Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
1042
BLOG

Operacja ,,Tusk"

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa PO Obserwuj temat Obserwuj notkę 4

        Pytaniem podstawowym, jakie powinni sobie zadać wszyscy piszący o sprawie wyboru przewodniczącego Rady Europejskiej, jest to: czy rząd PiS naprawdę rozgrywał wspomniane wydarzenie Jackiem Saryuszem-Wolskim, widząc szansę jego elekcji, czy tylko blefował? To kwestia wstępna do jakichkolwiek rozważań na temat sprawy Donalda Tuska, choć nie dla części prawackich publicystów, zwłaszcza z obszarów blogosfery, którzy od jakiegoś czasu z lubością atakują poczynania rządu, do niedawana jeszcze bezkrytycznie ocenianego w kolorach radosnej propagandy. No ale cóż, reakcje prawaków nie mogą dziwić, bo choć to ludzie jak każda ekstrema wrzaskliwie barwni, to na ogół umysłowo nieskomplikowani, a nadto łatwo ulegający emocjonalnym wychyłom. Również i tym, które wyrzucają ich na bandę śmieszności.

         Ale do rzeczy. Otóż na pewno możemy poczynić założenie, że nie wszystkie osoby z otoczenia Jarosława Kaczyńskiego, w tym i on sam, reprezentują iloraz inteligencji, jaki można by uzyskać z podliczenia IQ Ryszarda Czarneckiego, Beaty Mazurek oraz kotki Fiony, a następnie podzielonego przez trzy. Na pewno nie. Bo gdyby tak, i ci ludzie rzeczywiście łudzili się jednak możliwością wyboru Saryusza-Wolskiego na stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej, to oznaczałoby, że mówiąc delikatnie, mądrością nie grzeszą. Ale spokojnie, pomyślmy. Jeśli przeciętnie zorientowanemu Polakowi nie wydawało się możliwe obalenie kandydatury Donalda Tuska, zwłaszcza w sytuacji poparcia przez jego duchową rodaczkę Angelę Merkel, będącą faktycznym hersztem Unii Europejskiej w jej najgorszym, choć przewidywalnym dyktatorskim wydaniu, to jak mogliby nie spodziewać się tego rządzący, którzy zjedli przysłowiowe zęby na polityce i dyplomacji? Przyjmując takie założenie, musielibyśmy skonstatować ze smutkiem, że Polską sterują nieprofesjonalni idioci, a kolejnego Ryszarda Cybę należałoby uznać za wyzwoliciela państwa z okowów kompromitującej amatorszczyzny. I rzecz jasna poddać go uniewiniającym orzeczeniom sędziego Tulei, Łączewskiego lub podobnego im typka, o co notabene nietrudno, który potrafi być równie jak ci dwaj dyspozycyjnie rozgrzany.

         No więc nie, to nie tak. Wybór Tuska był oczywisty dlatego, że to dobrze wyglądający, a przy tym wygadany, choć nie w języku angielskim niedouk dyplomacji o antynarodowej mentalności lokaja. A taki człowiek na zajmowanym przez niego stanowisku może być marzeniem ludzi faktycznie rozgrywających problemy europejskie, w tym przede wszystkim niemieckiej kanclerz. Przewodniczący umysłowo osiadły w realich polskiego piekiełka i tam tylko umiejący się odnaleźć,  pozbawiony jakichkolwiek własnych wizji rozwoju Europy i samoograniczający się do pozycji urzędnika, a nie polityka, to istny skarb w przchówku unijnej slużbówki Anegeli Merkel. Nie ma więc powodu, by się go pozbywać, na dodatek dlatego, że każdy inny na jego miejscu może okazać się nieprzewidywalny, a tym samym niesterowny.

         Dlatego bzdurne sa głosy pojawiające się w niemieckiej prasie, jakoby polityka Warszawy skonsolidowała europejskich liderów do wsparcia byłego polskiego premiera, którego z uwagi na jego ogólny brak jakichkolwiek talenów chciano się rzekomo z Unii pozbyć. Gdyby tak było, to Merkel nie lobbowałaby na jego rzecz w niedawnych rozmowach, prowadzonych w Warszawie.

         Natomiast zachowanie Tuska z grudnia 2016 roku, gdy w trakcie wizyty we Wrocławiu otwarcie ingerował w sprawy wewnętrznej polskiej polityki, wspierając uliczne zadymy opozycji i ostro krytykując rząd, nie dały temu ostatniemu wyboru. Gdyby Beata Szydło oficjalnie poparła kandydaturę człowieka, który z pozycji przewodniczącego Rady Europejskiej w sposób jawny występuje przeciwko demokratycznie wybranej władzy, wtedy nie tylko wykazałaby słabość swojej pozycji w relacjach unijnych, ale przede wszystkim wzbudziłaby ostre reakcje własnych wyborców. Dla nich zachowanie rządzących byłoby kompletnie nizrozumiałe i niewytłumaczalne, być może nawet na tyle, żeby w wyniku doznanego zawodu przestać udzielać im politycznego poparcia. Można bowiem przegrać walkę o wysuwaną przez siebie kandydaturę i jest to wybaczalne, ale wspieranie z założenia OBCEJ kandydatury, jaką dla nich jest Tusk – już nie. Straty byłyby więc znacznie większe od tych, które poniesiono obecnie, wystepując przeciwko przewodniczącemu Rady: za cenę uległości wobec żądań Berlina partia Kaczyńskiego straciłaby w sondażach głosy swojego żelaznego elektoratu. Zatem PiS, by zachować polityczną twarz, musiało przegrać, co na pewno wkalkulowało w bilans dyplomatycznych starć. Ale czy przy okazji coś zyskało?

         Przede wszystkim ,,odwróceniem“ Jacka Saryusza –Wolskiego, głównego europejskiego polityka Platformy, który wysiadając z niej – jak to określił - ,, na przystanku Polska“, mocno  zaszkodził wizerunkowi opozycji. Ponadto na kogoś, kto przejawiał jakieś złudzenia odnoszące się do postawy Niemiec, Unii i tak zwanej Grupu Wyszehradzkiej, co ładnie brzmi, ale nic nie znaczy, musiało przyjść otrzeźwienie. Wybór reprezentanta kraju dokonany wbrew stanowisku jego rządu pokazuje dobitnie, że wola członków mniejszych państw nie ma znaczenia, w związku z czym o polityce dwóch prędkości nie należy mówić w czasie przyszłym, tylko teraźniejszym. I to od samego momentu akcesu Polski do europejskiego stowarzyszenia, które dokonało się na zasadach zmienianych niemal w trakcie naszego przystępowania, już po referendum. Również działania Merkel potwierdzające niemiecką hegemonię oraz po prostu chamskie zachowanie francuskiego lewaka, który unaocznił, że ,,unijna demokracja“ polega na polityce szantażu strukturalnymi funduszami, wcześniej czy później wybudzi wiele rządów z ustępliwego, bezkonfliktowego klientelizmu. I dziś, choć rozgrywające unijną politykę siły odniosły zwycięstwo, to wizerunkowo jest to dla nich kłopotliwy sukces, jaki w przyszłości może zostać właściwie wykorzystany przez stronę polską. A tej nikt nie zarzuci, że się obawiała powrotu Tuska na wewnetrzną scenę polityczną, co notabene jest prawdą, bo oficjalnie go zwalczała.

         Wreszcie zachowanie członków Grupy Wyszehradzkiej dało nam  jasność wzajemnych relacji. Słowo grupa sugerowałoby istnienie jakiegoś aliansu, co jest złudne, bowiem alians zakłada ustępstwa na rzecz wywalczanych kompromisów, scalających i wzmacniających sojuszników. Teraz okazało się, że nic takiego nie istnieje, poza chwilową wspólnotą jednostkowych, załatwianych ad hoc interesów. Natomiat słowa Orbana, oczywistego rusofila, o czym zapomina polska prawica, powinny zapaść Jarosławowi Kaczyńskiemu w pamięć. Nasz rzekomy sojusznik stwierdził bowiem, że Węgry poprą Tuska, ponieważ rządzące partie  - Fidesz i Chrześcijańsko-Demokratyczna Partia Ludowa – należą do Europejskiej Partii Ludowej, której Tusk jest kandydatem. Hm, ciekawe. No a co będzie, gdy Europejska Partia Ludowa zechce kiedyś głosować na przykład za ustanowieniem autonomii Śląska?

         Zaraz, jak to się mówi? Boże, strzeż mnie od przyjaciół, z wrogami poradzę sobie sam. Hm, całkiem niegłupie..

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka