Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
1388
BLOG

Niejaki Rosemann

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Rozmaitości Obserwuj notkę 90

        Bywało czasem, że rozeźlony na nonszalancko powożącego fiakra pasażer przywoływał go do porządku, pouczając brutalnie: ,,Pilnuj konia, chamie!“ I było po sprawie. A to dlatego, że fiakrowi wypadało przemilczeć i nawet gdyby znał adres impertynenta, nie przyszłoby mu do łba pisanie do niego listu, w którym w sposób dla siebie typowy, taki dorożkarsko-prostacki, skarżyłby się na... chamstwo pasażera. Nie bo nie i tyle. Natomiast jeśli ta odpowiedź tego i owego nie satysfakcjonuje, to dopowiem, iż działo się tak dlatego, że role w tym dramacie zostały rozpisane wcześniej przez ówczesne życie i mieszać ich nie należało. A poza tym fiakier z reguły nie umiał pisać, która to myśl w zestawieniu z tutejszymi zmaganiami niektórych ludzi z klawiaturą budzi całkiem ciepłe opinie na temat dość powszechnego w swoim czasie analfabetyzmu.

         Niestety, pomiedzy tamtym salonem, z którego naszego bohatera zabierała dorożka, a naszym Salonem24 leży bezmiar przemian historycznych, a co za tym idzie i społecznych. Postępowych, rzecz jasna,  choć czasem postępowych do bólu w kontaktach z tymi, którzy w miejsce pasażera, często jaśniepana, przesiedli się wprost z kozła. Dodatkowo sprzyja temu anonimowość w parze z internetową etykietą, jakie umożliwiają na wymierzony publicznie policzek odpowiedzieć zgodnie z własną genealogią, czyli  kłonicą lub biczyskiem, tyle że w zaciszu prywatnej poczty. A prywatność wiadomo - święta jest i basta! No i mnie właśnie coś takiego spotkało.

         Niedawno niejaki Rosemann, nasz taśmowy producent notek, piszący chyba na zamówienia Strony Głównej, bowiem każde g(ł)ówno, które stworzy, bezkrytycznie jest tam zamieszczane, napisał dwa teksty – jeden gorszy od drugiego. Pierwszy, zatytułowany ,,Niech PiS złoży mandaty“, został nie tylko opatrzony chwytliwym tytułem, jaki nie miał nic wspólnego z treścią, do czego zresztą autor z bezczelnym uśmieszkiem się przynaje, to na dodatek stanowił dość płytkie zaklinanie rzeczywistości, już raz wcześniej zakętej prawacką propagandą. Natomiast drugi, również wabiący tytułem, zwłaszcza mężczyzn - ,,Dajcie nam broń“, był koszmarnym stekiem bzdur, takim typowym głosem laika pozbawionego cienia wiedzy o sprawie, w tym nie tylko o broni, ale i o państwie prawa. Czyli można go uznać za znacznie gorszy od banialuk pisanych na ten temat przez Łukasza Warzechę.

         Ponieważ zdarzyło mi się oba przeczytać, pozwoliłem sobie w komentarzach krytycznie ocenić wykwit inetelektualnych możliwości autora, na co ten nie odpowiedział. A powinien i to z dwóch powodów. Raz dlatego, że pisze publicznie, więc licząc się z przysługującą czytelnikom krytyką obowiązany był również publicznie bronić swoich poglądów. A dwa, że będąc niejako z automatu wystawiany na SG, firmuje swoim nickiem serwis blogowy, co w przypadku krytyki tym bardziej narzuca na niego konieczność udzielenia odpowiedzi, już  nie tylko w ramach obrony swego wizerunku, ale i ludzi, którzy mu zaufali.

         Miałem zatem nadzieję, że Rosemann zejdzie z kozła, chwyci biczysko drugą stroną i w swoim komentarzu mnie obije. Niestety, przeceniłem autora, bo ten, pod osłoną prywatności, przyszedł do mojego domu, zapukał czerwonym anonsem, i gdy otworzyłem przywalił mi w łeb kłonicą. A konkretnie wyzwał mnie od chamów i wariatów, informując dodatkowo, że zostałem zablokowany. Tu podkreślam, że nazywanie kogoś chamem to typowa metoda salonowych tuzów pióra, do której się uciekają, gdy brak im merytorycznych argumentów. Czyli taki kompleks niedouczenia nadrabiany kłamstwem, prostactwem i pychą.

         Ale O.K., przyzwyczaiłem się, że tutejsi bywalcy to ludzie pozbawieni cywilnej odwagi, potrzebnej aby przyznać się do popełnionego błędu. Bo Rosemann je popełnił, i to rażące w obu wspomnianych notkach. Liczyłem więc, że mnie osobaczy za czelnośc posiadania innej opinii, albo w typowy dla Salonu sposób najpierw zacznie mnie przekonywać, że dwa razy dwa można jednak uznać za pięć, co wcześniej napisał. A zwłaszcza dlatego, że to drugie dwa było nieco większe niż normalne, w związku z czym pomnożone przez pierwszą dwójkę dało znacznie więcej jak cztery, co krakowskim targiem można już uznać za pięć. No i zbanuje mnie oficjalnie dopiero wtedy, gdy nie wytrzymam i nazwę go idiotą. Okazało się coś innego – bez podejmowania próby dyskusji Rosemann załatwił to w prywatnej korespondencji, co jest odejściem od zasady toczenia otwartej publicznie polemiki.        

         I może bym nie zareagował ani na tego chama, którym mnie poczęstował, ani na wariata, gdyby nie drobiazg: zaznaczył bowiem, że powinienem domagać się sutej rekompensaty od osób odpowiedzialnych za naukę mojego wychowania. Czyli mówiąc wprost od moich rodziców.

         Ponieważ nie sprowokowałem słowem Rosemanna, by pozwolił sobie o nich wspominać, zwłaszcza w takim kontekście, sugerującym przy tym ich kulturową niemożność sprostania wychowawczym obowiązkom, informuję go, co nastepuje:

         Panie Rosemann, ujmując rzecz genealogicznie, faktem jest, że tak jak ja jednopokoleniowo, w ramach dokonanych brutalnie przemian społecznych pozwoliłem sobie schamieć, tak pan, również w swoim pokoleniu, w ramach tych samych przemian,  nie zdążył się jeszcze do końca okrzesać. Czyli że nieopatrznie zapożyczyłem część słomy, jaką pan przejął przez dziedzicznie i w pogoni za miejscem na górze gubi po drodze.

         A teraz, gdy już sobie wszystko powiedzieliśmy, ja publicznie a pan prywatnie, dodam tylko na zakończenie:

          - Pilnuj konia, Rosemann!

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości