Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
751
BLOG

Kilka słów o filmie

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Film Obserwuj temat Obserwuj notkę 8

        Już na fotografii wydawała się być wielce nieurodziwa, jednak rzeczywistość przerosła wszelkie, nawet najczarniejsze imaginacje – opowiadał kiedyś dziadek mojego kolegi, były rotmistrz carskiej kawalerii, a póżniej polskiej, o rodzinnych podchodach połączenia go węzłem małżeńskim z daleką kuzynką, znaną mu tylko z przesłanego zdjęcia. On miał zainwestować w ten związek młodość i ułańską fantazję, ona - życiowe doświadczenia brzydkiej starej panny i niebagatelny posag. Na szczęście zamachnięto się w Sarajawie i na kolejne kilka lat dziadek pozostawał wierny wyłącznie swojej kobyle.

            Tak mi się to teraz przypomniało, gdy szukając dobrego wstępu do krótkiej notki poświęconej obejrzanemu niedawno filmowi ,,Smoleńsk”, poszperałem nieco w mocno zakurzonych szpargałach pamięci. I mówiąc krótko dziadkiem kolegi, już po przeczytaniu kilku recenzji można było się spodziewać, że to kicz, jednak rzeczywistość przerosła nawet najczarniejsze imaginacje.

         Potyczki ze sztuką mogą mieć charakter amatorski, rzemieślniczy lub artystyczny. ,,Smoleńsk” to czysta amatorszczyzna pod każdym względem, a twarz Beaty Fido, osoby, która jak nikt inny dotąd nie trafiła z zawodowym powołaniem, stanie się symbolem tego, co określa się mianem aktorskiego nieporozumienia. Jednym słowem klęska. Zresztą czy można było spodziewać się czegoś więcej, skoro scenariusz, oprócz reżysera Antoniego Krauzego, pisało trio o mentalności trzech muszkieterów, w składzie : Maciej Pawlicki, Marcin Wolski i Tomasz Łysiak? Nie, nie można było, bo zdezelowany psychicznie frankowicz, zatem należy podejrzewać, że człowiek o ograniczonej wiedzy i niemal zerowej wyobraźni, upadły satyryk doby peerelu oraz cierpiący na historyczno-narodową opuchliznę świadomości facet noszący nazwisko swojego ojca mogą wyprodukować jedynie scenarisz ,,Smoleńska”. I tak też się stało.

         Ponieważ jako Polonus nawiązuję kontakt z ojczystą kinematografią z opóźnieniem, nie będę po raz kolejny recenzował tego, co zrecenzowano przede mną, choć warto zauważyć, iż obraz z powodu swojej malizny spełnia odwrotną rolę do zamierzonej. Natomiast zwrócę uwagą na inny aspekt klęski produkcji Krauzego.

          W ramach nowej narracji historycznej PiS napęczniał ambicją stworzenia kina patriotycznego, odwołującego się do tematów bitewnej chwały i sławy, które po skundleniu większości narodu propagandą wstydu, upodlającą ducha rewizją dziejów i hasłem róbta co chceta pomoże przywrócić zdemoralizowany motłoch macierzy. Plan w sumie niegłupi i potrzebny, natomiast mam obawy odnośnie jego realizacji.

         Oto po dwóch kompromitujących wpadkach kina patriotycznego, odwołującego się do czasów najnowszych, czyli wspomnianego ,,Smoleńska” i ,,Historii Roja”, mogących tylko zniechęcić widza do kolejnych prób uszlachetniania go porcją nowej historycznej prawdy, aż strach ogarnia na myśl, co jeszcze można spieprzyć. Oczywiście kolejne próby nie będą dołowane finansowo, jak dwie wspomniane produkcje, ale kino to nie piłka nożna, więc pieniądze w sztuce to nie wszystko.

         Trwa właśnie realizacja  ,,Dywizjonu 303”, a już we wrzesniu donoszono o kłótniach pomiędzy producentem a dystrybutorem w kwestii niezgodności filmowego przekazu z prawdą historyczną. Ale nie, nie lękajmy się, nie jest źle – słynna jednostka póki co nadal będzie pokazywana jako nasz, a nie izraelski dywizjon, w którym służą żydowscy uciekinierzy z polskich obozów śmierci. Przecież jak wiem, to  nie Paweł Pawlikowski pisał scenariusz, więc bądźmy spokojni, choć za karę Oscara nie dostaniemy. Chodzi raczej o drobiazgi – o okres pojawienia się naszywek ,,Poland” na mundurach, obecność jakiejś postaci na planie, ewentualnie zamianę typu samolotu. Burda jednak już była, co dumnie uświadamia nam, że to na pewno czysto narodowa produkcja. No i na dodatek Wiesław Saniewski z powodu choroby przestał być już dawno reżyserem, a zastąpił go niejaki Denis Delic - jak dotychczas twórca kilku mało ambitnych bzdetów. Te dwie informacje nakazują czarno widzieć efekt końcowy, tym bardziej że wątek spadających samolotów jakoś nie służy naszym filmowcom.

         No i kolejne tematy, a konkretnie historia stara jak świat, czyli tym razem rzecz o Piastach. Jeden, dotyczący rozbicia dzielnicowego, planowany jest w formie telewizyjnego serialu, natomiast drugi jako produkcja pełnometrażowa, będąca filmową sagą o córce Mieszka I, Świętosławie. W obu przypadkach oparto się na twórczość Elżbiety Cherezińskiej, więc i ja po nią sięgnąłem, ,,spędzając jakiś czas”  z bolesławową siostrą. Rzecz napisana przez kobietę dla kobiet, trochę w stylu opowiadał dzięcioł sowie o piastowskiej białogłowie, ma szansę przebić się do widza, tym bardziej że większość walk staczana jest nie na polach bitew, tylko w alkowach – zresztą z użyciem obu rodzajów mieczy, przy czym ten pierwszy, znaczy ten nie z żelaza i nie tak trwały, bardziej zajmuje uwagę autorki, czemu zresztą dziwić się jej jako kobiecie raczej nie należy.

          A zatem będziemy mieć kino historyczne, filmowane z sienkiewiczowskim przesłaniem i już zapowiadane jako… polska ,,Gra o tron”. I choć postacie Starków i Lannisterów kojarzone są przez co bardziej kumatych z literacką fikcją, natomiast Świętosławy, Mieszka i Swena Widłobrodego z faktami, to w czasach globalizacji nauki i kultury nie ma znaczenia, co się komu z czym kojarzy. Bo niestety, ale wiekszości i tak wszystko miesza się w głowie w jedną wirtualno-realną breję, w której na przykład bękart Jon Snow zostanie zapamiętany jako jarl Jomsborga, warowni wyświetlanej w świadomości hen w śnieżnych Tatrach, gdzie diabeł zwany Janem Marią Rokitą mówi dobranoc, a ludzie zamieniają się w zombi zaraz po zjedzeniu oscypka.

         Byłoby więc dobrze, taaa, nawet bardzo dobrze by było, gdyby chociaż obie produkcje okazały się kasowe, bo na zmianę świadomości widza raczej bym nie liczył.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura