Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
3520
BLOG

Nietuzinkowa uroda Małgorzaty Wassermann

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Katastrofa smoleńska Obserwuj temat Obserwuj notkę 65

        W jednej z najlepszych komedii znanej spółki scenariuszowo-reżyserskiej Zucker, Abrahams i Zucker, zatytułowanej ,,Naga Broń: z Akt Wydziału Specjalnego“, jest pewna znakomita, finałowa już scena. Oto trafiony rewolwerową kulą czarny charakter filmu Vincent Ludwig spada z wysokiej korony stadionu, uklepując się z lekka na środku jezdni, tam zwłoki rozpłaszcza przejeżdzający właśnie drogowy walec, a na koniec roznosi je na butach, mieszając wraz z ulicznym kurzem, przypadkowo przechodząca tamtędy orkiestra dęta. No a to wszystko chyba po to, by w przekonaniu widza wstrętny ponurak Ludwig został ,,zabity na śmierć“ i nie pojawił się już w ewentualnym sequelu.

         Do tej pory sądziłem, iż pomysły amerykańskich scenarzystów parodiujących inne filmy były na tyle znane, oryginalne a zarazem niepowtarzalne, że nikomu nie wpadłaby do łba chęć ich skopiowania. Bo i jak tu kopiować parodię – sparodiować ją jeszcze raz? Okazuje się jednak, że błądziłem. Polak potrafi, a co ciekawsze, wiernych podobieństw wspomnianej sceny należy szukać wcale nie na ekranach, na których polscy reżyserzy oferuja niskich lotów podróby amerykańskich filmów, ale w polityce. Tak, właśnie tam zawędrował komediowy pomysł Jankesów, czyli być może i na wyżyny, niemniej tylko niskopiennych nizin, co oznacza, że ździebko wyżej od średniej krajowej w każdej innej dziedzinie życia, oferowanej tubylcom na co dzień.

         Otóż sprawa ma się tak, że katastrofa smoleńska od samego poczatku zaistniała w umysłach ludzkich pod postacią dwóch różnych przyczyn. I to zanim jeszcze propaganda obu zwalczających się stron zaczęła z nachalnością jakiejś wymyślnej krzyżówki ,,Komsomolskiej Prawdy“ z  ,,Völkischer Beobachter” dziargać umysły rodaków w obu kierunkach, przekonując jedynie już przekonanych do tej swojej, oczywiście najprawdziwszej z wersji. A jak wiadomo, jedna z zaakceptowanych przez lud mówiła o katastrofie, druga zaś o zamachu.

         Nie kryjąc się z własnymi przekonaniami, wyznam, że jestem zwolennikiem tej drugiej, bo cokolwiek dzieje się w sferze polityczno-ekonomiczno-społecznej na rosyjskim marginesie cywilizacji, dzieje się za sprawą władz. I jeśli jakiś statystyczny Iwan Iwanych zemrze na zawał, to tylko po części przyczyną naturalną jego śmierci jest słabe serce. Bo już współudział w niej mają i beznadzieja dnia powszedniego, i kiepskie żarcie, i alkoholizm i wreszcie niski poziom ochrony zdrowia, a wszystko to fundowane przez złodziejskie władze. Natomiast jeśli w Rosji umiera polityk innego państwa, to przypadku na ogół nie ma  i należy poczynić założenie, że organizm zatruło mu ciastko z kremlem.

         Widać jednak, że pisowskich piarowców bolała liczba przekonanych do wersji zamachu, więc za wszelką cenę postanowili ją zdecydowanie… pomniejszyć. Wbrew pozorom bowiem mnożenie przyczyn katastrofy właśnie temu służy. Po prostu gdzieś kończy się tragedia, a zaczyna tragifarsa, i to kosztem pamięci zmarłych.

         Oto zaraz potem jak prokuratura wystąpiła z tezą o winie umyślnej smoleńskich kontrolerów, podkomisja MON przedstawiła de facto inną wersję, według której powodem upadku samolotu była seria awarii i eksplozja termobaryczna. A przecież każdy zainteresowany Polak wie, że Tu-154M przechodził remont w rosyjskich zakładach w Samarze, należących do Olega Deripaski, kolegi Putina. Czy zatem ma uwierzyć, że kontrolerzy  umyślnie wprowadzali w błąd załogę samolotu, który na dodatek okazał się niesprawny – zapewne celowo z powodu ,,remontu”, a ostatecznie rozleciał się na kawałki wskutek zdetonowania w nim ładunku wybuchowego? Czyli co, chodziło o to, by zniszczyć tupolewa z boku pasa, a nie nad pasem? A gdzie walec drogowy, gdzie orkiestra dęta? Przecież i one powinny się tam znaleźć do kompletu, tworząc niejako ostateczny efekt krajobrazu po katastrofie.

         I choć Małgorzata Wassermann, osoba z przyczyn osobistych kolekcjonująca wiedzę o Smoleńsku, widzi to inaczej, twierdząc, że wina kontrolerów nie wyklucza wybuchu, czyli wszystko nadal składa się jej do kupy w jedną całość, to mnie w nowej, bronionej przez nią wersji wydarzeń coś właśnie przestało się składać. Może dlatego, iż jest w tym jakoś mało wyrazista i wiarygodna. No bo co ja poradzę, że to, co zawsze przekonywało mnie w pani poseł najbardziej, to wyłącznie jej nietuzinkowa uroda i szczerość, czyli atrakcyjność połączona ze szlachetnością. A to trochę za mało – albo jakby trochę za mało, mówiąc jej językiem.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka