Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
208
BLOG

Pisowski ogon

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Polityka Obserwuj notkę 2

        Do szlagierów uciesznych powiedzonek, którymi niemal co tydzień zabawiali żaków warszawskiego uniwerku wykładowcy studium wojskowego, należało to o przewrocie majowym. Nawiązując z jakiegoś powodu do wspomnianych wydarzeń, pewien pułkownik raczył tak zagaić temat: ,,Było to w kwietniu… wróć, w czerwcu… ehm, wróć, w maju… ehm, ehm, wróć - w Sulejówku”. Cząstkowa wiedza oficerskiego gamonia i spowodowany nią brak pewności siebie zmusiły go do ucieczki z wątku czasowego, w aspekcie miesięcznym tak oczywistego jak mało który, i ostatecznego zakotwiczenia historii w opłotkach sulejówkowego dworku.

         Wycofywanie się z wcześniejszych ustaleń, bo o tym mowa, może budzić niekiedy wesołość, innym razem konsternację, a czasem nawet i niesmak – co zależy od rodzaju, okoliczności i chyba przede wszystkim rangi wypowiedzi lub wydarzeń. Tę poważną, choć na potrzeby poropagandy nieraz ustawianą w krotochwilnym wymiarze, odnajdujemy często w obszarach polityki, zwłaszcza polskiej, która w zakresie działań władzy przejęła ze światowego dorobku wszystko to, co żałosne, nieprofesjonalne i śmieszne, a tym samym łatwe do obrechotania przez gawiedź. Oczywiście jeśli ta w ogóle jest w stanie uchwycić miałkość poczynań swoich elit,  co raczej przydarza się jej głównie z podpowiedzi działającej opozycji lub mediów. A ponieważ pomiędzy nią a elitami istnieje pewne sprzężenie zwrotne, efekt tego jest taki, jaki jest – społeczeństwo coraz bardziej nabiera cech gawiedzi, zaś elity coraz bardziej nieporadnie udają przypisaną im rolę.

         W czasach pierwszych rządów PiS a później wspartej chłopskim ramieniem Platformy Obywatelskiej, zjawisko zmieniającej się narracji dostrzegalne było w przypadku śmierci Barbary Blidy. Początkowo eseldowska opozycja i wtórująca jej PO uznały za zasadne kreować opinię, jakoby to ABW nasłana przez rząd doprowadziła do fatalnego w skutkach zatrzymania. Szybko zmieniono jednak wersję, bo ta niezbyt przekonywująco oskarżała władzę Prawa i Sprawiedliwości i w nowej odsłonie propagandy śmiercią obarczono wroga opozycji numer jeden, Zbigniewa Ziobrę. Później dodano do niej jako współwinnego całe ugrupowanie PiS – w tej sytuacji partię o cechach kryminogennych. Ale i to nie zadowoliło socjotechników Platformy, bo nie uderzało w głównego architekta koalicji i władzy prawicy, jakim był człowiek, bez którego PiS by nie zaszedł tam, gdzie jest, czyli Jarosława Kaczyńskiego. W ostatecznej zatem wersji to on, plus Ziobro jako karząca ręka pisowskiej niesprawiedliwości, ,,zabili” Barbarę Blidę, nasyłając na nia swoich siepaczy, a skoro oni, to i cała partia, bo takie było w odczuciach społecznych przełożenie obu nazwisk. Tak więc nawet już nie zmusili rzekomo Bogu ducha winną kobiecinę do oddania samobójczego strzału, ale wręcz nacisneli na spust.

         Jak zatem widzimy, pierwsza wersja uznająca nie bez powodu winę funcjonariuszy ABW ewoluowała w dość szybkim tempie w kierunku przerzucenia oskarżeń na lidera prawicy, jego najbliższego wówczas człowieka i całą rządzącą formację. Przy czym sam fakt, że to Blida strzeliła sobie w klatkę piersiową z własnego rewolweru, został zakrzyczany propagandowym wrzaskiem, podobnie jak i proste ale logiczne rozumowanie, iż nikt kto jest bez winy nie targnie się w podobnej sytuacji na własne życie.

         Mamy zatem zbliżony obrazek do naszego przykładu z Sulejówkiem, gdzie ktoś wycofuje się z poprzednich wersji, promując kolejne, choć tym razem powodem nie są braki w wiedzy, tylko dążenie do jej ukrycia za coraz to nowymi parawanami socjotechnicznie zaprogramowanych wersji wydarzeń.

         Okazuje się jednak, że i PiS ma swoje Sulejówki. Oto kilka dni temu polska prokuratura postawiła zarzut rosyjskim kontrolerom ze Smoleńska, jakoby ci umyślnie doprowadzili do katastrofy prezydenckiego samolotu w dniu 10 kwietnia 2010 roku, lądującego na lotnisku Smoleńsk-Siewiernyj. A jest to oskarżenie, które w sposób bardziej oczywisty niz wykrycie trotylu wskazuje na winę moskiewskiego naczalstwa. O ile bowiem samo potwierdzenie istnienia materiału wybuchowego nie rozstrzyga jeszcze o moskiewskim sprawstwie, to wskazanie na umyślność działania kontrolerów w sposób jednoznaczny obciąża winą i rosyjskich oficerów, i ulokowanych gdzieś wysoko na szczytach władzy ich zleceniodawców. Nikt bowiem, kto przytomny, nie ograniczy się do podejrzeń, jakoby kontrolerzy działali z własnej inicjatywy, kierowani na przykład niechęcią do Polaków lub nawet bezpośrednio do prezydenta Lecha Kaczyńskiego, zatem jak dwa razy dwa jest cztery, tak i tu oczywistością staje się wina moskiewskich elit władzy.

         Jest to już kolejna wersja, a każda z nich uderza w rząd Platformy Obywatelskiej lub w Rosję, albo w dogadane sprawstwo oby stron jenocześnie. Wszystko zaś zaczęło się niewinnie – od zaniedbań strony rosyjskiej. Później przejawy bałaganu stały się w opozycyjnej narracji PiS nieprzypadkowe, by ewoluować w kierunku niezawinionych, choć już ze znakiem zapytania, działań kontrolerów i zarządu lotniska. Jeszcze później była sztuczna mgła, następnie zaś współudział polskich rządowców w celowym dla potrzeb zamachu rozdziale wizyt. Niedługo potem wykryto trotyl, który jak się okazało może być również w parówkach, choć jedząc je czasem sam jeszcze nie eksplodowałem. I wreszcie teraz zdecydowano się na wysunięcie oskarżeń pod adresem kontrolerów. Przy czym tu musielibyśmy wrócić i do rozdzielenia wizyt, i sztucznej mgły, bo bez nich plan strony rosyjskiej nie mógł przecież zadziałać. A trotyl, ktoś zapyta? No cóż, trotyl dołożono tylko dla pewności, gdyby pancerna brzoza, oczekująca na samolot, okazała się zbyt giętka.

         Znów mamy zatem do czynienia z ewolucją oskarżeń, wyglądającą mniej więcej tak: winny był zły stan lotniska … wróć, zawiniony stan lotniska… wróć, nieumyślna wina kontrolerów… wróć, sztuczna mgła… wróć, trotyl, wróć, umyślna wina kontrolerów, aż w ostateczności wszystkie czynniki cuzamen do kupy razem wzięte.        

         Przypomina mi to trochę śmieszną sytuację sprzed lat, gdy jako dzieciak stałem w grupie rówieśników, a towarzyszył nam pies, taki czarny włochaty kundel z długim, zawiniętym i mocno puszystym ogonem, należący do jednego z nich. W pewnym momencie któryś z dowcipnisiów cisnął małym kamykiem w znudzonego upałem i staniem w jednym miejscu zwierza. Ten warcząc, rzucił się natychmiast w kierunku najbliższego chłopaka, później nagle zmienił zdanie, zakręcił i wyglądało na to, że zaatakuje innego kolegę. Jednak i tym razem wykonał pół obrotu, ujadając na trzeciego. Aż wreszcie ponownie zawirował i… No właśnie, i tu stało się coś dziwnego, bo biedny, do końca zdezorientowany futrzak zaczął biegać w kółko za swoim ogonem. Aż złapał go zębami, opadł na ziemię i nie przestając warczeć, wgryzał się we własne futro.

         Nie wiem kto w ugrupowaniu Jarosława Kaczyńskiego ma taki długi, puszysty ogon, zakręcony i na dokładkę czarny, bo o ile pamięć mnie nie myli Nigeryjczyk John Godson do PiS-u jednak nie przystał. Niemniej już dziś czyjaś podobna, pełna frustracji końcowa reakcja jest do przewidzenia.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka