Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
607
BLOG

Skutki źle rozumianego obiektywizmu

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Media Obserwuj temat Obserwuj notkę 25

        To, co zawsze podziwiałem w promoskiewskich komunistach i ich spadkobiercach, czyli dzisiejszych socjaldemokratach, to upór i żelazną konsekwencję z jaką niemal zawsze stawali w obronie liderów, partyjnych towarzyszy i reprezentowanej ideologii. Innymi słowy mówiąc, własna piersią osłaniali śwatopoglądowy rynsztok, w którego oportunistycznej brei zażywali ciepełka dobrobytu wymienianego na narodową zdradę. Nieważne na czyją rzecz – Moskwy czy Brukseli, byle tylko ich pozycja, a zatem interesy grupowe, czyli partyjne, jak również i osobiste, pozostały nienaruszone. A wiadomo: interesy rzecz święta, zwłaszcza w kapitalizmie, choć i w komunie nie było inaczej, z tym że wtedy kryły się pod płaszczykiem wyższych racji ludowego państwa.

         Dlatego trudno przypomnieć sobie przypadki - może poza kryzysowymi miesiącami schyłkowego PRL oraz postępującego rozpadu socjaldemokracji przed kilku laty - by krytyka tych ugrupowań skierowana była z własnych lewicowych pozycji. No może poza Sierakowskim Sławomirem, ale ten odpasiony jest i za amierikanskije dien’gi, czyli nie wiadomo dobrze kto. Ot, kupi go każdy, niczym Kwaśniewskiego, byle za jak najwięcej i będzie miał z niego taką sobie pociechę, bo pan Sławoimir tytanem wiedzy nie jest, co sprawdził kiedyś na wizji profesor Krasnodębski.

         Inaczej trochę wygląda rzecz na prawicy. Tu obowiązują zasady, a zasady wiadomo – rzecz święta, zatem coś więcej niż tylko fundusze. Przy czym podstawową, zwłaszcza w obszarach prawicowego pismactwa zawodowego i blogerskiego, jest moda na obiektywizm. Ten może być uznany publicystą prawym i bezstronnym, kto bardziej dowali swoim, choć bez przesady, by ryja redakcji od państwowej zapomogi nie odcięli, albo żeby ktoś na ulicy po mordzie nie dał. Jednak prawo do krytyki musi być zastrzeżone. A wtedy nawet można załapać robotę w propaganowo wrogiej rozgłośni.        

         Czasem wygląda to śmiesznie, gdy na przykład tuzy prawicowego dziennikarstwa zachłystują się krytyką publicznej telewizji, a z tym i rządu, za sprzyjanie pisowcom. No proszę, co za wybitne umysły z różnych Mazurków i Zarembów, którzy chcieliby widzieć w TVP obiektywny środek przekazu, szczególnie w sytuacji miedzynarodowej i wewnętrznej nagonki na rząd, w tym prowadzonej przy pomocy rodzimych i obcych kapitałowo mediów. O, bałwany! Gdyby stało się po ich myśli, sondaże PiS już dawno byłyby o połowę niższe, a pod względem społecznego zaufania prym wiedliby Schetyna, Petru i alimentacyjnie niewypłacalny koń z kucykiem. Zaś wspomniani dziennikarze znów szybko staliby się opozycyjni, klepiąc biedę z własnej winy w ponownie ubogich redakcjach.

         Myliłby się jednak ktoś, kto uważa, że odmawiam prawicowym dziennikarzom krytyki prawicowego rządu. Absolutnie nie. Rzecz jednak w tym, by była to krytyka przemyślana, której brak wypomniałem w przypadku TVP, a mówiąc ogólnie, by brała pod uwagę, czy aby konkretne zachowanie władzy nie jest wymuszone panującymi realiami politycznymi, ekonomicznymi i społecznymi. Dobre idee należy wdrażać, jednak nie za wszelką cenę, zwłaszcza na przekór rozumowi.        

         Tu, skoro już wspomniałem Piotra Zarembę, zatrzymam się nad jego tekstem sprzed dwóch tygodni, zamieszczonym w tygodniku ,,wSieci”. Rozumiem, mało aktualne, ale przecież nie o wiadomości tu chodzi. A poza tym Zarembę czytam trochę z poznawczego musu, czyli z obowiązku, bo nie jestem fanem jego pióra. Ale do rzeczy.

         W tekście zatytułowanym ,,Nasz wojownik w Unii”, a poświęconym kandydaturze Jacka Saryusza-Wolskiego, autor pisze tak: ,,Można objaśniać upór polskiego rządu w sprawie kandydowania Donalda Tuska na szefa Rady Europejskiej poczuciem zagrożenia. (…) Można też twierdzić, że zaimprowizowana akcja nie przydaje Polsce powagi i może zaszkodzić jej gdzie indziej – nawet w zabiegach o członkostwo w Radzie Bezpieczństwa ONZ (to wbrew pozorom naczynia połączone). I że to produkt raczej urazów niż racjonalnej kalkulacji.”

         Wymieniając różne powody jakimi w swojej akcji mógł kierować się rząd Prawa i Sprawiedliwości oraz jej skutki, Zaremba wskazuje na urazy przedkładane wyżej od racjonalnej kalkulacji. Co to oznacza? Ano tyle, że nienawiść Jarosława Kaczyńskiego i jego politycznego otoczenia żywiona wobec Donalda Tuska jest tak wielka, iż nie pozwalając im wznieść się ponad poziom ludzkiej niedoskonałości wymaganej przecież od polityków, popchnęła ich w kierunku nieuprawnionej zagrywki Saryuszem-Wolskim. Jest to jedna z opcji, jaką autor zakłada na równi z innymi, a że dalej w tekście do niej nie wraca i nie dementuje jej, więc ta zapada w umyśle czytelnika jako dozwolony punkt widzenia brukselskiej batalii.

         Dlaczego o tym piszę? Ano dlatego, że poszukując oczywiście obiektywnego wytłumaczenia zachowania rządu, Zaremba otwarcie dopuszcza myśl, że najgorsza wada polityków, jednoznacznie naganna i wręcz dyskwalifikująca ich, jaką jest kierowanie się emocjami i prywatą w służbie państwu, mogła stać się powodem podjęcia decyzji na najwyższym szczeblu. Ba, więcej, bo decyzji o kolejnych szkodliwych dla Polski następstwach.

         Niby nic, prawda, ot zdanie drobne takie, wrzucone w szereg innych, nie stawiające sprawy wprost, ale w trybie przypuszczalnym dyskredytujące do cna przywództwo prawicy. Cóż, sądzę, że należy mieć niezbitą pewność, aby wysunącć podobny zarzut, albowiem samo grzebanie w obszarach własnej mniemanologii, mające zapracować na markę dziennikarza obiektywnego, wolnego od partyjnej stronniczości, to trochę za mało na zniszczenie komuś opinii. A przecież polityka z najwyższej półki rzecz dotyczy. Bo gdyby tylko jakiegoś dziennikarzyny, to pal go sześć!

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura