Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
860
BLOG

O wodzie z cytryną i nieodwzajemnionym uścisku dłoni

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Obyczaje Obserwuj temat Obserwuj notkę 40

        Dawno, dawno temu, że aż trudno nawet uwierzyć jaki to szmat czasu upłynął, czyli cofając się pół wieku z okładem, narody fundowały nie tylko sobie, ale i światu przywódców wybitnych, którzy przeszli do historii. Po prostu taka była wtedy moda, a i geny odpowiedzialne za kreację rzadzących pochodziły być może z lepszych mateczników. Dość że mówiono wtedy o mężach stanu, w przeciwieństwie do tak zwanych polityków, którzy dziś wypełniają ludzką wyobraźnię i wiedzę podobiznami miernot, zakłócających organizację świata od szczebla powiatowego wzwyż.

         No więc lata hen wstecz, we Francji, jednak nie tak odległej, by jadano tam jeszcze łyżką lub niedomytą łapą, dopóki widelec rodem z Polski ichniejszej kultury nie wzbogacił, zatem w tejże Francji rządził kiedyś dobry prezydent Charles de Gaulle. Na co dzień nazywany również generałem, którego to tytułu nikt nie zamierzał i nie zamierza go pośmiertnie pozbawiać, jako że w jego sercu i głowie, uwiecznionej dla narodowej tożsamości wojskowym kepi, przechowywany był w latach wojny i okupacji mocno nadszarpnięty kolaboracją honor Francji. Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że dzięki niemu Francuzi nie zostali wrobieni przez Niemców we współodpowiedzialność za holocaust, którą teraz to my, Polacy, musimy wziąć na przysłowiową klatę. A dlaczego? Ponieważ nasz ostatni może nie cały, ale na pewno półmąż stanu utopił sie w Gibraltarze, na dodatek wstydliwie, bo w kalesonach. A to spowodowało, że losy kraju spoczęły w rękach już tylko polityków - z obu stron ustrojowej barykady reprezentujących obce interesy, co notabene ma miejsce do dziś.

         Wróćmy jednak do de Gaulle’a. Jego zachowania bywały często mało dyplomatyczne, jak te z Monteralu czy Dublina, choć bardzo miłe, jeśli nawet nie wzruszające dla miejscowej ludności. Tu wystarczy wspomnieć wystąpienie francuskiego gościa na wiecu w Zabrzu w roku 1967, w trakcie którego oficjalnie uznał polskie granice na Odrze i Nysie. I jeśli nawet niektóre z jego dziwnie dziwnych reakcji należałoby potraktować jako gafy, to były to gafy głęboko przemyślane, wynikające z jednej strony z niezabliźnionej niechęci do Londynu i Waszyngtonu, z drugiej – ze stawiania na pierwszym miejscu w relacjach ze światem stale podkreślanej polityki francuskiej niezależności.

         Tak więc jeśli generał uchybił niekiedy kodeksowi dyplomatycznemu, to z premedytacją i jedynie w kontekście politycznym. Natomiast o jego kulturze osobistej wiele mówi taka oto historyjka. Odwiedził kiedyś Francję przywódca pewnego afrykańskiego kraju – dawnej francuskiej kolonii, którego de Gaulle podjął obiadem w Pałacu Elizejskim. W trakcie posiłku miało miejsce drobne uchybienie konwenansom – drogi gość wypił duszkiem wodę z cytryną, którą podano w miseczkach do... opłukania palców. Sytuacja stała się niezręczna, bo co by się stało, gdyby gospodarz spotkania zanurzył w naczyniu dłonie? W Polsce, zwłaszcza dziś, może byłoby inaczej, śmieszniej rzekłbym, a  sytuacje tłumaczono by sobie w typowych dla nas klimatach, że niby ,,asfalt zaliczył wtopę, więc beka była  jak ch***“. A jak zareagował generał? Po prostu uniósł do ust również swoje naczynko i jakby nigdy nic skosztował z niego kilka łyków.

         Piszę o tym dlatego, że naszły mnie myśli, jak zachowałaby się w tej sytuacji Agata - przed wyborami dla zmylenia wyborców tylko Duda, a po wyborach już Kornhauser-Duda? I jedyna odpowiedź, jaka przychodzi mi do głowy brzmi, że nauczyłaby chama manier, demonstracyjnie płucząc w miseczce palce, a zatem postępując w zgodzie z przeznaczeniem naczynia i przyjętymi normami zachowania przy stole. Taki byłby wedykt znawców.

         Mam powody by tak myśleć, albowiem ostentacyjne wręcz pominięcie przez nią wyciagniętej dłoni prezydenta Trumpa i pożegnanie się najpierw z prezydencką małżonką spotkało się rzecz jasna z pełnym zrozumieniem ze strony prawicowych komentatorów. Bo raz, przekonywali, skoro Amerykanin przybył do Polski, to musi uszanować nasze zwyczaje, a te mówią, że do kobiety nie wyciąga się łapy na powitanie, tylko czeka na jej rekację. Dwa, Agata Duda zachowała się zgodnie z protokołem, bo najpierw żegnają się panie. I wreszcie trzy, to czytelne sugestie, zwłaszcza wypisywane w sieci, że miała rację, ucząc ( w domyśle prostaka ) kultury. Proszę zauważyć: już nie drogiego, oczekiwanego z dumą przybysza, nie człowieka-nadzieję, który przyniesie Polakom lepsze i bezpieczniejsze jutro, a kto wie – może i zniesie wizy, co lud nadwiślański uznaje chyba za najważniejsze dobro, tylko amerykańskiego nieokrzesańca.

         No więc wszystko się zgadza z wyjątkiem kasy, czyli przypadek w Polsce najczęstszy. Bo wita się i żegna najpierw głównego gościa, którym był Donald Trump, a jego piękna żona robiła jedynie za ozdobną przystawkę tej wizyty. Po drugie, jeśli nawet ów gość popełni niezręczność, obowiązkiem gospodarza jest ją zbagatelizować i wręcz ukryć – nawet za cenę uchybienia zasadom, a nie publicznie eksponować, co zrobiła polska pierwsza dama, niepotrzebnie powodując zgrzyt w końcówce dobrej przecież wizyty. Czyli pije się wodę podaną do płukania paluchów, jeśli przybysz tak ma – i tyle.

         Ale jest jeszcze jeden aspekt tego wydarzenia. Oto media w licznych krajach świata, zwłaszcza tych, które mają na pieńku z Trumpem, skwapliwie odnotowały dyplomatyczny zgrzyt, stemplując go rechotem lewacko-liberalnego Salonu. Cóż, szkoda, bo Donald Trump ma ego bardzo rozrośnięte, większe nawet niż te znane mi, największe na świecie, należące do Waldemara Łysiaka i Lecha Wałęsy – i to razem do kupy wzięte. A jest to ego nuworysza i megalomana, ociekające blichtrem złoconych klamek i kranów, które mają zaświadczać światu o życiowym sukcesie. Ale, jak to bywa w takich przypadkach, zarazem delikatne i wrażliwe. Ba, przewrażliwione nawet. No a skoro tak, to pamiętliwy musi być to jegomość.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości