Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
441
BLOG

Kolizyjne współistnienie

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Społeczeństwo Obserwuj notkę 14

        Tuż przed Wigilią i Nowym Rokiem rozlały się medialną breją pobożne postulaty scalenia do kupy politycznie podzielonego i okopanego w swych świętych racjach społeczeństwa. Mówił o tym pan prezydent, mówili politycy, pisali publicyści, a i niejeden ksiądz – ten ważny i ten prowincjonalny - ciepłym słowem nawoływał do zgody, która, jak wiadomo, stwarza lepszy klimat do składania hojnych ofiar. Zresztą nie tylko w tym rzecz, że dokonane podziały narodu zaistniały w makroskali, bo pojawiły się również na szczeblu rodziny, a wśród osób cierpiących na rozdwojenie jaźni nawet w wymiarze jednoosobowym, co daje się zauważyć w trakcie posiłków, gdy jedna łyżka zupy dedykowana jest zdrowiu Mateusza Kijowskiego, a następna prezesa PiS. Oczywiście to straszne, straszne i tylko iskry potrzeba, aby jedni rzucili się do gardła drugim – na ulicy, a nawet w sypialni, gdzie małżonkowie roku drugiego dobrej zmiany łączą się tylko czasowo, a więc niestety nietrwale, śpiąc później czujnie, z zestawami sztućców pod poduszką.

         Ciekawe, że z większości tych medialnych lamentów nad kondycją polskiego społeczeństwa, co nota bene jest apogeum hipokryzji, albowiem to właśnie politycy i pismacy odpowiedzialni są za dokonanie wrogich podziałów, no więc że z tych narzekań przebija opinia o jakiejś wyjątkowości stanu spraw nad Wisłą. Bo podobno, co twierdzą publicyści, nigdy jeszcze rodacy nie byli tak skłóceni, jak to ma miejsce obecnie.

         Hm, naprawdę? No to sięgnijmy pamięcię do historii. Ile to istnień ludzkich kosztowało wprowadzanie chrześcijaństwa, ile bunty chłopskie, bunty możnowładców, wzajemne wyrzynanie się stronnictw politycznych, zdrady, rokosze, konfederacje? A czy wolna od podziałów była II Rzeczpospolita, i to podziałów często krwawych? Wystarczy przypomnieć okoliczności śmierci prezydenta Narutowicza lub zamachu majowego. Albo późniejszy okres sanacji kojarzącej się z rządami autorytarnymi, procesem brzeskim i obozem w Berezie Kartuskiej. Ba, nawet w czasie wojny, a więc w sytuacji szczególnie wymagającej jedności i zgody, podziały polityczne przekładały się na wrogość tworzonych przez rywalizujące ze sobą ugrupowania polityczne oddziałów zbrojnych.

         Mitem jest również wspólna, solidarna postawa oporu społeczeństwa w  okresie peerelowskim. Gdyby tak było, to nie Polacy strzelaliby do Polaków, robili na siebie obławy, katowali się w ubeckich więzieniach, strzelali w tył głowy i potajemnie grzebali ofiary swoich zbrodni. To nie rodacy rozkułaczaliby rodaków, oskarżali, z radościa iście parszywej natury pisywali na siebie donosy czy współpracowali z UB i SB, o skali którego to zjawiska zaświadcza tak zwana lista Wildsteina. I wreszcie gdyby faktycznie istniała wtedy społeczna jedność, PZPR nie dorobiłaby się w latach siedemdziesiątych trzech milionów członków. Nie ma przy tym znaczenia jakie motywy kierowały tymi ludźmi – wstępowali w partyjne szeregi z powodów ideowych czy wiedzeni oportunizmem kolaborującego z komuną motłochu zapisywali się. Ważne, że rzekoma jedność Polaków w oporze przeciwko komunistycznemu systemowi jest historycznym nieporozumieniem. A nawet jeśli zaistniała w okresie posierpniowym, to była złudną bańką i tak jak ona pękła wraz z bolesnym dotykiem zomowskiej pałki w pierwszych dniach stanu wojennego.

         Kłamstwem jest więc, że dzisiejsze podziały społeczne to coś szczególnego w historii naszej państwowości. Nie, ale dlatego właśnie nie, że państwowość ta w dłuższych, decydujących o swojej przyszłości i postawach obywatelskich okresach nie była ani dość silna, ani dość atrakcyjna ekonomicznie oraz politycznie, by wykreować identyfikację większości z władzą. Takiej większości, która umożliwiałaby względnie bezkolizyjny społecznie przemarsz przez dzieje.

         Ustalmy zatem, że obecny stan podziału nie jest czymś nowym i szczególnym, albowiem bywało gorzej. I że na pewno rząd nie dysponuje pełnymi możliwościami zażegnania konfliktów, których przyczyn należy szukać głównie za granicą. To znaczy i w pozycji lub dokładniej - w uwikłaniu się Polski w sieci międzynarodowych uzależnień, jakie pozbawiają władze pełni inicjatywy, i w konkretnych działaniach sił obcych, dążacych do obalenia demokratycznie wybranych władz.

         Oczywiście nie oznacza to, że istniejący konflikt grozi wojną domową, jak to przebąkują niektórzy medialni wieszcze, dbając o poczytność sensacyjnych tekstów, które wśród gawiedzi przywołują z lamusa pamięci koszmarne obrazki rosyjskiej rewolucji lub maczetowej rzezi w Rwandzie. Nie, to Polsce nie grozi. Co najwyżej uliczne burdy, z ewentualnym dodatkiem mordobicia zwaśnionych manifestantów. No i kontynuacja wojny gadających głów, parsakjacych w obiektywy kamer odgórnie ustalonymi frazesami partyjnej propagandy.

         Czyli że nie należy się martwić? No nie, martwić się należy, jak najbardziej, zwłaszcza że podział hamuje rozwój kraju, a tym samym bogacenie się jego obywateli. Zresztą czym ponad zmartwienie możemy się wykazać? Niczym. Dobry więc chociaż i ten bierny przejaw postawy obywatelskiej, jakiej nauczyła nas III Rzeczpospolita. Oczywiście w imię swojego dalszego trwania w każdej, nawet mocno kolizyjnej społecznie postaci.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo