Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
541
BLOG

Uwierzyłeś i stało się

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Media Obserwuj temat Obserwuj notkę 2

        Zgodnie ze statystyką – podobno demograficznie okrutną, bo od lat zawieszoną w tych samych wielkościach, co w hierarchii potrzeb młodych rodaków wskazuje na zwycięstowo idei głoszonej przez Seweryna Blumsztajna, a wyrażającej się w haśle: ,,pier***ę, nie rodzę” – Polskę zamieszkuje około 38 milionów ludzi… Zaraz, dobrze napisałem? No tak, zgadza się, choć niekoniecznie statystykę można by tu podać w wątpliwość.         

        Otóż na te 38 milionów ludzi przypada kilka, a może nawet kilkanaście tysięcy dziennikarzy – czort ich wie ilu dokładnie, bo liczby wahają się z roku na rok nawet w zakresie dwudziestu setek, jednak z ogólną tendencją do spadku pogłowia. A jacy to dziennikarze? Ano różni –  prasowi, telewizyjni i radiowi, zawodowo sprawni, przeciętni i kiepscy, stołeczno-centralni i regionalno-zadupni, natomiast rozważając podział z punktu widzenia etyki wykonywanego zawodu - ci lepszego i gorszego sortu. Teoretycznie, bo tych pierwszych, robiących w głównych mediach, należałoby na palcach policzyć i to bez konieczności ściągania skarpet. No a wśród tej całej masy pismaków i gadaczy znajdziemy umownie mówiąc tych niezależnych, niemal wymarłych, jak i – tu już oceniając wprost lokajskie osobowości – dyspozycyjnych. Prócz tego, lewicowych i prawicowych, choć nie z uwagi na wyznawaną ideologię, tylko tymczasowy układ sił politycznych oraz ilość i atrakcyjność etatów oferowanych przez poszczególne media dające im zatrudnienie, a z tym serwujących codzienne papu. Różnej kaloryczności zresztą, podobnie jak i jakości spożywanej strawy, przy czym jak zawsze o zasobach koryta decyduje wartość rynkowa medialnego publicysty, choć nie należy nie doceniać również jego indywidulanych preferencji. Tych na przykład wyrażających się w tradycyjnym śledziu z beczki, stawianym wyżej od innych, modnych dziś owoców morza.

         No więc ci wszyscy ludzie odpowiadają nie tyle za stan samych nastrojów politycznych, co raczej za cały światopoglądowy wizerunek społeczeństwa – tak w ujęciu stadnym, jak i indywidualnym. A co o tym decyduje? Ogólnie rzecz ujmując, wszechobecna presja mediów obecnych w naszym życiu. O ile kiedyś, rzecz jasna nie licząc plotek i wieści, informacja, w tym i ta o charakterze propagandowym docierała słowem pisanym w różnych jego postaciach, o tyle z biegim lat i rozwoju technologii możliwości się zwiększały. Doszło radio, a potem telewizja, co zakończyło okres wykluczenia analfabetów i rzeszy wtórnych analfabetów od bezpośrednich niusów, zaś dzięki komputerom i smatfonom weszliśmy w erę natychmiastowego internetowego kontaktu z każdym rodzajem medialnej triady, oferowanej słowem pisanym, dźwiękiem i obrazem. A wraz z tym nasz łeb lub dokładniej mniejsza lub większa kula, kulka – proszę, przedstawmy się bez obaw, albowiem żyjemy w czasach, w których nawet płeć nie dzieli ludzi, a co dopiero jakiś mniej lub bardziej rozwinięty intelekt  - no więc ta przelewająca się w mętnym osoczu kulka wystawiona została na atak szeptów, podszeptów lub wrzasków docierających z agory. Tu osobom mniej wyedukowanym donoszę, że agora nie ma nic wspólnego z oborą – to pewne. O ile bowiem ta pierwsza skupia w swoim centrum decydujace o nastrojach społecznych bydło, czyli tak zwane, choć nietrafnie, polityczne elity, to druga bydło rogate, dające światu mleko i niefortunnie dla niego - znaczy bydła, nie świata - mięso, a zatem produkty pierwszej potrzeby, do których propaganda, co by o niej powiedzieć, jednak się nie zalicza.

         Zostawmy jednak na boku krowy, niech tam sobie żują, co mają, i przypatrzmy się kolejnemu ciekawemu zjawisku. Otóż na nieszczęście dziennikarzy, a głównie Piotra Skwiecińskiego, którego facjata tak zawsze młodzieńcza, że niemal infantylna w zakrzepłym wyrazie dziecięcego zdziwienia światem, w krótkim czasie stała się wręcz starczo-młodzieńcza, zatem na ich nieszczęście internet dał światu blogerów. Od tej pory ludzie cierpiacy na potrzebę publicznego wypróżnienia swoich przemyśleń nie musieli już brylować pogaduchami w wąskich kawiarnianych lub imprezowych gremiach, ani zapisywać papieru podsuwanego później z dumą rodzinie i znajomym, ewentualnie rozrzucanego w formie ulotek, podobnie jak przestali tracić czas na szukanie po hyde parkach pustej beczki. Nie, teraz wystarczy komputer i najprostsza kamerka, by słowem pisanym lub przekazem audio-wizualnym trafić do szerokich rzesz czytaczy oraz internetowych oglądaczy świata. Jak szerokich? A to już zależy od różnych czynników, które składają się na popularność danego blogera, ale na pewno sprzyja temu istnienie blogowych platform, skupiających setki a czasem nawet tysiące autorów i komentatorów. To tu przychodzą głównie ci, którzy poszukuja potwierdzenia własnych opinii, a przy okazji spotykają się z argumentacją drugiej strony. Zasadnicza zaś przewaga czytania blogów nad informacjami medialnymi polega na możliwości aktywnego i nieskrępowanego lub przynajmniej teoretycznie nieskrepowanego politycznie lub politycznie-poprawnościowo uczestnictwa w dyskusji. Dyskusji z autorem i innymi jego gośćmi, a w przypadku autora z wyższej półki - również na dodaniu sobie pewnej ważności, kwitowanej dumną choć mocno przesadną konstatacją: ,,rozmawiałem dziś z iksem lub igrekiem”.

         Wspomniany Skwieciński, który w jednym ze swoich artykułów drukowanych w tygodniku ,,wSieci” z satysfakcją wieszczył rychły upadek blogowania, na pewno miał rację pisząc, że dziennikarz przewyższa blogera jakością źródeł, czyli otwarcie mówiąc, wiarygodnością przekazywanych informacji.Tak, to racja, ale czy przewyższa wnikliwością i trafnością ich komentowania? To już niekoniecznie – wszystko zależy od poziomu wiedzy, inteligencji i sprawności pióra. Tak by się wydawało, ale nie tylko. Otóż nie licząc blogerów politycznie dyspozycyjnych, większość z nich nie cierpi na skrępowanie własnych myśli redakcyjnymi uwarunkowaniami. Piszą, bo chcą, a nie dlatego, że muszą, przy czym jedynym ich skrępowaniem, znacznie mniej wiążącym niż zawodowe uzależnienie, jest uległość własnym poglądom, często zaślepiająca – to fakt, niemniej agresywność tego schorzenia to już kwestia indywidualnych przypadków.

         A zatem nie do końca jest tak, że dziennikarz pracuje w danym medium, bo prezentuje zbieżne z jego linią ideologiczną poglądy, tylko prezentuje poglądy zatrudniajacego go medium. Znaczy mówiąc wprost, prostytuuje się. Natomiast bloger na tę przypadłość z reguły nie cierpi, choć w zbiorczym zestawieniu poziom jego warsztatu w porównaniu z dziennikarskim jest znacznie niższy.

         Skąd zatem czerpać informacje, by się nie zatruć ani ich marną wiarygodnością, ani kiepską jakością? Przysłuchując się rodakom można dojść do wniosku, że media nie dorosły do roli uświadamiającej społeczeństwo. Albo przerosły ją, ewentualnie uskoczyły od niej w bok dzięki kilku dodatkowym funkcjom, które im dorzucono. Ewentualnie to ja się mylę i biorąc pod uwagę zaistnialy podział Polaków, wręcz przeciwnie – wywiązały się ze swojej roli znakomicie. Każde z nich bardziej lub mniej świadomie.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura