Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
1062
BLOG

Owoce politycznego hochsztaplerstwa

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Media Obserwuj temat Obserwuj notkę 11

        Myliła się Małgorzata Sadurska, szefowa prezydenckiej kancelarii, gdy w programie ,,Kawa na ławę” ostro protestowała przeciwko użytemu przez Sławomira Neumanna, posła PO, określeniu pisowska Polska. Zresztą mylenie się nietrudno Sadurskiej przychodzi – wystarczy spojrzeć na jej pulchne lico, odszukać w oczach wyblakły przebłysk inteligencji, by wiedzieć, że stworzona jest do robienia kariery w innych dziedzinach ludzkiej aktywności, niż polityka. Na przykład w handlu. Rzecz jasna, straganowym.

         Otóż Polska pisowska i niepisowska Polska platformerska, czyli ta, którą sobie wymarzył Sławomir Neumann, to dwie odmienne Polski naprawdę istniejące, i to wbrew wyobrażeniom Sadurskiej. A odmienne dlatego, że spełniające oczekiwania i realizujące interesy różnych środowisk Polaków. Oczywiście z przykrością należy uznać za fakt, że obie wrogie sobie siły tak bardzo dbają o własną klientelę. Jest to jednak zrozumiałe, bo w tym tkwi napędzana nadaniami stanowisk siła partyjnych ugrupowań we wciąż barbarzyńskich społeczeństwach politycznych walk i wyborczych zdobyczy, a nie politycznego dialogu i realizacji wyborczych obowiązków. Jednak mimo wszystko pomiędzy obu wizjami Polski istnieją zasadnicze różnice. Trudno mi o nich pisać, bo te są tak oczywiste, że wyliczanie ich może łatwo obrazić co bystrzejszych czytelników, więc tu tylko wspomnę, iż państwo, w którym wczasy rodzinne nad morzem przestały być przywilejem zamożnych, zostało odzyskane przez obywateli. Podobnie jak reprezentatywny dla zdecydowanej większości społeczeństwa stał się rząd, jaki z chwilą wejścia w międzynarodowy spór o swobodę realizacji suwerennych praw powinien być postrzegany nie inaczej, tylko jako stróż narodowego interesu. Czyli normalnie. A ponieważ określenie narodowy interes brzmi obco i wrogo dla polityków pokroju Sławomira Neumanna, to ten tym bardziej ma rację mówiąc o Polsce pisowskiej. Dla mnie jako o mojej Polsce, i to bez względu na fakt z jakimi własnymi słabościami ta się zmaga. Natomiast dla Neumanna - o ich Polsce.

         Podobne przemyślenia mogą towarzyszyć komuś, kto zapoznał się z wystąpieniem Adama Michnika na spotkaniu w Kielcach, zorganizowanym przez KOD i ,,Gazetę Wyborczą”. Tam szanowny gość zrównał komunistyczny PRL, z którym walczył, z krajem pod rządami PiS, jaki oczywiscie też zwalcza, bo obie Polski, mówiąc delikatnie, nie są jego ideałami. Głównie chyba dlatego, że Adam Michnik z założenia jest bezpaństwowcem, który nigdy nie przyswoił sobie słowa honor w jego wspólnym, polskim rozumieniu, za to łatwo odkrył magię słowa pieniądz. Notabene w rozumieniu jakimkolwiek, czyli uniwersalnym, o czym za moment.

         Mnie natomiast najbardziej ujął wyznaniem, iż ma nadzieję, że nic złego Polsce nie zrobił. No bo co mógł zrobić, kierując jedynie gazetą, prawda? Wiadomo, że nic właśnie. Tylko której Polsce, a dokładniej jakiemu wyobrażeniu o niej? Polskiemu czy polskojęzycznemu? Bo temu pierwszemu na pewno, gdy brał w obronę hersztów peerelu, demoralizował społeczeństwo ideą grubej kreski, narażał na szwank interes państwa zwalczaniem lustracji i poniżał naród przypisywaniem mu wyssanych z palca win wobec Żydów i Niemców, odbierając tym samym dumę z jego historycznych dokonań. To on wspierał hasło ,,Róbta co chceta”, deprawując młodzież, obsesyjnie zwalczał Kościół katolicki i jako pierwszy na tak wielką skalę stosował niewybredne ataki na politycznych przeciwników, stając się tym samym prekursorem tego, co dziś określa się mianem hejtu. Zatem zasłużył sobie na tytuł głównego winowajcy społecznych podziałów. Teraz trzeba będzie dwóch, trzech pokoleń, by wyprowadzić naród z moralnego i wspólnotowego rozkładu, jaki zafundował nam zgrywający głupa Adam Michnik, czego nie pojmują jego wyznawcy. Wyznawcy i przy okazji nieświadomi wspólnicy.

         Ale na tym spotkaniu powiedział redaktor coś jeszcze, co mnie zaskoczyło. Oto mówiąc o Antonim Macierewiczu nazwał go wariataem, który wie, gdzie stoją konfitury. Hm, doprawdy? Czyżby Adam Michnik dopraszał się policzenia słoików w jego spiżarni i spiżarni ministra obrony? Wątpię, by były to zasoby porównywalne. Zwłaszcza że sam pamiętam, jak na spotkaniu z Polonią na uniwersytecie w stanie Connecticut, w latach 90-tych, wyznał cynicznie z rozbrajającą szczerością, okraszoną zająkniętym z lekka  uśmiechem, że wielu na przemianach straciło, ale jemu się udało i… zrobił kasę.

         Zrobił kasę, no proszę. Na polityce! W tym na układach, na okazjach, a przede wszystkim na naiwnych, którzy mu zaufali i zawierzyli swój wspólny los. Natomiast Antoni Macierewicz kasy nie zrobił, czyli jednak nie wiedział, gdzie stoją konfitury. Innymi słowy mówiąc, nie wszedł w układ ze smakoszami grzesznej słodkości, więc jako moralnie obcego trzeba go zagryźć. Głównie po to, żeby swoją uczciwością nie psuł im bezkarnie apetytu na rewolucyjne przetwory z owoców politycznego hochsztaplerstwa.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura