Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
84
BLOG

Trochę o sporcie, ale tylko trochę

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Kultura Obserwuj notkę 2

        Amerykanie nie lubią kłamstwa. Co, że truizm plus manipulacja, bo wygląda to tak, jakby inne narody właśnie lubiły? Nie, też nie lubią, bo kto lubi, gdy go oszukują? Nikt. Inaczej bywa, gdy on oszukuje. A to wtedy co innego – ten układ jest akceptowalny w myśl zasad moralności Kalego.

         Z tym że w Jueseju naprawdę działa jeszcze mechanizm wzajemnego zaufania społecznego, choć jedynie w pewnych grupach i rejonach. Zwłaszcza tam, gdzie nie dotarły nowe trendy przywleczone niczym plaga przez późniejszą emigrację, która, niestety, nie wychowała się w kulcie ciężkiej osadniczej pracy, wzajemnej pomocy i nakazów religii, na dodatek demoralizując się socjalnym dobrodziejstwem, kształtującym życiową filozofię nierobów. Ci zaś, żyjąc często pokoleniami na zasiłkach, doszli do wniosku, że te nie są wystarczające dla przyzwoitej egzystencji i dlatego trzeba do nich dorobić. A najlepiej, jeśli handlem narkotykami lub rozbojem ze spluwą w garści i kompletem wytrychów w kieszeni, co o tyle martwi amerykańśki rząd, że wspomniane aktywności obywatelskie nie są opodatkowane. Bo gdyby były, to nawet można by przymknąć na nie oko.

         Ale trochę dalej od zgiełku dużych miast – siedlisk wszelkiej zarazy, w Ameryce peryferyjnej i parterowej mieszkają jeszcze dobrzy ludzie wychowani według starych zasad, wsród których kłamstwo, ściąganie w szkole czy kradzież, nawet ta drobna, są traktowane jak społeczny wrzody. Tam nadal można nie zamykać na klucz drzwi, wystawiać przy domem oznaczone cenami płody działek i sadów z leżącym obok pudełkiem na pieniądze lub zakładać małe przydomowe sklepiki, na przykład wędkarskie, z których sam często korzystam, również egzystujące na zasadzie samoobsługi. Oczywiście swołocz wszędzie się znajdzie, ale tam, w tych lepszych moralnie światach, są najmniejsze szanse bycia oszukanym i okłamanym, no chyba że w Fool’s Day.

         W zasadzie przyjęło się uważać, iż zdecydowanie trzy grupy zawodowe mają monopol na kłamstwo. Ba, nawet więcej niż monopol, bo coś jakby zasiedziałe w stereotypie społecznym przyzwolenie. A są to politycy, prawnicy i sprzedawcy używanych samochodów. I nikogo specjalnie nie dziwi, gdy kandydat na prezydencki urząd w trakcie wyborów mówi jedno a po wyborach, już jako głowa państwa, robi drugie, jeśli adwokat wypłucze komuś kieszenie a zakupiony u dilera używany samochód rozleci się w drugim miesiącu jego użytkowania. Po prostu jest tak, jak jest i praktycznie nie ma narzędzi, żeby było inaczej. Kłamstwo zostało przyobleczone w majestat prawa i zwyczaju.

         Sa jednak sytuacje, zwłaszcza w obszarze pewnych aktywności społecznych, w których Amerykanie oszustwa nie tolerują. No na przykład w sporcie, choć nie wiadomo z jakiego powodu od sportowca wymaga się więcej niż od polityka, skoro ten drugi, kłamiąc, może więcej krwi napsuć narodowi od jakiegoś zapoconego atlety. Może dlatego, że w sportowców zapatrzona jest młodzież, czerpiąca z nich wzorce, a trudno, żeby czerpała z kłamców i oszustów.

         I tu przypomina mi się pewna historia z ostatniej olimpiady w Rio. Wtedy właśnie amerykański pływak Ryan Lochte został ukarany dziesięciomiesięczną dyskwalifikacją i utratą 100 tys. dolarów premii za zdobycie złotego medalu w sztafecie 4x200 metrów stylem dowolnym. Za co tak srogo go potraktowano? Otóż wracający z kolegami z nocnej imprezy, Lochte poturbował z niewiadomych bliżej powodów brazylijską… toaletę w stacji benzynowej, a zatrzymany przez ochroniarzy wymyślił wersję, jakoby został napadnięty i okradziony przez ludzi w policyjnych mundurach. Niestety, zainstaolwane kamery zawsze prawdę powiedzą i dlatego pływak nabawił się drogo kosztującego go wstydu. Łącznie z tym, że nie został przydzielony do delegacji amerykańskich medalistów olimpijskich, jaka tradycyjnie jest przyjmowana w Białym Domu przez prezydenta. Po prostu nie chciano, by sportowy kłamca podawał rękę kłamcy politycznemu, co przniosłoby ujmę temu drugiemu, czyli w dziedzinie fałszowania rzeczywistości profesjonaliście.

         O.K., zaakceptujmy fakt, że takie zasady panują za oceanem, zaświadczając o wciąż żywym tam kulcie prawdy, i choć często pozornym i dziurawym, to jednak. A jak pozornym i dziurawym? Tu pozwolę sobie przytoczyć kolejny olimpijski obrazek.

         Na siatkarskim parkiecie stoją w oczekiwaniu na decyzje sędziów dwa zespoły, w tym amerykański. Właśnie przed momentem trener ich przeciwników zakwestionował decyzje sędziego, który nie dopatrzył się dotknięcia piłki przez jednego z amerykańkich zawodników blokujcych ścięcie. Z boku parkietu, przy monitorze, trwa przeglądanie powtórki w zwolnionym tempie. I w pewnym momencie arbitrzy ogłaszają zmianę decyzji. Widać wyraźnie jak piłka uderzyła palce jednego z blokujących, wyginając je lekko w tył. Świadkami byli i sędziowie, i miliony ludzi przed telewizorami, dla których oglądany przed chwilą moment specjalnie powtórzono, by każdy nabrał przekonania, że grą rządzą zasady poszanowania prawdy. Hurra!

         Amerykańscy zawodnicy, zbici poprzednio w grupkę oczekującą na werdykt, teraz zajmują swoje miejsca na parkiecie. Gra zostaje wznowiona. Tylko że mnie robi się jakoś mdło. Mdło i głupio. Od tej chwili nie dopinguję Amerykanów. Nikogo już nie dopinguję na siatkarskich parkietach, bo podobne sytuacje widać w każdym meczu. Zmieniam kanał na inną dyscyplinę. Zapyta ktoś, dlaczego? To proste. Długaśny frant, który spokojnie czekał na decyzję, wiedział przecież doskonale, że piłka otarła jego palce. Kto uprawiał tę dyscyplinę wie dobrze, że tak musiało być. Mimo to ów ,,sportowiec” czekał spokojnie, łudząc się, że prawda nie wyjdzie na jaw. Ale wyszła, a świadkami urągającego duchowi sportu zachowania były rzesze telwidzów na całym świecie. I co? I nic. Nikt nie miał do niego pretensji. Ba, może nawet miałby wtedy, gdyby opadając po bloku na parkiet wzniósł rekę, przyznając się do winy. Przecież drużyna mogłaby przez to stracić drogocenny punkt. A tak też straciła, ale nie przez niego, a w każdym razie nie przez jego głupią szczerość. Szczerość i sportowy honor zakazujące kłamstwa, które to przymioty ducha  należy dziś uznać za kulturowy relikt. Relikt i obciach. Zwłaszcza w czasach rządzącej światem postprawdy.

         Zachowanie siatkarzy, piłkarzy i innych zawodników obserwowane w czasie imprez są o wiele gorszymi przypadkami od niechlubnego wyczynu Lochte’go. On skłamał poza boiskiem, prywatnie, jako człowiek, ale nie jako sportowiec reprezentujący na zawodach własne państwo, choć upierając się można uznać, że reprezentuje je również w szalecie obcego kraju. Ten od ,,paluchów w siatkarskim bloku” łgał prosto w oczy podpatrującemu go światu i nie poniósł za to żadnych konsekwencji. Ba, nie było nawet zdziwienia, nie wspominając już o potępieniu tego typu zachowań. A może po prostu świat nie tego po nim oczekuje. Hm, jeśli tak, dziwny jest ten świat…

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura