Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
301
BLOG

Rzym redaktora Wróblewskiego

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 15

        Nie tak dawno całą siecią trząsł rechot internetowej braci z głupawego Ryszarda Petru, który w rozmowie z Konradem Piaseckim upadek rzymskiego imperium zlokalizował w okresie jego największej chwały. Bece nie było końca, tym bardziej że Petru, idac za ciosem, plótł bzdurę za bzdurą, bo tak już ma, a ma, bo jest nieukiem, na pewno bardziej sprytnym niż inteligentnym. Bądźmy jednak szczerzy i przyznajmy się, że gdyby gospodarz programu nie wytknął publicznie swojemu gościowi wpadki, znakomita większość prześmiewców nie wiedziałaby, co było w tej wypowiedzi kompromitujacego. Nie każdy przecież jest historykiem, tak jak Piasecki, choć i nie każdy historyk zasługiuje na miano znawcy dziejów, o czym za chwilę.

         Co ciekawe, znaleźli się i tacy eksperci, którzy wygłup Petru tłumaczyli na bazie logiki. Mówiono bowiem, że państwa nie padają w okresie swojej świetności, bo co to byłaby za świetność, jeśli słabość militarna i ekonomiczna umożliwiała podbój molocha. Ale i to nie jest prawdą, bo państwo Hetytów załamało się w okresie swojej wielkości w wyniku najazdu Ludów Morza, perskie imperium Achemenidów padło pod ciosami nielicznych wobec własnej armii falang Aleksandra, a potężne choć położone na zadupiu cywilizacji, a w zasadzie nawet poza zadupiem państwo azteckie, gdzie nawet psy nie wiedziały czym szczekać, rozleciało się niczym domek z kart w wyniiku działań garstki hiszpańskich awanturników.

         Przypadek ten może również  przekonywać tego i owego, że publicyści są bardziej inteligentni od polityków i dysponują wiekszą od nich wiedzą. Dowodem potwierdzającym to podejrzenie może być dziennikarska krytyka elit władzy, co ciekawe w ostatnich latach zawsze dochodząca z jednej strony, to znaczy bez względu na fakt, która partia rządzi, zawsze z prawej. Bo o ile media sprzyjające Platformie, peeselowskim chłopom i lewakom nie były skore do ataków na ,,swoich”, o tyle prawicowe lubią krytykować rząd PiS, dzięki któremu ich medialne koryta całkiem nieżle dofinansowano. Ale oni gustują w pokazywaniu się w świetle szpanerskiego obiektywizmu, a i na wszelki wypadek, by chlebusia w domu nie zabrakło, gdy polityczną wajchę znów przestawią, mają w zwyczaju obu półdupkami przysiąść na dwóch barykadach politycznego sporu naraz – pisowskiej i opozycyjnej. Z tego wniosek, że krytykując rząd, Skwieciński, Zaremba, Mazurek czy wręcz ujadający Warzecha powinni zastąpić u steru władzy obecnych ministrów. Teoretycznie ich ministrów, podkreślam. I nie byłoby w tym nic dziwnego, skoro każdy z nich wie więcej o ekenomii, wojsku, dyplomacji czy polityce społecznej od członków pisowskiego gabinetu.  Ostatnio wyczytałem nawet złotą myśl jakiegoś idioty, chyba na którymś z blogów, w której głosił, że słuchając wywiadu Mazurka z Waszczykowskim doszedł do wniosku, iż szefem dyplomacji powinien być ten pierwszy. A zatem, żeby Polska rosła w siłę a ludziom żyło się dostatniej, zrzućmy z szachownicy pionki i zastąpmy je figurami: Zaremba na kulturę, Warzecha na obronę, Mazurek na sprawy zagraniczne i wyszynk, bo wiedzę o winach ma, a Skwieciński na wszystko, czyli na urząd premiera.

         O tym, że każdy z nich zanim czknie lub napisze jakieś słowo, wyrazi opinię, a szczególnie zanim otwarcie skrytykuje, przedtem spędza czas na dokształcaniu się, by publicznie nie ,,dać ciała”, już się milczy. A przecież oni są takimi samymi ekspertami od wszystkiego jak blogerzy i członkowie internetowego forum, wchodzący ,,ze znawstwem” w każdą dyskusję po chwilowym pobycie na Wikipedii. Bo jeśli nie, to kompromitują się jak Warzecha dywagacjami o wolnym dostępie do broni lub Skwieciński, twierdzący, że Polsce nie zaszkodzi posiadanie nawet 30% narodowych mniejszości. Tym to już nawet wiedza typu instant nie pomoże.

         Sądziłem też, że łatwiej uniknąć błędów pisząc niż mówiąc. Wiadomo, napisany tekst można przejrzeć, przemyśleć jeszcze raz, nanieść w nim poprawki a rzeczy niepotrzebne skreślić. Ba, mając czas do publikacji można nawet sięgnąć do niego powtórnie po pewnym okresie, by spojrzeć jak to mówią ,,świeżym okiem”, będąc już uwolnionym od towarzyszących pisaniu emocji i nie zawsze trafnych przemyśleń. Hm, okazało się, że popełniałem błąd, a przekonał mnie o tym nie kto inny, tylko jeden z najlepiej wykształconych dziennikarzy, Tomasz Wróblewski. Tu podkreślam – były student Wydziału Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego, później absolwent politologii amerykańskiego uniwersytetu w Huston. 

         I oto ów historyk i politolog w jednej osobie opublikowany w tygodniku ,,Do Rzeczy” tekst ,,Unia jak Rzym”, dotyczący problemów napływu imigrantów, zaczyna tak: ,,Po 800 latach bezwzględnego panowania nad światem, w sierpniu 410 r. do stolicy cesarstwa wtargnęły hordy Gotów”.  Okazuje się więc, że w roku 390 p.n.e., a więc dokładnie wtedy, gdy przypadło zajęcie  Rzymu i złupienie go przez Gallów, miał się rozpocząć według Wróblewskiego bezwzględny okres rzymskiego panowania nad światem. Panowania garstki ludzi na kawałku ziemi, położonym w środku Italii. Publicyście umknęły przygotowujące grunt pod przyszłą wielkość imperium lata wojen z Etruskami, Wolskami, z Tarentem i walczącym na italskiej ziemi Pyrrusem, najazd armii Hannibala, aż po podbój Kartaginy i Grecji, czyli okres do połowy II wieku p.n.e. A były to kampanie, które przy zmiennym szczęściu mogły zachwiać i całkiem obalić wschodzącą dopiero potęgę, a  nie bezwzględnie panujące nad światem imperium. Podobnie można postawić tezę, że jeszcze w końcu II wieku p.n.e. tylko geniuszowi Gajusza Mariusza, który pobił armie Teutonów i Cymbrów, republika zawdzięczała swoje dalsze istnienie i ekspansywny rozwój.         

         To tyle o poczatkach wielkości imperium. Ale również okres cesarstwa jako bezwzględnego panowania nad światem nie skończył się wraz ze zdobyciem Rzymu przez Wizygotów Alaryka w 410 roku n.e., tylko wcześniej, w III wieku n.e., a dowodem tego jest postawienie przez Aureliana nowych murów wokół miasta, zaraz po najeździe Jutungów, które chroniłyby przed barbarzyńcami oraz jego decyzja o wycofaniu się z Dacji. Nikt, kto bezwzględnie panuje nad światem, nie obawia się zdobycia własnej stolicy i nie rezygnuje dobrowolnie z posiadanych ziem. Oczywiście jest to moja opinia i mogę się mylić.

         Widać jednak, że wiedza historyczna Tomasza Wróblewskiego, kształcącego się dodatkowo na uniwersytecie w Stanach Zjednoczonych, nie przyswoiła tych prostych faktów. Bo gdyby tak było, nie pisałby ahistorycznych banialuk. I choć te nie mają wpływu na ciąg dalszych przemyśleń zawartych w artykule, to przecież tego typu wpadka na samym wstępie, podważająca wiarygodność autora, może podważyć sens dalszego czytania.

         A zatem nie ufając do końca politykom – ich wykształceniu, obyciu dyplomatycznemu i merytorycznej wiedzy, nie ufajmy również za bardzo krytykującym ich dziennikarzom.  Ba, nawet tuzom dziennikarstwa. Tak po prostu, rzec można na wszelki wypadek – żeby nie wpaść z deszczu pod rynnę.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura