Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
974
BLOG

Papieże umierają tylko raz

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Rozmaitości Obserwuj notkę 54

        Są tematy, których dla zdrowia psychicznego, a czasem i fizycznego lepiej nie poruszać. Bierze się to stąd, że zmagania z nimi przypominają trochę obchodzenie się z granatem ręcznym, które może przebiegać jedynie zgodnie ze wskazaniami instrukcji. No a przecież nie życzymy sobie być ciągle instruowani, chcemy wolności i... i więcej Mistrzostw Europy w piłce nożnej, o! Inaczej będziemy płakać. Tyle tylko, że bez instrukcji, i niekoniecznie w trakcie zabawy z granatem, być może też będziemy ronić łzy albo już nic nie będziemy, przy czym ten ostatni stan zdrowiu nie służy.

         Rzecz jasna mam na myśli byt publicystyczny, który na ogół zawsze ma jakiś worek na pysku, ale nie z owsem i sieczką, co dałoby się jeszcze strawić, tylko oficjalny, taki na przykład państwowy albo prywatno-redaktorski, ewentualnie po prostu ogólnie dostępny dla każego worek pełen politycznej poprawności, zaakceptowany przez zniewolone do ostatniego przebłysku myśli społeczeństwa współczesnych totalitarnych demokracji. Oczywiście zdarza się, że bywa to i worek plastikowy, taki nieduży, ot model kampuczański, ale z tego korzysta się na ogół rzadko, głównie na Wschodzie - Dalekim i bliższym, w tym również zaraz za miedzą. Natomiast dlatego rzadko, bo wskazane trzy poprzednie worki dostatecznie spełniają swoją rolę.

         W ten sposób elity załatwiają sobie porządek i święty spokój, gdyby nawet obecność Franciszka papieża nie była w stanie tego ostatniego im zapewnić. Wtedy zadawalają się już tylko zwykłym spokojem, czyli tym w świeckiej, bardziej przyziemnej wersji, choć zupełnie wystarczającym do konsumowania owoców władzy występujących pod postacią nakazów, zakazów, zachęt, przyrzeczeń oraz kiełbasy wyborczej, by od niej przejść już do konkretów - ośmiorniczek i policzków wołowych.        

         Hm, tak się rozgadałem nie na temat, i to zaraz na początku, że kompletnie wypadło mi z głowy to, o czym chciałem dziś pisać. No a dygresje bywają czasem niebezpieczne, zwłaszcza wtedy, gdy następuje odejście człowieka od głównych tematów życia, jakimi są instynkt samozachowawczy, rozsądek, trzeźwa ocena rzeczywistości i choćby jaka taka przyzwoitość. Wtedy właśnie, w sprzyjających dla dygresji okresach, wymyślono chrystianizację, zwłaszcza tę prowadzoną ogniem i żelazem, dżihad, dyktaturę proletariatu i ustawy norymberskie. Oczywiście moja dygresja nie należy do tych niebezpiecznych, może najwyżej irytujących, bo prawdę powiedziawszy bez klucza nie wiadomo, co chcę powiedzieć, przy czym to, czy się go ma, czy nie, ten klucz znaczy, można wyczytać w starych, pożółkłych, ale wciąż czytelnych świadectwach szkolnych.

         Dobrze, skoro zapomniałem o czym chciałem pisać, to wspomnę o papieżu, bo o papieżu zawsze można i należy wspominać, tyle że ostrożnie, bez ostrej jazdy po bandzie. A tym bardziej o Franciszku papieżu, którego światowa popularność, liczona na głowę wskaźnikiem wiedzy o osobie, a póżniej przemnożona przez masy, przerosła kult Jana Pawła II i Benedykta XVI. I jak pisał ostatnio niepodważalny autorytet w sprawach wszelkiej maści, w tym szarej, który dorósł do tego, że sam dla siebie stał się jedynym, również niepodważalnym autorytetem, czyli Waldemar Łysiak, spośród wspomnianych trzech Ojców Świętych nasz jest dopiero na trzecim miejscu. Niby też zaszczytnym, ale zawsze tylko trzecim. I aż strach pomyśleć, co będzie po Franciszku, to znaczy gdy pojawi się czwarty do porównań, bo zapewne wtedy Jan Paweł II w łysiakowej statystyce popularności spadnie z medalowego pudła.

         Zostawmy jednak spekulacje i zajmijmy się rzeczywistością, w której przedziale Franciszek papież odwiedził setki tysięcy młodych pielgrzymów z iluś tam krajów całego świata, i którym gościnę zapewniła w tym roku Polska. Franciszek nie miał więc wyboru i musiał do nas przyjechać, choć nie żeby był kierowany jakąś szczególną sympatią do katolickiego w większości narodu – co to, to nie, tylko z racji obowiązku nałożonego nań grafikiem papieskiej posługi. To ważne, bo co niektórym publicystom oraz zaczadzonym propagandą zwykłym śmiertelnikom zaczyna doskwierać pasożyt nierealnej wizji otaczającego ich świata, gorszy od plagi kleszczy i komarów roznoszących virusa Zika. Rzecz w tym, że widzą oni to, czego nie ma, a co w nastepstwie wypacza ich sądy i podpowiada czasem niewłaściwe zachowania. Bo to jest tak, że jeśli ksiądz dobrodziej bywa niekiedy w niedzielą na proszonym obiedzie u Kowalskich, to należy domniemywać, że równie wysoko ceni sobie kuchnię Kowalskiej, co i towarzysto samych gospodarzy. Natomiast jeśli odwiedza ciężko chorego Kwiatkowskiego, to nie musi stać za tym jakaś szczególna estyma, jaką żywi wobec niego - szczególnie wtedy, gdy go nie znał, a Kwiatkowska nie chciała dzielić się przy wspólnym stole sekretami swojej kuchni. Nie, stoi za tym już tylko obowiązek spełnienia ostatniego namaszczenia.

         Papież nie przybył zatem do Polaków, tylko do młodych pielgrzymów, ale nadano temu zupełnie inną rangę, zaś obecność przedstawicieli władz podczas każdego publicznego wystąpienia głowy Kościoła, mająca ogrzać ich w propagandowym ciepełku użytecznie traktowanej wiary, była nieco irytująca. I do tego te pozy oficjeli, mocno zasłuchanych w papieskie słowa, z uduchowioną miną i czasem, jak Macierewicz, potakujących w zamyśleniu głowami. Ba, nawet wtedy, gdy Franciszek papież przypominał o obowiązku udzielania pomocy uchodźcom, co przecież  jawnie kłóci się z polityką obecnej władzy i prawdopodobnie zmusi ją w bliskiej już zapewne przyszłości  do wykazania się ,,niepołuszeństwem“ wobec moralnego autorytetu katolików. Ten zaś zaczyna być nieco wątpliwy, bo przpominając innym o obowiązku niesienia pomocy, sam jakoś się z niego nie wywiązuje. Nic bowiem nie słyszałem, by w ogrodach watykańskich rozbito namioty arabskich nomadów, a wielbłądy wraz ze stadami kóz i owiec z wdzięcznością popijały chłodną wodę z tamtejszych fontann. I dopóki o tym nie usłyszę, i tego nie zobaczę, wiarygodność Franciszka papieża, który zwracał się do Europy z pomysłem przyjmowania jednej imigranckiej rodziny przez każdą parafię, mocno pociągnie go w dół na medalowym pudle. Zresztą być może za postawę papieża odpowiada sam Soros, który opłacił jedynie tańszą wersję udziału Kościoła w jego pomysłach, bez droższej, wymagającej ze strony Watykanu świecenia własnym przykładem.
         ,,Parole parole“...Cóż, dużo ich padło w czasie tej wizyty, a siła ich oddziaływania ograniczy się czasowo zapewne wyłącznie do jednego tygodnia – tyle właśnie wytrzymali kiedyś w pokoju kibice Cracovii i Wisły, połączeni wspólnym bólem po odejściu Jana Pawła II i przyrzeczeniem zerwania ze wzajemnym mordobiciem. No ale tydzień to też już coś. Gdyby więc każdy papież potrafił umierać raz w tygodniu w okresie swojego pontyfikatu, na pewno obudzilibyśmy się w lepszym świecie. Ale co zrobić, skoro ci nie chcą, trzymając się kurczowo życia, a gdy już do tego dochodzi, umierają raz, a dobrze.

         No tak, nie ma co ukrywać - należałoby to uznać za przejaw kompletnego braku odpowiedzialności. 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości