Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
1439
BLOG

Koniunkturalne lęki Wojciecha Smarzowskiego

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Rozmaitości Obserwuj notkę 113

        O Wojciechu Smarzowskim i jego nowym filmie ,,Wołyń” każdy szanujący się żurnalista zdołał już coś napisać, z reguły w formie peanu, zatem i mnie, szaraczkowi rozsadzonemu po uważaniu w ostatnim rzędzie publicystyki – tej z blogosfery, więc na dodatek z niższej półki - też wypada słówko dodać. A że niestety ,,Wołynia” nie widziałem, zatem całą uwagę poświęcę jego twórcy. Oczywiście nie żeby tak w ogóle o wszystkim - począwszy od prezentacji od stóp po capią bródkę a nawet trochę wyżej, po jego reżyserskie dokonania na wyrywki. Nie, skupię się na pewnym elemencie charakteru pana Wojciecha, odpowiedzialnym nie tylko za jakość jego osobistych lecz również artystycznych kontaktów ze światem.

         Tu należałoby jeszcze tylko wspomnieć, iż z uwagi na fakt, że premiera ,,Wołynia” zbiegła się niemal w czasie ze śmiercią Andrzeja Wajdy, w wielu wypowiedziach dawało się usłyszeć coś jakby parafrazę starej maksymy: mistrz umarł, niech żyje mistrz, że to niby bezhołowia w światku polskiej kinematografii nie będzie, bo znów jest ten numero uno. Znaczy ciągłość władzy i linii artystycznej została szczęśliwie zachowana. I faktycznie została. Zresztą nie tylko artystycznej.

         Niedawno, w numerze 41. tygodnika ,,Do Rzeczy”, przeczytałem wywiad ze Smarzowskim i przyznam, że w kilku miejscach wypowiedzi reżysera nieco mnie zaskoczyły. Raz dlatego, że przez moment trudno mi się było zorientować czy Smarzowski opowiada o ,,Wołyniu”, czy raczej opowiadając o ,,Wołyniu” przestrzega przed budzącym się polskim szowinizmem, który mu się identyfikuje z ONR. I czy przypadkiem nie była to jedna z przestróg zawarta w filmie, ba, może nawet główna, a zatytułowana: bójcie się własnego nacjonalizmu. Bo zdaniem reżysera, jego  film stanowi opowieść ,,o tym, do czego zdolny jest człowiek, kiedy wyposaży się go w odpowiednią ideologię religijną bądź polityczną, oraz da mu się przyzwolenie na zabijanie. Wszystko niestety jest nadal aktulane”.

         No i proszę jak nas Smarzowski oświecił. Nie jest to film o tragedii ludobójstwa na Wołyniu, ale dzieło o przesłaniu uniwersalnym, w tym wypadku o zagrożeniu świata moralnych wartości ludzką dehumanizacją jako następstwem religii i polityki. Tak, właśnie religii i polityki, podkreślam. Przy czym okrutna historia z kresów stanowi tylko kanwę tych ogólnych rozważań. Zresztą w odczuciu reżysera rozważań bardzo na czasie, bo łatwo przecież wyobrazić sobie zamiast krwawego popa naszych współczesnych duszpasterzy, w tym księdza Międlara, który święci oenerowskie siekiery. Nic więc dziwnego, iż Smarzowski mówi wprost, że boi się takiej sytuacji. Czyli co? Ano tyle, że podbijając emocje, w odbiorze czytelników w jakimś stopniu taki krwawy choć wyssany z palucha scenariusz urealnia, wskazując nawet katów i ich ofiary, z których on będzie jedną z nich. – Ach, co za pech! – można już teraz żałować pana Wojciecha, choć nawet nieprzerośniety za bardzo rozum podpowiada, że jego obawy są po prostu absurdalne w obecnych realiach politycznych. Zresztą co ja mówię absurdalne? Gorzej, one są kodowsko-absurdalne w swoim załganym przekazie, podobnie  jak zapowiadana konieczność schodzenia do podziemia czy przygotowywania rzeczy w plecakach na wypadek internowania. I co uchodzi sprytnym propagandystom oraz ich niskopiennym intelektualnie ofiarom, to nie artyście Smarzowskiemu.        

         Zostawmy jednak lęki twórcy jego chwilowo jeszcze pustym nogawkom oraz wciąż niezamieszkałej mysiej norze i przejdźmy do sprawy nieco poważniejszej. Oto okazuje się, że informacja przygotowująca widza do obejrzenia filmu bywa konieczna i dobra. A jednak! Zresztą posłuchajmy Smarzowskiego:

         ,,Nie chciałbym stracić tego filmu dla zachodniego widza, dlatego na potrzeby festiwali i ewentualnej dystrybucji na Zachód przygotowujemy specjalną wersję, opatrzoną kometarzem, mapą, napisami,wprowadzeniem w temat, zróżnicowaniem podpisów pod kwestaimi itd.”

         A wszystko przez to, że jak zauważył Smarzowski zachodni selekcjonerzy festiwali oglądający ,,Wołyń” nie potrafili się ani historycznie, ani demograficznie w tym obrazie odnaleźć. Trzeba zatem ich jakoś naprowadzić kto jest kto i za co jeden drugiemu łeb siekierą ucinał. Inaczej budzi się obawa, że źle go odbiorą i jeszcze nie daj Boże ogłoszą, iż jest to kolejny film o mordowaniu Żydów przez Polaków, czyli o Holokauście. A wtedy to już Oscar murowany.

         I tu przypomina mi się stosunkowo niedawne wydarzenie, gdy TVP wyświetliła film Pawła Pawlikowskiego ,,Ida”, obraz zdecydowanie jednostronnie pokazujący stosunki polsko-żydowskie. Wtedy właśnie emisję poprzedziła dyskusja w studio, której uczestnicy krytycznie ocenili spojrzenie reżysera na relacje pomiędzy obu narodowościami. A zaraz po niej, tuż przed emisją, na ekranie ukazała się nota informacyjna, przypominająca represje stosowane przez niemieckich okupantów wobec Żydów i Polaków. I to właśnie stało sie powodem listu wystosowanego przez oragnizację zwaną ,,Gildia Reżyserów Polskich” do prezesa Jacka Kurskiego, w którym twórcy sprzeciwiają się stosowaniu ideologicznych interpretacji, ,,wprowadzających widza nie w treść dzieła czy jego artystyczne walory, ale narzucających mu jedynie słuszny sposób jego rozumienia”. No i podpisał się tam również Wojciech Smarzowski.

         Ciekawe, prawda? Sęk tylko w tym, że i rozmowa, i napisy poprzedzające wyświetlany film wprowadzały widza właśnie w treść oscarowego ,,arcydzieła”. A że zmieniały przy tym sposób jego odbioru? No cóż, nikt nie kazał Pawlikowskiemu manipulować historią, ze stosowaniem ostrych przeretuszowań na zmianę z gumką myszką. I jeśli ktoś zechce teraz postawić mi zarzut, że Smarzowskiemu wcale nie brak konsekwencji, albowem ma prawo dowolnego ingerowania we własny film, ale nie w obcy, przeciwko czemu prostestował, to błądzi. A to dlatego, że on stara się przybliżyć zachodniemu widzowi historię i realia sprzed lat, aby ten je lepiej zrozumiał, a których on nie załgał. Natomiast Pawlikowski załgał, i to w części za państwowe pieniądze Instytutu Sztuki Filmowej, wiedząc przy tym, że tenże Instytut nie ma prawa ingerencji w subiektywną wizję artystyczną twórcy. Jest tylko jeden problem z artyzmem. Nie może bowiem być tak, że subiektywna wizja artystyczna autora budowana jest na celowo zmanipulowanej wizji historycznej, służąc konkretnym politycznym zapotrzebowaniom. Bo wtedy nie wiemy, czy i kiedy mamy do czynienia jeszcze ze sztuką, już ordynarną propagandą, czy może ze sztuką upropagandowioną - jak u Eisensteina.  A jeśli do tego ta uropagandowiona sztuka zniesławia imię kilkudziesięciu milionów Polaków w kraju i na świecie, kreując wokół nich nieprzyjazną atmosferę służącą określonym celom politycznym, to też nie można nic sprostować, nic dodać, uzupełnić? Bo co, naruszymy artystyczną wizję twórcy, z założenia nienaruszalną, a tym samym zaprzeczymy demokratycznym zwyczajom?  A w dupie z takim twórcą i zwyczajami! Jeśli Pawlikowski sam się do tego nie poczuwał, to ktoś dla dobra publicznego musi coś zrobić. Inaczej, jeśli pozwolimy artystom pójść jak to się mówi na całość, któregoś dnia ktoś zrealizuje film o Smarzowskim, ukazując go jako zwykłą świnię i zakamuflowanego oportunistę, i nic nie będzie można z tym począć, bo przecież autor miał taką wizję i już. Przy czym chociaż dobrze, jeśli prawdziwą. A prawdziwą?

         I na koniec jeszcze jedna sprawa. Tak jak Wajda zapytany o swój ostatni film ,,Powidoki”, opowiadający o malarzu i wykładowcy Władysławie Strzemińskim, odniósł się wprost do politycznej współczesnośći, gdy przestrzegając ,,przed interwencją państwa w sprawy sztuki” łączył propagandowym szpagatem czasy stalinowskie z pisowskim dniem dzisiejszym,  tak samo w wywiadzie uczynił Smarzowski. Jego łatwo czytelne lęki przed faszyzacją kraju i wojującym katolicyzmem aż nazbyt otwarcie korespondują z antypisowską propagandą opozycji.

         Można więc powiedzieć, że uczeń idzie w ślady mistrza i zawsze lewackiej bohemy. Pytaniem tylko pozostaje, czy angażując się w sprawy polityczne tak bardzo mało z nich rozumie, czy przeciwnie - rozumie nawet więcej choć inaczej niż głosi, bo wrodzony koniunkturalizm nie pozwala mu na szczerość.

         

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości