Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
606
BLOG

O liściach i Donaldzie Trumpie

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Polityka Obserwuj notkę 32

        Jesienią zawsze mam ten sam problem. Liście, które zapewne w liczbie nie mniejszej, niż wysokość polskiego długu liczonego w złotówkach spadają z panoszących się wokół dębów, dosłownie w jedną wietrzno-dżdżystą noc potrafią pokryć grubą warstwą wydarte lasowi trawniki. I nie chodzi mi już o późniejsze czasochłonne zdmuchiwanie listopadowych śmieci w głąb leśnych chaszczy, ale o to, że w którymś momencie staje się to pracą niemal syzyfową. Sęk bowiem w tym, że kiedy my sprzątamy, sąsiad nie, a skoro nie, jego liście gnane później wiatrem pokrywaja nasz teren, więc znów trzeba dmuchać. I tak dookoła Wojtek.

         Mówiąc krótko, poniosło mnie, że gość nie szanuje pracy mojej żony, bo to ona w wielu sprawach przejawia inicjatywę, przy sprzątaniach i nie tylko, a ja jej nie hamuję, ba, zapalam nawet zielone światło, co nie powiem - w pewnych sytuacjach ma swoje całkiem korzystne strony. No więc nie wytrzymałem i widząc go któregoś dnia przed domem, gdy wyciągał zatkniętą w trawnik wyborczą reklamówką Trumpa, postanowiłem z nim porozmawiać.

         Po sakramentalnym hi od razu przeszedłem do rzeczy. Że liście, że wiatr, że jego niesprzątane przelatują na naszą stronę, w zwiazku z czym mamy problem, a mówiąc wprost - podwójną robotę z powodów, których przez wrodzoną delikatność i chęć utrzymania dobrosąsiedzkich stosunków nie chciałem nazwać. Na co on zastygł z drobnym odcieniem zniecierpliwienia na twarzy, oczekując z wyciagniętym już z ziemi trumpowskim plakatem w ręce na końcowe wnioski. I wtedy ja mając nadzieję, a w zasadzie będąc pewny zrozumienia moich pomysłów, zakomunikowałem mu, iż w związku z opisaną sytuacją - że to te liście, wiatr, podwójna robota i w ogóle - będę musiał postawić mały płot – ot, czterdzieści pięć stóp na odkrytej przestrzeni pomiędzy naszymi działkami – od lasu do ulicy. Może być nawet drobna plastikowa siatka, a niekoniecznie mur, choć gdyby on upierał się przy tym ostatnim, to dobrze, może być i cegła, byle powstrzymać nadlatujące z jego strony śmieci.

         Podziękował, że go poinformowałem o swoich planach, choć od razu zaznaczył, iż żałuje, bo nie będzie już tak malowniczo jak teraz. I gdy wyczułem, że chciał sobie pójść, dodałem coś jeszcze. Otóż zakomunikowałem mu, że ja to zrobię, czyli zakupię materiał i wynajmę pracowników, ale on ma zapłacić, to znaczy pokryć wszelkie związane z projektem koszty, bo to jego liście są powodem inwestycji, a i wiatr niby też, jako że ten niemal jak na złość stale wieje w moją stronę, a nie odwrotnie.

         Prawdę mówiąc, liczyłem, że się zgodzi. Bo gdyby miał zatkniętą przed domem reklamówkę Hillary Clinton, to nie liczyłbym, ale że Trumpa, to liczyłem właśnie. Niestety popełniłem błąd. Sąsiad popatrzył na mnie tak jakoś dziwnie, a może po prostu niezwykle wymownie, co dodało jego spojrzeniu wrażenia wspomnianej dziwności, następnie zaś dorzucił, że musiało mnie nieźle popieprzyć, skoro przyszedłem do niego z taką propozycją. Zaś na odchodne dodał jeszcze, iż to wszystko pewnie z powodu nieodnowionych recept, i jak tylko z powrotem zacznę brać pastylki, to on ma nadzieję, że szybko wrócę do normy. Co mówiąc, obrócił się na pięcie i poszedł sobie z tym Trumpem w stronę wystawionych pojemników na śmieci, chamisko jedne!

         Hm, no tak, bywa, że przedobrzymy w pomysłach, choć wiele wskazuje na to, iż ten mój był przecież z założenia zasadny i właściwie skierowany. W każdym razie zasadny z powodu analogicznej idei, jaką sąsiad zaakceptował, decydując się na wyborcze wsparcie jej inicjatora, i co wyraził zatykaniem przy ulicy popularnych w Jueseju wyborczych reklamówek, zwanych lawn lub yard signs. A przecież ja nie byłem tak radykalny jak Donald Trump, który nie tylko chciał wystawić Meksykanom rachunek za mur, jaki miałby służyć wyłącznie Amerykanom, ale na dodatek zamierzał okroić ich z dochodów przez reshoring, czyli powrót przemysłu do kraju. Z czego zatem mieliby zapłacić – z przychodów pochodzących z eksportu sjesty?

         Oczywiste jest, iż nie możemy mieć pretensji do Jankesów o to, że wielu z nich, jeśli nawet nie zdecydowana większość, opowiada się i za reindustrializacją kraju, i zablokowaniem napływu nielegalnych emigrantów. Jest to zgodne w widzianym przez nich wprost interesem własnym i państwa. Natomiast już przyzwolenie na pomysł żądania od Meksyku zapłaty za coś, co naprawdę nie leży w jego interesie, a wręcz jest z nim sprzeczne i stanowi wyborczy wykwit buty z głupotą, może cokolwiek szokować.

         I tu warto zadać pytanie i amerykańskim, i polskim zwolennikom Trumpa, którzy cieszą się nie wiedzieć czemu, czy przypadkiem cena jaką przyjdzie zapłacić za wybór rzekomo niezależnego od socjalliberalnych elit prezydenta nie będzie zbyt wysoka. Bo trudno spodziewać się, by człowiek głoszący podobne pomysły, a na dodatek całe życie bezkompromisowo i niezwykle brutalnie walczący wyłącznie o swoje, raptem zainteresował się cudzym, czyli społecznym dobrem, o interesach kraju Polan już nie wspominając.

         Jeśli zatem zaczniecie widzieć świat wyborczymi kategoriami Donalda Trumpa, wybierzcie się najpierw po sąsiedzku do któregoś z jego zwolenników z propozycją budowy płotu na dziwnych warunkach, a ockniecie się z mrzonek natychmiast. 

Zobacz galerię zdjęć:

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka