś potwierdziło gotowość wzmocnienia się na wschodzie, dostrzegając nareszcie nadciagające stamtąd zagrożenie. Czy należy się z tego cieszyć? Z czego, pytam? Że natowskim analitykom zabrało całe ćwierć wieku, licząc od czasu rozpadu Związku Radzieckiego, by dojść do wniosku, że Rosja jest takim samym imperialnym państwem, jakim niegdyś była bolszewia? Ktoś powie: - No dobrze, ale imperialnym państwem są również Stany Zjednoczone. Tak, to prawda. Jednak prawdą jest i to, że sami nie mając tej rangi, gdzieś musimy się przytulić. Przy czym z jednymi imperiami lepiej zgubić, niż z innymi znaleźć.

         Dobrze, tyle uwag ogólnych, a teraz kilka zdań o reakcji polskich mediów na temat szczytu, w tym i o ich merytorycznym poziomie.

         To, że te prawicowe, odkarmione jak kapłon, choć nie parzoną pszenicą a reklamami z państwowego rozdzielnika, piały z zachwytu, sławiąc pisowskie porządki, nie dziwi – czasem nawet kapłonom z oferowanego im dobrobytu odrastają jądra, a wraz z nimi poranna, propagandowa śpiewność. Natomiast proopozycyjne, choć nie mogły otwarcie chwalić sukcesu pisowskiej dyplomacji, polegającego na oficjalnym ustaleniu rzeczy ustalonych przedtem i zapiętych na ostani guzik półoficjalnie, a więc i tak pewnych, w krytykę nie popadały. Dziwne niemniej prawdziwe. Oczywiście starano się zauważyć, że zasługi mają dwóch ojców – PiS i PO, którą to tezę forsowała platformerska propaganda, natomiast może zastanawiać, dlaczego nie wspominano słowem o dwóch matkach, raz jeszcze sprowadzając rolę kobiet na drugi plan. Trochę to zaskakujące, zwłaszcza w kontekście spotkania przedstawicieli wyłącznie demokratycznych państw, otwartych na galopujący na oklep feminizm, ale widocznie ktoś sobie przypomniał, że bezpieczeństwo kraju nie zawsze szło w parze z rolą, jaka odgrywały w nim  kobiety. Wystarczy przypomnieć sobie Helenę Trojańską, Kleopatrę czy choćby skrywającą się z dziećmi na stryszku w chałupie Ewę Kopacz. A w ogóle wiadomo – cherchez la femme.  Zresztą bardziej dziwią inne szczytowe ustalenia, a w zasadzie szczytowo- kuriozalne, jak choćby plany zapewnienia bezpieczeństwa czterem państwom przy pomocy czterech batalionów. Niemal jak na dłoni widać w tym facynację zachodnich strategów Termopilami, które z braku nowych Efialtesów zakończyłby się tym razem nadbałtycką wiktorią.

         Ale żeby nie było tak dobrze, by popadano zaraz w euforię, niektórzy publicyści starali się dostrzec negatywne strony zawartych porozumień. Na przyklad w serwisie TVN-u zwrócono uwagę na niski poziom wyszkolenia jankeskich pancerniaków, co w perspektywie stacjonowania u nas zmechanizowanego batalionu armii amerykańskiej optymizmem nie napawa. Autor tekstu zatytuowanego: ,,Jesteśmy najlepsi na świecie. Już nie?”, niejaki Maciej Kucharczyk nie pisze w ,,ciemno”, czyli ssąc domysły z palca, tylko opiera się na artykule ppłk Terrence’a Buckeye, który ukazał się w kwartalniku ,,Armor”.

         Backeye spędził dwa lata na wymianie wojskowych w australijskiej szkole wojsk pancernych i tam nabrał pesymistycznych wyobrażeń na temat wyszkolenia, a zatem i przygotowania do działań zbrojnych amerykańskich czołgistów. Pisząc, co należy zrobić, by zmienić ów stan rzeczy i wzmocnić zdolnośc bojową wojsk zmechanizowanych, autor czyni wziąż odniesienia do znakomitych wzorców australijskich, które Jankesi powinni czerpać wiadrem, a w najgorszym wypadku chochlą. Takie przynajmniej można odnieść wrażenie, bowiem podpułkownik US Army nie może się nachwalić szkolenia Australijczyków, zwłaszcza w naturalnych poligonowych warunkach, a nie na symulatorach.

         Widać Backeye nie stracił tych dwóch lat, za które zapłacił amerykański podatnik, bo tak przesiąkł tym, co zobaczył, że pomijając kwestie zawodowe na pewno nie może jeszcze dziś obyć się bez potrawki z kangura zagryzanej kiwi.

         I wszystko byłoby dobrze, gdyby… No właśnie, zawsze jest jakieś gdyby. Otóż ani Backeye, ani Kucharczyk celewo chyba nie podają liczb, żeby nie zepsuć wrażenia z pozoru demaskatorskich tekstów. Bo oto prawda jest taka, że armia amerykańska posiada około 5 tys. czołgów, natomiast armia australijska – 59. Słownie, co piszę, aby nie było watpliwości: pięćdziesiąt dziewięć. Tym samym średnie wyniki szkolenia, bazujące na ilościowych stanach załóg, automatycznie będą różne, niższe tam, gdzie masowość zmniejsza możliwości selekcji żołnierzy i skłania do budżetowych oszczędności.

         Ustalmy więc, że trudno stosować czyjeś mikrowzorce, jeśli ma się do szkolenia prawie sto razy więcej załóg. I o tym podpułkownik Backeye powinien wiedzieć i pamiętać. Natomiast Maciej Kucharczyk, aby nie siać defetyzmu w okresie szczytu NATO, mógł podejść do tekstu Backeye’a bardziej krytycznie. Ale cóż, widać nie chciał albo intelektualnie nie był w stanie mu sprostać. A czy nie chciał, będąc powodowany tym samym ,,odruchem”, co inni autorzy, stale piszący o kiepskich F16, przestarzałych Patriotach, zabytkowych Black Hawkach i innym amerykańskim niby rzęchu, tego nie wiem. Z tym że dobrze byłoby wiedzieć.        

          I jeszcze drobiazg. Otóż prawdziwa słabośc batalionu, który będzie u nas stacjonować, nie tkwi wcale w wyszkoleniu załog, tylko w samej złudnej koncepcji odstraszania nim. I tyle.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości