Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
1399
BLOG

Polowanie z nagonką

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Obyczaje Obserwuj temat Obserwuj notkę 10

                                                                                  Do Pana Liguza: Szanowny panie, nadając tytuł swojej notce nie zakładałem, że może on być właściwie odczytany jedynie przez aż inteligentnych ludzi. I stąd chyba wzięły się pana kłopoty z jego zrozumieniem.

-----------------------------------


        Minister środowiska profesor Jan Szyszko ma problem. Zresztą nie od dziś. Bo nie dość, że z czasów poprzednich rządów PiS zapamiętano mu bliżej niezrozumiałą wrogość, jaką przejawiał wobec małża szczeżui wielkiej i pijawki zwanej lekarską, a które zamierzał unicestwić w słynącej z obu stworów Dolinie Rospudy, mało, że okazał się właścicielem najdroższej w kraju mieszkalnej stodoły, że dokonał wycinki lasów i parków, to na dodatek poluje. O tempora! O mores! No nie, na to zgody być nie może. Żaden cywilizowany człowiek, a zawłaszcza już cywilizowany w mentalno-religijnym obszarze uboju rytualnego, co wyróżnia go moralnością spośród innych ludzi, nie powinien wspierać kogoś, kto w milusińskim futrzaku lub pierzastym sojuszniku człowieka w jego walce z robalami widzi jedynie cel oddawanego strzału.

         A skąd my to wiemy? Ano z poprzedniej medialnej  nagonki, tej sprzed lat, wtedy prowadzonej jakże słusznie przez sprzyjające prawicy media, a kierowanej przeciwko prezydentowi Bronisławowi Komorowskiemu, który jest zapalonym myśliwym. Czyli będąc miłośnikiem zwierząt traktowanych jak strzeleckie tarcze, lubił i podobno nadal lubi pif-pafnąć do dzika lub jakiegoś innego jelenia - stworów jakie de facto niczym mu nie zawiniły, no może poza tym, że śmią żyć sobie w kniei, zamiast wisieć w formie spreparowanej na jego ścianach, w charakterze trofeów. I oto teraz nagonka zatoczyła koło, przez co minister Szyszko oberwał drugim końcem tego samego kija, którym obijano niegdyś Komorowskiego, lub inaczej – strzelono do niego z drugiej lufy tej samej fuzji.

          A naprawdę chodziło o to, że w dniu 11 lutego minister polował na bażanty, ale nie dzikie, tylko specjalnie hodowane dla myśliwych i wypuszczane dla nich z klatek. W zamian za co Jan Szyszko poczynił darowiznę w wysokości tysiąca złotych na rzecz Fundacji Hodowli i Reintrodukcji Zwierząt Dziko Żyjacych. Wydawało się więc, że jest po sprawie. Otóż nie. Podniósł się wrzask obrońców dzikich istot - od mrówki po wieloryba - z tym że już nie o to, iż Szyszko w ogóle strzelał, tylko że strzelał do osobników wcześniej hodowanych, wypuszczonych do strzału z klatki, co jest nawet gorszym rodzajem zbrodni od strzału do zwierza całkiem dzikiego. Wiadomo, jeśli chce się psa uderzyć, to kij zawsze się znajdzie.

         Jednak jak to zwykle bywa, na poruszoną sprawę można również spojrzeć nieco inaczej. Otóż znaczna część żyjących w Polsce bażantów została wyhodowana w klatkach, a następnie wypuszczona na pola i w knieje. Co ciekawe, a powinno zainteresować to obrońców zwierząt, aby bażanty nie były zjadane przez drapieżniki, koła myśliwskie przetrzebiają czasem populację zamieszkujących ich obszary łowieckie lisów. I nie tylko polując na nie, ale jak niegdyś i może również teraz, otaczając nory, płosząc zwierzęta dymem, szczując je psami, a wypłoszone lub wykopane młode dobijając szpadlem. Mówię, bo miałem niemiłą okazję zobaczyć, jaką kurwą potrafi być człowiek.

         Natomiast odnośnie samych polowań na bażanta hodowanego, to te odbywają się na porządku dziennym w mateczniku demokracji i szeroko rozumianego humanizmu, czyli w Stanach Zjednoczonych. Mówię, bo też wiem, a poza tym USA to dla Polski taki sam drogowskaz ku zdobyczom cywlizacji i wszelkim dobrociom, jak nie przymierzając dla skrupulatnie odważajcej smalec sprzedawczyni platynowy wzorzec kilograma z Sévres.

         Aby zapewnić sobie w jueseju rozrywkę à la Szyszko, wystarczy skontaktować się z hodowlą organizującą polowania, zamawiając określoną ilość bażantów w cenie po $30 od ogona i ustalając dodatkowe warunki, na przykład wypożyczenie psa lub uczestnictwo pomagającego myśliwym pracownika. I tyle. Później jedzie się i strzela. Upolowane ptaki za 3-5 dolarów od sztuki można wymienić na jużo oczyszczone, co zwalnia nas z późniejszego kłopotu. Aha, nikt nie wypuszcza ptaków bezpośrednio z klatek pod lufy. Są one wcześniej ,,usypiane” przez pracowników farmy i rozkładane w lesie i na polach. Polega to na tym, że głowę bażanta lub kuropatwy wkłada się pod skrzydło i delikatnie kładzie ptaka na ziemi – pod krzakiem lub w wysokiej trawie. Mogą tak przebywać nieruchome nawet ponad godzinę. Ten sam sposób usypiania ptactwa stosuje się do treningu myśliwskich psów.

         Natomiast te ,,prawdziwe“ polowania na bażanty w Ameryce - tu mam na myśli już tereny stanowe, gdzie w niektórych rejonach dzikich osobników nie uświadczysz - wyglądają tak, że dzień przez sezonem i raz lub dwa w jego trakcie specjalna ciężarówka należąca do departamentu ochrony przyrody (???) rozwozi ptactwo w ustalone miejca polowań. I tam też udają się myśliwi z psami, często podążając za ciężarówką, by z łatwością odnaleźć i wystrzelać zdezorientowane mocno zwierzęta. Piszę, bo też wiem.

         Jeśli zatem uznać USA za wzorzec absolutny cywilizacyjnego postępu, minister Szyszko nic złego nie zrobił. Ba, zrobił nawet lepiej, strzelając ptaka do tego celu wyhodowanego, a nie żyjącego na wolności. Czyli postąpił jak ktoś, kto kupił u gospodarza kurę i osobiście zarżnął ją w jego obejściu. Różnica jest więc łatwa do odczytania, podobna do zaszlachtowania świniaka, z czym nauczyliśmy się już żyć, i dla odróżnienia zastrzelenia dzika, rzecz jasna dzikiego, co już nas oburza i wzrusza. Przy czym konsensus w tej sprawie - znaczy ustalenie, co jest złe, a co bardziej złe - bywa nawet możliwy pomiędzy łowcami a obrońcami  przyrody, zwłaszcza jeśli zostanie zawarty przy suto zakrapianym schabowym.

         Jest tylko jeden problem z panem ministrem. Otóż wypowiedział on myśl naprawdę zastanawiającą, jeśli wręcz nie kuriozalną. Jego zdaniem ,,polowanie to najbardziej humanitarny sposób pozyskiwania najwyższej jakości pożywienia pochodzenia zwierzęcego”. Dobrze, tak, ja wiem, ale zostawmy tym razem na boku moralność. Bo naprawdę dziwić może coś innego. Ku uciesze z wiedzy Jana Szyszki jest inaczej - wartość odżywcza, a przede wszystkim smakowa hodowanego bażanata, karmionego w klatkach podobnym pożywieniem do tego, które jedzą w wielkich farmach kury, niczym od tych drugich się nie różni. Z tym, że kura jest delikatna, a bażant to podły, łykowaty ptak. Ale piękny, zwłaszcza kogut, to fakt. I podobnie bywa w wędkarstwie, gdzie złowiony w jeziorze pstrag, niedawno wypuszczony z hodowli, ma żółte zamiast różowego mięso i jest w smaku mączno-kukurydziany. Dopiero po kilku miesiącach żywienia się naturalnym pookarmem jego mięso zmienia kolor i zaczyna właściwie smakować.

         Jeśli więc cytowany wyżej pogląd wygłasza profesor nauk leśnych, minister środowiska i myśliwy w jednym wydaniu, to aż strach pomyśleć o poziomie jego akademickiej wiedzy i łowieckiego doświadczenia, że o gustowaniu w wykwintnych smakach już nie wspomnę.

         Aha, i jeszcze sądzę, już tak na marginesie, że jego rządowe stanowisko – ma nadzieję, że jednak przypadkowe - nie za bardzo mu służy. A i on chyba stanowisku też. 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości