Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
385
BLOG

Rozmowy niekontrolowane

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Polityka Obserwuj notkę 19

        Ludzie lubią czasem coś chlapnąć, przy czym w konkretnych przypadkach, które zamierzam tu opisać, mam na myśli plecenie bzdur a nie picie. Oczywiście może być i tak, ba, nawet nie może tylko jest, że jedno chlapnięcie pociąga za soba drugie. Zwłaszcza wtedy, gdy po kilku głębszych amatorzy mocnych trunków oferują swoim równie chwiejnym na ciele i umyśle słuchaczom mocno rozmemłany stek bzdur w formie zakąski. No ale jak już wspomniałem, rzecz dotyczy osób chlapiących na trzeźwo, a zatem dotkniętych przez Boga inaczej, i choć matka natura nie wyrzeźbiła ich fizjonomii w pewnym szczególnie zastygłym wyrazie, to już inteligencję pozostawiła w sferze mocno krytycznych domysłów. I to niestety bez względu na wykształcenie, co może zrujnować wiezrunek niejednej Alma Mater.

         Przykład? No choćby taki Mateusz Morawiecki. Pamiętam jak trzy miesiące temu siedział grzecznie u Moniki Olejnik w jej tefauenowskim segmencie zaczadzania umysłów i bardziej lub mniej wymijająco odpowiadał na pytania. Chłop trzymał się dzielnie aż po grand finale, kiedy to zagadnięty, kto jest lepszym kandydatem do prezydenckiego urzędu: Hillary Clinton czy Donald Trump, odpowiedział, że to trochę tak, jak wybierać pomiędzy dżumą a cholerą.

         Sęk w tym, że wicepremier, choć może miał rację, jednym strzałem obraził oboje pretendentów, oceniając ich przywódcze predyspozycje na poziomie zarazy zagrażającej Ameryce. Trudno chyba o większy despekt popełniony wobec polityka, a przecież jedno z nich - albo Hillary, albo Trump - na pewno obejmie urząd głowy państwa. Państwa, wobec którego Polska występuje z pozycji parterowo-żebraczej, jaką są kolana klientelizmu.

         Prawdę powiedziawszy, jakoś nie wyobrażam sobie sytuacji, w której Morawiecki, będąc nie daj Bóg premierem, pojedzie załatwiać coś ważnego dla Polski w Waszyngtonie, nie wspominając już o rozmowach w cztery oczy z głową amerykańskiego państwa. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że w polityce miedzynarodowej niejednokrotnie słychać obraźliwe przycinki, po których z uwagi na interes zainteresowanych stron nie pozostaje śladu albo... No właśnie, albo prawie nie pozostaje. Pytanie więc, czy warto narażać i sprawy państwowe, i własną pozycję jakimś ,,prawie“, mocno zasiedziałym w głowie być może pamiętliwego decydenta naszych losów, któremu usłużni nie omieszkają przypomnieć niezręcznej wypowiedzi jego polskiego wasala?

         Co zatem należy z tym zrobic?... Zaraz, zaraz, kto to powiedział? No tak, święta racja!        

         Oczywiście gdyby ktoś myślał, że owszem, zdarzyło się, ot przypadek i nie należy robić z tego sprawy, to podrzucę kolejny przykład. Tym razem niedawny.

         Marek Suski, wpływowy członek PiS, poseł i wierny pretorianin prezesa, będąc gościem Radia Zet z typową dla siebie gracją nierozumienia następstw własnych słów wypowiedział ich o kilka za dużo. Po pierwsze, postawił sprawę jasno, mówiąc: ,,Jarosław Kaczyński jest wybitnym politykiem. Osobiście uważam, że prezes (…) byłby najlepszym premierem w Polsce”. I jakby tego było mało dorzucił: ,,Bardzo cenię Beatę Szydło, ale jednak uważam, że prezes Jarosław Kaczyński jest politykiem najwyższej klasy”.

         W artykule nie wspomina się, czy Suski dwukrotnie wypowiadając nazwisko prezesa klękał i wzorem Messiego wznosił wzrok i palce wskazujące ku górze. Ale to drobiazgi – przecież prywatnie ma prawo wierzyć w cokolwiek lub w kogokolwiek, posądzając o niemal boską moc sprawczą napotykane kamienie, ociosane z grubsza przydrożne polana czy jak to w jego przypadku - wybranych ludzi. Ale nie ma polityk Marek Suski prawa publicznie umniejszać predyspozycji i kwalifikacji urzędującej premier, robiąc to w zestawieniu z jej partyjnym szefem. Nie ma, bo narusza tym jej autorytet wewnątrzkrajowy i międzynarodowy. Zwłaszcza w sytuacji, gdy są to słowa partyjnego bonzy, a rządzące ugrupowanie jest pod lupą nie tylko opozycji, ale i kawałka świata. Bo jaki Suski daje przekaz? Ano taki, że w łonie samego PiS premier Szydło jest politykiem tymczasowym i niewiarygodnym. No a skoro taki właśnie jest ten przekaz, a jest, to kto ma traktować ją poważnie w kraju i za granicą? Tym bardziej że choć może mniej dosadne, niemniej utrzymane w podobnym tonie dochodziły do mediów wypowiedzi innych aparatczyków rządzącego ugrupowania.

         Suskiemu jednak było mało i w tej samej audycji opowiedział słuchaczom dlaczego Jarosław Kaczyński – tu już sam strzeliłem obcasami – się nie ożenił. Jego zdaniem, prezes ,, nie ożenił się właśnie dlatego, że służył Polsce i nie chciał, tak jak mówił kiedyś, unieszczęśliwić jakiejś kobiety, którą by pozostawił służąc Polsce”.

         Widać Suski nie jest bystrzochą, a i luki w wykształceniu zakończonym na pomaturalnym studium dają znać o sobie. No bo odwołując się do przykładów innych wielkich Polaków, ci jak na złość byli mężami i ojcami, jak Piłsudski, Sikorski czy Sosnkowski, co państwu wcale na złe nie wyszło. Natomiast inni, którzy mężami nie byli, jak Dmowski lub wiadomo - Jan Paweł II, mieli inne, o wiele mniej komiczne i niewiarygodne powody trwania w stanie kawalerskim, niż te, które w przypadku swojego prezesa zaprezentował rodakom pan poseł.

         Byłoby zatem dobrze, gdyby Jarosław Kaczyński, kontrolując swą partię, zwrócił również uwagę na treść wypowiedzi w mediach, jakie pozostawiają tam niczym psie kupy na chodniku jego ludzie. Bo kupę można sprzatnąć i po sprawie, a atmosfera wypowiedzi pozostaje. Dlatego choć nikt nie może zabronić Markowi Suskiemu czu Mateuszowi Morawieckiemu, by ci publicznie oddychali albo nawet jedli, to już publiczne dzielenie się osobistymi przemyśleniami powinno im być zakazane. Albo przynajmniej mocno ograniczone. Dla wspólnego dobra, rzecz jasna.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka