Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
376
BLOG

Wyklęci na zakręcie

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 16

        Pamiętam jak zawirowało oskarżeniami i podejrzeniami w półświatku kultury i mediów tuż przed Festiwalem Filmowym w Gdyni, a wszystko z powodu niedopuszczenia do konkursu obrazu Jerzego Zalewskiego ,,Historia Roja” - pierwszej produkcji o Żołnierzach Wyklętych. Do krytyki organizatorów festiwalu dołączył nawet minister kultury, profesor Piotr Gliński, który w wyrażonym przez siebie stanowisku nazwał film nie tylko ważnym społecznie, ale również artystycznie udanym.

         Cóż, jako Polakowi na dalekiej emigracji przyszło mi z opóźnieniem obejrzeć realizację Zalewskiego, więc niemal wszystko zostało już o niej powiedziane - mniej lub bardziej trafnie, ale jednak. A ponieważ niemal, więc może dodam swoje trzy grosze, w tym od razu ten, że było to oglądanie w emocjonalnie przyciemnionej atmosferze zażenowania poziomem artystycznym obrazu, w myśl ocen ministerialnych udanego, a naprawdę będącego katastrofalną wpadką. Wpadką, która dopomina się wzbogacenia słownika o bardziej pejoratywne określenie, niż tylko kicz.

         Nie wyszło tam nic – kiepski scenariusz, niezrozumiała narracja, zła gra, reżyseria gorsza niż w nieudanych etiudach łódzkiej filmówki, fatalny montaż oraz dźwiek i może tylko o zdjęciach można powiedziać coś pozytywnego, bo i polska kinematografia z nich słynie. Nieważne przy tym jest to, że Zalewski nie miał pieniędzy, więc dłubał w ,,Roju” przez sześć lat. Smarzowski dłubał przez cztery i wydłubał film w ocenie różnych krytyków  podobno świetny. Prawda bowiem ma się tak, że ważne jest kto dłubie. A poza tym nie liczą się chwytliwe zwiastuny, tylko całościowy efekt końcowy, a w przypadku ,,Historii Roja” ten był tragiczny. Podobnie jak opinia ministra kultury o artystycznym udaniu. Ba, zwłaszcza że kultury. I jeśli tylko z jednym można się zgodzić, to z tym, że temat był ważny społecznie, czemu chcę właśnie poświęcić słowo.

         Jest w zakończeniu moment, gdy dwaj pozostali przy życiu Wyklęci – Rój i jeden z jego żołnierzy – dokonują napadu na bank – ten w Nasielsku. Mając już worek skradzionych pieniędzy, krzyczą jeszcze na odchodne: Niech żyje wolna Polska! I wyraźnie robi im się głupio. Głupio i nieprzyzwoicie, bo sami wiedzą, że przekroczyli pewną granicę. Granicę pomiędzy wojowaniem o idee a zwykłym bandytyzmem. Pomiędzy społecznym zaufaniem a społecznym zmęczeniem, dumą i wstydem, honorem i niesławą. Ale kiedy ją przekroczyli? Na samym początku, czy dopiero teraz? Kiedy stali się naprawdę zbędnym społecznie bagażem historii? Bagażem, który trzeba wyplenić, by zapanowała normalność. Niby tylko normalność wczesnopeerelowskiego świata, ale dobre i to, w przeciwieństwie do nienormalności wzmożonego ubeckiego terroru wywołanego działanością Wyklętych?

         Prawdę powiedziawszy, zdziwiła mnie ta scena, jakby nie komponująca się z ideą filmu, bo w sposób zdecydowany rozwiązująca wskazane wyżej wątpliwości na niekorzyść jego bohaterów. A może takie było właśnie przesłanie produkcji Zalewskiego, kto wie? Trudno odgadnąć, bo w całości był to obraz zły i zamazany. Ale już w tej jednej scenie nie. Ta jest jednoznaczna w swoim przekazie.

         I źle się stało, że ,,Historia Roja” nie sprowokowała dyskusji o ocenie historycznej Wyklętych. Cóż, może ich obrońcy nie czuli się pewnie, mając obawy o narażenie na szwank prowadzonej nieco nachalnie i bezrefleksyjnie polityki historycznej.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura