Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
1170
BLOG

Jeśli chcesz uderzyć psa

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Polityka Obserwuj notkę 71

        Kim Dzong Un to jegomość mający głowę pełną pomysłów. Nie zawsze najlepszych, ale przecież nie to się liczy. Na przykład ministra obrony generała Hyon Yong-chola, który przysnął w jego towarzystwie w trakcie oglądania parady wojskowej, ukochany wódz kazał rozstrzelać. Oficjalnie za zdradę, nielojalnośc i brak szacunku. Ale nie żeby tak normalnie, przed plutonem egzekucyjnym – co to, to nie -  tylko z czterolufowego działka przeciwlotniczego w obecności setek zgromadzonych na egzekucji osób. Podejrzewam, że od tamtej pory północnokoreańscy oficjele chodzą spać z kurami, wykorzystując nawet w trakcie dnia każdą wolną chwilę na drzemkę. I tak zapewne będzie do czasu, aż ktoś nie zostanie rozstrzelany tym razem za to, że nie spał, gdy właśnie powinien spać, co przywódca może również odebrać jako osobistą zniewagę.

         Ale zdarzają się i nieprzyjemne rozczarowania. Oto bowiem nieprawdą okazały się doniesienia światowych mediów jakoby oskarżonego o próbę zamachu stanu wujka Kima, Jang Song-theaka, pożarło żywcem 120 wygłodniałych psów, co świadczyłoby o nieposkromionej wprost inwencji wodza. Nawiasem mówiąc, informacja od razu wydała mi się mocno dęta, bo kto w państwie totalnego głodu, a zwłaszcza w obszarze skośnookim, słynącym z wyrafinowanych inaczej smaków, znalazłby tyle psów? Te  dawno zaległy w rondlach i tylko nieliczne, głównie bezpańskie, umykają czasem skokami od bramy do bramy, zaś nieliczne już koty, podobne w smaku do królika, pochowały się z tych samych powodów w mysich norach.        

         Tak więc wuj – przykro to powiedzieć - został tradycyjnie do bólu po prostu rozstrzelany. Znaczy, do bólu w sensie znużenia banalnością wykonania wyroku, a nie rozczulania się nad wujem, choć przyjemnie pod ścianą to mu na pewno nie było. I trwałbym zapewne przez dłuższy czas w tym niemiłym zaskoczeniu, gdyby nie fakt… No właśnie! Kim potrafił jednak błysnąć nieprzewidywalnością, bo przy okazji rozkazał udusić swoją ciotkę, żonę Janga, co wydaje się nawet całkiem logiczne i zasadne, bo jeszcze babsko chciałobyby się mścić, i co łatwo moglibyśmy zrozumieć, jeśli jakimś sposobem potrafilibyśmy wejść w skórę ukochanego przywódcy.

         Jednak nie tylko sprawa ciotki, ale i nakaz spalenia żywcem przy pomocy miotacza płomieni urzędnika, który rzekomo pomagał wujowi, przywróciła mi wiarę w pomysłowość Kima. Zresztą czy już od początku sprawowania władzy nie zasłużył sobie na tego typu komplementy, nakazując sądom karanie zsyłką do obozów pracy tych obywateli, którzy nie dość mocno i szczerze płakali na pogrzebie jego ojca? I czy wyrażenie zgody na rozprzestrzenianie informacji o rzekomych cudach jakie nastąpiły po śmierci Kim Dzong Ila, w tym o płaczących ze smutku niedźwiedziach – żeby była jasność leśnych, nie cyrkowych – nie wzbudza w nas szczerego podziwu mocno niekonwencjonalnym podejściem do propagandy? Wzbudza i każe główkować, tym bardziej że i u nas w Polsce niedźwiedzi w lasach przybyło, a i motłoch zrobił się jakiś taki bardziej światowy, wyrobiony, ba, niemal już anglojęzyczny w potocznej mowie, zatem jak nic w ramach walki z pozostałością ciążącej mu zaściankowości nawet wzorce azjatyckie z łatwością łyknie.

         Wracając do Kima, jego europejska edukacja w szwajcarskich szkołach, oparta póki co wciąż na wartościach chrześcijańskich, dała znać o sobie już kilka lat temu, gdy odwołano się do drugiego przykazania. Wtedy to właśnie oficjalnie poinstruowano prostaczków, by ci zaprzestali posługiwania się na co dzień, od święta i w dokumentach imieniem ukochanego przywódcy. A konkretnie miało to wyglądać tak, by urzędnicy i policjanci sporządzili listy poddanych, którzy nazywają się tak samo jak Kim, a następnie wezwali ich i pouczyli, by zmienili sobie imiona i nazwiska. Całkowicie dobrowolnie, a gdyby odmówili, to trudno, mogą zostać przy starych.         

         Oczywiście ponuro żartowałem. I choć po stworzeniu poligonu atomowego miejsca na dodatkowe obozy pracy ubyło, ale jeśli tylko odpowiednio zadba się o to, by istniejące nie były przeludnione, to nowych chętnych da się w nich z łatwością upchnąć. W tym wszystkich niesłusznych Kim Dzong Unów.

         Sarkazm? No tak, ten w wolnym świecie wciąż jest dopuszczalny, o ile nie kłóci się z polityczną poprawnością. Bo właśnie w Korei Północnej skłócił się - rzecz jasna z poprawnością w tamtejszym wydaniu, będącą wyrazem oficjalnej polityki władz.

         Oto światowe agencje doniosły o nowej innowacji z piekła rodem… Nie, to nie tak – oczywiście rodem z Pjongjangu, a dotyczy ona zakazu stosowania krytyki i… No właśnie, również sarkazmu. Nawiasem mówiąc, krytyka i tak nikomu, kto nie ma samobójczych inklinacji i nie leczy się w psychiatryku, do głowy nawet nie przychodzi, chyba że w głęboko ukrytych myślach. Tak bardzo ukrytych, że nawet przed samym sobą. Ale zakaz sarkazmu to nowa jakość nawet jak na warunki państwa Kima. Jak bowiem ocenić, czy ktoś mówiąc: ,,Kim Dzon Un jest naszym ukochanym przywódcą”, wypowiada to szczerze, czy tylko ironizuje? Bo jeśli robi przy tym perskie oko, to wiadomo – ironizuje, i wtedy trzeba go zamknąć ciupasem w schowku. Ale jeśli nie? Zamknąć go profilaktycznie od razu, czy prowadzić dochodzenie, po którym i tak się przyzna - do sarkazmu, znaczy – mniej lub bardziej ,,przekonany” do popełnionego przez siebie występku? No a jeśli tak, to po co ta strata czasu?

         Z założenia należy przyjąć, że obywatel w starciu z państwem nie ma większych szans – gdziekolwiek, zatem w Korei Północnej w szczególności. A w oparciu o nowy przepis będzie można wykluczyć z publicznego życia każdego, na kogo padnie podejrzenie. I nie żeby zaraz knucia - wystarczy domniemanie nieprzychylnego stosunku do władzy. Ewentualnie nawet obojetnego. Ale czy można się dziwić, skoro mówimy o Azji w jej niedotknietym europeizacją wydaniu?

         Od tej pory Koreańczykom z północy nie pozostawiono nawet nędznych okruchów komfortu bezpieczeństwa, jaki przedtem zapewniało bezkrytyczne i mocno poniżające popieranie kolejnych przywódców oraz ich klik. Po prostu władza znalazła sposób, zgodnie z którym zawsze będzie miała powód represjonować obywatela. Jeśli bowiem jego opinia o niej będzie krytyczna, grozi mu wyrok. Jeśli powstrzyma się od jej wypowiedzenia, zarzuci mu się, że milcząc, nie wykazuje entuzjazmu polityką swojego przywódcy. A jeśli zacznie go chwalić, co ma wpojone od dziecka prośbą, groźbą, kolbą i bagnetem, wtedy zawsze będzie można zarzucic mu sarkazm. Po czym zamknąć go.

         Tak oto dumając i ciesząc się zarazem, że mnie tam nie ma, doszedłem do wniosku, iż powiedzenie: ,,Jak się chce uderzyć psa, to kij się znajdzie”, wymyślono właśnie w Korei Północnej. Na wszelki wypadek razem z przepisem na jego późniejsze przyrządzenie i spożycie. Póki co czworonoga, bo kija trochę później. I nawiasem mówiąc, niekoniecznie z ryżem, który w odróżnieniu od psa bezpańsko w tamtych stronach nie chadza.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka